Podoba Ci się ten blog? Chcesz być na bieżąco z nowościami - subskrybuj kanał RSS... Co to jest RSS?

niedziela, 9 września 2012

Blogowy update: zmiany i brzydkie słowo na „K”...

Tabula rasa... (stockvault.net)

Na początek wypada przeprosić za blogową nieobecność przez niemal pół roku – Przepraszam! Później trochę napisać co u mnie – zmiany. A co przede mną? Też zmiany. Zapraszam starych znajomych, jak i tych, co zakręcili się tutaj przypadkiem, na krótką opowieść syna marnotrawnego ;)...

Czego już nie ma
Przede wszystkim od czasu ostatniego wpisu przestałem być studentem. Nie, nie napisałem i nie obroniłem pracy, jeden nic nie znaczący tytuł naukowy mi już wystarczy. Razem z zainteresowaniem studiami straciłem też +/- 25 kilogramów jestestwa, najwięcej w okolicach brzucha i ud.

Ale zmiany to nie tylko straty. W pół roku udało mi się wrócić do codziennej nauki języków, codziennego czytania książek i kultywowania dawno zapomnianych już hobby ;).

Co już jest
Tak, jestem z siebie zadowolony. W ciągu miesiąca 'bezrobocia' dostałem zaproszenie na dwie rozmowy ('Assessment Center') – na pierwszej oglądałem małpy w klatce, na drugiej zostałem najlepszą (jak się potem okazało - zatrudnioną) małpą.

To brzydkie słowo, ale zostałem korpo-szczurem, wyglancowanym chłoptasiem w garniturze, który „żyje dla fabryki” i „umiera dla fabryki” (żeby tak klasycznie powrócić do Staszewskiego). Znienawidzonym przez przeciętnego klienta MPK powodem jego życiowych niepowodzeń...

Wielu znajomych uznało to za rejteradę, poddanie się, czy też zdradę ideałów. Cóż – swoich poglądów na kwestie zatrudnienia etatowego nie zmieniłem (ba, mam teraz na pęczki namacalnych dowodów ich słuszności), ale nie czuję też potrzeby się przed nikim z moich wyborów tłumaczyć (jak będziecie nalegać to się wytłumaczę :P ).

Korporacyjną karierę czas zacząć! ;)  (sxc.hu)
Co będzie
W kwestiach prywatno-finansowych przymierzam się do kupna mieszkania, ale to sprawa dalece zależna od mojej drugiej połówki i jej wyborów. W kwestiach zawodowych wszystko zostaje sprawą otwartą, w końcu moi serdeczni przyjaciele w garniturkach mogą się mnie pozbyć z zachowaniem 2-tygodniowego okresu wypowiedzenia.

Ale nadszedł teraz czas na zmiany w tematach, które w moim excelowym pliku znajdują się na karcie 'drobne'. A tam, gdzieś na 3 miejscu, znajdują się blogi.

Podchodząc zdroworozsądkowo mój portfel nie jest już w ogóle 'studencki', a jako korpo-człowieczek tracę jakąkolwiek legitymację do wypowiadania się w sprawach przedsiębiorczości. Powstała też konkurencja stosująca 'brand hijack' ;) (Tomka pozdrawiam i życzę powodzenia!).

Decyzja
Na dzień dzisiejszy czeka mnie więc zmiana nazwy bloga i ewentualne 'projektowanie' jego nowej formy. Przygotowuję sobie już kilka wpisów, które (mam nadzieję) będą pomocne przedsiębiorcom chcącym nawiązać współpracę z dojną krową, jaką jest korporacja...

Pozdrawiam, do zobaczenia!

P.S. Wszelkie pytania i pomysły mile widziane, byle były podane w kulturalnym sosie ;).

wtorek, 24 kwietnia 2012

Fundacja – firma dla cwaniaka ;)


Czy Kamil Cebulski i Bill Gates mogą się mylić? Czy własna Fundacja rzeczywiście jest bardziej opłacalna niż własna firma? Takie pytania zacząłem sobie zadawać po tym, jak kilku znajomych zaczęło mnie podpytywać, czy nie chciałbym zostać 'fundatorem' ich pomysłu na... fundację. Chciałbym?

W Polsce zarejestrowanych jest około 140 000 NGO'sów, z czego około 13 000 ma formę prawną Fundacji. Tak, jak i w przypadku 'zwykłych' firm – realne działania podejmuje pewnie jakieś 15%. Ale czy popularność 'trzeciego sektora', czy też inaczej mówiąc – ekonomii społecznej – jest uzasadniona względami ekonomicznymi, czy też raczej Polacy nagle zapałali bezwarunkową miłością do bliźnich?

Firma bez firmy
Zakładając fundację możesz zdecydować się na 'dodatek': fundację prowadzącą działalność gospodarczą. Wiąże się to z dodatkowym kosztem na początku, jednak daje pełne prawo uczestnictwa w życiu gospodarczym na warunkach zbliżonych do spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Bez wdawania się w szczegóły rejestracji (które znajdziesz na stronie ngo.pl), w ten sposób zyskujesz pierwszą przewagę.

Tą przewagą jest osobowość prawna, czyli pewność, że za wpadki nie będziesz odpowiadał całym swoim majątkiem, a jedynie tym, co posiada Twoja fundacja. Jednorazowa opłata rejestracyjna (1 000 pln) jest jedną z najlepszych inwestycji ubezpieczeniowych, jaką będziesz miał okazję w życiu zrealizować.

ZUS? Panie, jaki ZUS? Księgowa!
Fundacja prowadząca działalność gospodarczą nie ma obowiązku zatrudniania kogokolwiek na etat. Co z tego wynika? Ano prosty rachunek: w porównaniu z tak popularną JDG, ubezpieczenie zwane 'osobowością prawną' zwraca się max po 3 miesiącach (w przypadku ZUSu 'obniżonego' dla pierwszej działalności).

Kosztem stałym, w zależności od regionu raczej nie przerastającym ZUSu, jest obowiązek prowadzenia pełniej księgowości. Jednak nawet laicy nie muszą się go bardzo obawiać: księgowych 'jak mrówków', pomimo oficjalnej ceny (w Lublinie – 300 pln/m-c) łatwo można wynegocjować czasowe, lub nawet trwałe zniżki. Ostatnio znajomy sam zaproponował rozliczenia 10,- za fakturę, dopóki nie będzie ich 30 miesięcznie...

Darmowy pracownik. Cała horda darmowych pracowników!
Fundacja daje legalną możliwość bezterminowego pozyskania (niemal) darmowych, solidnych pracowników – wolontariuszy.

Chyba o dynamice i okazjach na naszym rynku pracy, szczególnie dla osób młodych i ambitnych, nie muszę pisać. Sam zresztą od jakiegoś czasu go doświadczam ;). Mit 'doświadczenia' powoduje, szczególnie w miastach uniwersyteckich, że prawie wszyscy młodzianie bardzo chcą pracować za friko, a dokładniej za dodatkową 'kreskę' w CV.

Oczywiście istnieją pewne

martwe formalności
nakazujące oddzielanie spraw związanych z działalnością gospodarczą od rozliczeń działalności statutowej, jednak są to przepisy martwe. Fundacje mają na przykład obowiązek publicznego udostępniania rocznych raportów – ale tego nie robią, lub udostępniają raporty sprzed 2 lat...

Fundacje, które korzystają z 'państwowych' pieniędzy powinny na bieżąco prowadzić Biuletyn Informacji Publicznej, czego oczywiście nie robią. Prawniczy bóg, czyli 'ustawodawca', przewidział też karę wprowadzenia przymusowego zarządcy bądź sądowego uchylenia uchwały fundacji. Nigdzie nie znalazłem informacji, by kiedykolwiek się to zdarzyło.

Jest sprzedaż, jest biznes?
Fundacja zarabia na dwa sposoby: uczestnicząc w konkursach grantowych lub uczestnicząc w normalnym obiegu gospodarczym. To kolejna przewaga Fundacji nad 'firmą'. Jeśli sprzedaż Ci nie idzie zawsze możesz zostawić fundraising wolontariuszom, a samemu skupić się na projektach grantowych.

Granty mają tę przewagę, że ludzie je rozdający nie wydają pieniędzy z własnej kieszeni. Aby ich przekonać należy umieć pięknie i w okrągłych słówkach opisać utopijny świat, jaki powstanie po realizacji Twojego projektu.

Czasami też wystarczy po prostu wiedzieć z kim pić wódkę (to się zawsze opłaca!)...

Jak się najeść?
Odpowiedź na pytanie o sposób realizacji zysków fundacji jest taki, jak w przypadku każdej firmy: nie realizować. Brać przykład z 'wielkich', rozsądnie szukać  kosztów.

Bill Gates oddał swoje pieniądze pieniądze fundacji... swojej fundacji (Bill &Melinda Gates Foundation). Dzięki temu sprytnemu ruchowi 'zarobił' kilkadziesiąt milionów zwolnienia podatkowego + kasa została w zakresie jego rozporządzeń. Kiedy chciał pojechać na wakacje znalazł koszt dla Fundacji. Bill i Melinda pojechali promować swoją NGO i wygłaszać przemówienia do Botswany – kraju bogatszego niż Rumunia.

Dalsze kombinowanie pozostawiam Tobie...

1% - opłaca się, i się nie opłaca
Jeśli wierzyć statystykom GUS, wydając 60 000 na spoty i billboardy reklamujące Twoją OPP powinieneś spodziewać się 100 000 pozyskanych przez odpisy z PITów. Czyli – opłaca się. Żeby jednak zostać OPP i uzyskać prawo do 1% trzeba przejść przez bardzo restrykcyjną ścieżkę na początku, i przygotować się na upierdliwe kontrole w trakcie realizowania działalności.

Moim zdaniem 1% 'opłaca się' wyłącznie organizacjom, które rzeczywiście służą pożytkowi publicznemu, pomagają swoim podopiecznym i bardziej zależy im na ludziach niż na zysku. Jeśli myślisz o prowadzeniu DG w fundacji uważam, że OPP powinieneś sobie najzwyczajniej odpuścić.

Fundacja okiem inwestora
O ile prowadzenie 'firmy' w formie fundacji jest bardziej atrakcyjne niż pomysł na życie z kategorii JDG, to dla inwestora nie jest to nic specjalnego. Jeśli marzysz o własnej korporacji, biznesie skalowalnym, etc., to sam fakt, że fundacje opierają swoją działalność na zaspokajaniu oczywistych i powszechnych potrzeb niczego nie zmieni.

Ja pewnie dołożę swoje 3 grosze do któregoś z tych pomysłów, ale nie jako 'inwestor', bo w życiu fundatora widzę raczej lifestyle i kilka ciekawych dziur w prawie, niż potencjał na krociowe zyski...

A co Ty myślisz o Fundacjach prowadzących działalność gospodarczą?

czwartek, 5 kwietnia 2012

Nauka na błędach V: jak informal investor traci kapitał...


Było już słodko i miło, czyli o zarabianiu. A teraz będzie jęk, płacz i zgrzytanie zębów ;). Jak przystało na porządny dziennik inwestycyjny, po odpowiedzeniu sobie na pytanie 'dlaczego zarobiłem?' w poprzednim poście, nadchodzi czas na inną zagadkę: dlaczego straciłem? Dlaczego nie zyskałem więcej?

Inwestycje pre-ipo nazywane są często 'smart capital'. Tydzień temu udało się trochę polansować, ale nadszedł czas na kubeł zimnej wody – 'capital' może i jakiś został, ale 'smart' to ja nie jestem... Ten wpis będzie analizą tego co złe, głupie i bezmyślne w moich 3 ostatnich inwestycjach w horyzoncie 12-18 miesięcy.

Lekcja 1: Przyjaźń i pieniądze raczej nie idą w parze
Tak. Ile razy ja to powtarzałem? No to mam za swoje. Czasami odczuwam głupią pokusę przetestowania reguł, którym najwyraźniej nie do końca ufam (a co?, do odważnych świat należy!). Zainwestowałem w pomysł człowieka, którego znałem od kilku lat (przez pewien czas widywaliśmy się nawet kilka razy dziennie)...

W ten sposób dałem się wciągnąć w inwestycję, której podstawowym zabezpieczeniem było 'no przecież mnie znasz'. Był też biznesplan z dziedziny, o której mam raczej blade pojęcie – budowlanki. I ciekawe doświadczenie, czyli równolegle prowadzony drugi projekt z 'inwestorem'.

Lekcja 2: pamiętaj o 'pożyczkowym teście'!
Na szczęście nie zgłupiałem do reszty i inwestycję zacząłem od pożyczki. 3 miesiące, 5%, na 'papier'. Pieniądze zostały przeznaczone na zakup maszyny, która była podstawą biznesplanu. Trzy miesiące minęły... i nic.

Minął rok. Prośbą, groźbą i graniem na flecie udało mi się odzyskać 5% zainwestowanego kapitału. W ramach zwrotu z inwestycji dostałem za to tony bajkowych e-maili z czymś, co jest tak naprawdę próbą manipulacji moimi emocjami: opowieściami o tym, jak to setki pracowników stracą pracę a ich rodziny pójdą na bruk, bo 'ja' domagam się zwrotu moich pieniędzy.

Strasznie zły ze mnie człowiek. Gdybym jeszcze nie wiedział, jak się ma druga firma...

Lekcja 3: nie warto być 'tym drugim'
Tak brzmi morał powyższej, ale i kolejnej historii. Moja pożyczka w budowlance była 'przybudówką' do pierwszej, dużej inwestycji. W kolejnej było podobnie. Tym razem zainwestowałem w najprostszy biznes na świecie: handel. W osobę z kilkuletnim doświadczeniem. W osobę prowadzącą sklep. I tu jest haczyk ;).

Pożyczka była jak zawsze obliczona na 10% tego, co wydawało mi się rozsądną potrzebą. Miała być spłacona po 6 miesiącach z procentem dublującym ówczesne oferty banków. Została spłacona po 15 miesiącach z jeszcze wyższym procentem (czyli mogę być zadowolony).

Wszystko zeszło tak długo z prostej przyczyny: kłopoty. Wyjątkowo marne obroty w sklepie i przyrost stanu rodzinnego każdego rozsądnego człowieka skłaniają do przyjęcia postawy defensywnej. Kto wtedy myśli o ryzyku inwestycyjnym?

Lekcja 4: czy powinienem naciskać?
Plan inwestycyjny zawierał dwa (z mojego punktu widzenia) bardzo ważne cele: zatrudnienie sprzedawcy w sklepie i pozyskanie handlowca dla nowej oferty. Dokładnie zaś – pozyskanie dwóch i pół handlowca, licząc zwolnionego z obowiązków właściciela sklepu :). Koszt operacji – około 4 000 brutto miesięcznie. Porównując koszt z opisaną powyżej sytuacją zauważysz pewnie powód niepowodzenia.

Pytanie jakie sobie zadaję, brzmi: jakie zaangażowanie powinienem wykazać w tej sytuacji? Biorąc pod uwagę, że była to pożyczka – w zasadzie nie powinienem się odzywać. Taki zresztą jest też cel 'testu pożyczkowego', aby sprawdzać inwestycję jako niezależną działalność. W grę wchodziła też sytuacja prywatna, rodzinna - a mi przecież nic do tego.

Temat ciągle pozostaje otwarty, bo konkurencja śpi.

Lekcja 5: zdekoncentruj się
Trzecia inwestycja, to właśnie ta opisana przed tygodniem. I ta dziwna rada 'dekoncentrowania się' dotyczy jej w szczególności.

Kiedy pierwsze dwie pożyczki stawały w miejscu sprawa ostatniej inwestycji nabrała rumieńców. Zaczęły się spotkania, telefony, wyjazdy, ruszył excel i photoshop. W pewnym momencie zaczęła zajmować sporo czasu, więc trzeba było 'obciąć' ilość czasu dostępnego na inne działania. Najbardziej zmieniła się struktura networkingowa. Zamiast kręcić się wokół początkujących przedsiębiorców i instytucji ich zrzeszających wylądowałem znów wśród 'biznesmenów'.

Jakie są skutki? Teraz, kiedy wszystkie trzy inwestycje uważam za zamknięte muszę wracać do starych kontaktów, co zajmie sporo czasu i energii. Oczywiście łatwiej podgrzewa się stare kontakty, niż nawiązuje nowe, ale...

Przesadna koncentracja na aktualnych zadaniach nie sprzyja osiąganiu długoterminowych celów. Zez jest pożądany: jedno oko na 'teraz', drugie na 'jutro'.

Lekcja 6: niebezpieczeństwo sukcesu, czyli nie ma róży bez ognia
Inwestycja z poprzedniego wpisu nie tylko dała zarobić, ale też przysporzyła sporo zmartwień. Może to zabrzmi głupio, ale wzrost pojawił się zbyt szybko. Mój udział w tym przedsiębiorstwie przewidziany był na 24 miesiące, ale biznesplan został zrealizowany dwa razy szybciej.

Dlatego też 'wypadłem z obiegu' inwestycyjnego. Teraz pozostaję w stanie drażliwej nadpłynności. Na giełdę nie mam ochoty ruszać choćby dlatego, że uważam się na takie ruchy za głupi – patrzę na te słupki, i nic a nic w nich nie widzę. Bankom, a raczej rządowi, nie opłaca się już powierzać oszczędności. A inflacja (znów rząd) swoje zżera.

Inna konsekwencja jest jeszcze bardziej bolesna...

Lekcja 7: mieszka tu jakiś cwaniak?
Pamiętasz jak kończy się ta kwestia? 'Pan daje piątaka, a cwaniak trzydzieści!'. Oh tak, skarbówka ukarze mnie za moją ciężką racę.

A wszystko dlatego, że spodziewając 'wypłaty' dopiero za 2 lata wyrejestrowałem działalność gospodarczą. To oznacza, że będę musiał nieźle się nagimnastykować, żeby wyrobić odpowiednie straty do końca tego roku.

Oczywiście mogę otworzyć natychmiast kolejną JDG i kupić 'na firmę' kilka samochodów, ale nie będzie to żaden rodzaj uzasadnionych ekonomicznie kosztów. A już na pewno nie będą to koszty zbliżające mnie do założonego celu.

Tu znów z pomocą przyjdzie inkubator ;)...

Anyway
W pewien sposób kompromitacją jest stwierdzenie, że moje błędy wynikają z faktu, że nie stosuję się całkowicie do przyjętej wcześniej strategii. No cóż, pewnie wiele jestem w stanie wymyślić na swoje usprawiedliwienie, ale co to zmieni?

Odpowiadając na pytanie dlaczego zarobiłem, przyznam, że udało mi się trzymać strategii, a przede wszystkim 'testu pożyczkowego'. Kiedy straciłem, to dzięki temu działaniu – też niewiele. Ale mój zysk skarbówka obetnie dzięki wydatnemu ubytkowi w strategicznym rozumowaniu.


A teraz...
Inne, równie ważne pytanie brzmi: co dalej? Na pewno nie zaprzestanę inwestowania w cudze firmy. Jednak wiele się zmieni, bo już za kilka miesięcy skończę studia, i pomimo 8-letniego 'doświadczenia' w tej działalności nie będę już wracał na uniwersytet ;). Nie uważam się też za osobę na tyle szaloną, by rozpoczynać na nowo przygodę z własną firmą.

Kiedy myślę o swojej przyszłości, poza oczywistymi refleksjami na temat poszukiwania pracy, do głowy przychodzi mi szalony pomysł. Odłożyć jakąś drobną kwotę, powiedzmy 15 000, i uruchomić mini-konkurs biznesplanów, choćby za pomocą tego bloga.

Pomysł...


środa, 28 marca 2012

MAB: Success story, czyli zamieniłem złotówkę na stówkę, a teraz mam problem...


Pierwszy sukces projektu MAB stał się faktem. Tydzień temu zamknąłem inwestycję, która zarobiła nie tylko na siebie, ale przykryła też wcześniejszą wpadkę. No dobra, na waciki też zostało. Jako, że ostatnio na blogu wiało nudą i brakowało nowych postów – dzisiaj opiszę krok po kroku, co i jak robiłem, i jaką naukę z tego wyciągnąłem na przyszłość.

Krok I: networking
Szukanie okazji do inwestycji pozagiełdowych nie jest łatwe. Można oczywiście wykupić w sieci albo w gazecie ogłoszenie typu '100.000 pilnie oddam!', ale chyba łatwo się domyślić jaki będzie skutek takiego działania.

Moja inwestycja zaczęła się niewinnie, od projektu, na który dostałem zaproszenie od dyrektora lubelskiego AIP. Zabawa, choć miała w nazwie coś z 'innowacją', kręciła się wokół ludzi z biznesplanami na firmy produkujące zaproszenia ślubne albo piszące projekty unijne (sic!). No dobrze, może jeden gość miał 'innowacyjny' pomysł – jednak nikt tego się nie dowie, bo chłopak nie potrafił w żaden sposób nam wytłumaczyć, co jego firma będzie robiła.

Jednak moją uwagę przykuł uczestnik, który swoim zachowaniem przeczył ogólnie przyjętej zasadzie 'zarabiaj na swoim hobby'. Marek nie ma kota ani psa, a zarabia produkując 'akcesoria' dla tych zwierzaków. Szperając na Allegro znalazł sobie łatwy do wykonania wysokoobrotowy produkt z przyzwoitą marżą. Pomimo wzniośle magistersko-ekonomicznego wykształcenia wziął młotek do ręki – i zabrał się do roboty!

Krok II: zaufanie
Tak to już jest, że biznes lepiej robić z ludźmi, którzy chcązarabiać, niż z tymi, którzy się chcą we własnej firmie'realizować'. Wspólne cele inwestora i przedsiębiorcy są podstawą udanej współpracy. Teraz czas na pracę nad zaufaniem.

Świetnym testem zaufania zawsze są drobne pożyczki – najczęściej jest to kwota równa 10% tego, co moim zdaniem będzie firmie potrzebne. W ten sposób przede wszystkim nie ujawniam potencjału inwestycyjnego: nie dostanę biznes-planu z góry obliczonego na 100% mojego portfela.

Inne plusy takiej pożyczki to ograniczenie ryzyka, bo w razie inwestycji w nieodpowiedniego człowieka tracę raptem 1/10 kapitału (parę takich wpadek mam już za sobą). Po drugie zyskuję możliwość obserwowania potencjalnej inwestycji w akcji: dynamiki działań, jej stosunku do moich sugestii, czy po prostu uzyskanej z tych kilku groszy stopy zwrotu.

Oczywiście liczę się z tym, że ktoś natychmiast pobiegnie i wydrukuje sobie za 'moje' pieniądze wizytówki albo kupi bilet na Bahamy – no pain, no gain!

Krok III: due dilligence
Samo w sobie wyrażenie due dilligence oznacza należytą staranność – jest to proces 'sprawdzania' i analizowania przedsiębiorstwa i osób je prowadzących przez inwestora, zanim ten wejdzie ze swoim kapitałem do firmy. Od sprawdzania KRSu i rozliczeń finansowych, po rozmowy z pracownikami i kontrahentami. Rentgen.

Tutaj z pomocą, poza umiejętnością rozmawiania z ludźmi, przychodzi tzw. wywiadownia gospodarcza...

Później nadchodzi czas na analizę biznes-planu. Część technik już na blogu opisałem, inne pojawią się niedługo :). BP trzeba umieć czytać ze zrozumieniem, i odnaleźć w nim potencjalne problemy, miejsce dla siebie, i miejsce dla kolejnego inwestora – czyli przygotować strategię wyjścia.

Po analizie 'due dilligence' zazwyczaj zostaje niesmak. Początkujący przedsiębiorcy chcieliby umieć oszukiwać tak skutecznie, jak stare wygi... Nie wychodzi im. Najczęstszy problem: produkt skierowany 'do wszystkich', czyli całkowity brak badań rynku.

Krok IV: magiczna trójca
Czyli 'negocjacje' z księgową, prawnikiem, i przyszłą inwestycją obejmującą przede wszystkim wysokość wkładu i formę prawną zaangażowania. Jedni wybierają spółkę cichą, inni komandyt. Przestraszeni wolą płacić ZUS w spółce z o.o., głupi oddają pieniądze bez 'papierka'...

Jest jeszcze wiele rozwiązań pośrednich, np. inwestycje tzw. półpiętra (mezzanine) czy Asset Purchase, jednak umówmy się – kiedy w grę wchodzą kwoty mniejsze niż 50 000 złotych nie ma powodu, żeby sprawy przesadnie komplikować. I ewentualnie straszyć księgową ;).

Break: jak to było naprawdę...
Kiedy skończyły się już podchody i umizgi związane z 'zapoznawaniem' się i porównywaniem doświadczeń, planów, etc. - można było przejść do sedna. Jako, że firma działała w inkubatorze z dostępem do danych nie było problemów. Szybko zbadałem branżę i okazało się, że... należy się natychmiast wycofać z aktualnego profilu produkcji i modelu biznesowego.

Marek, jak każdy początkujący przedsiębiorca, chciał wprowadzać na rynek towar wysokiej jakości. Jakość = koszty → wyższa cena. Taka logika sprawdza się, kiedy sprzedajemy produkty, które mogą służyć podkreśleniu statusu: płaszczyki, które mają wyglądać jak drogie płaszczyki, czy okulary, na których chińskie dziecko wymalowało napis 'ARMANI'. Jednak w przypadku przedmiotów, które produkował Marek, ich jakość nie miała dla klienta żadnego znaczenia.

Rozpoczął się więc żmudny proces 'podsuwania' mojej inwestycji myśli o zmianie profilu produkcji. Kto dużo przebywał z przedsiębiorcami ten wie, że posiadają oni wszelkie możliwe patenty na prawdę i 'wszystkowiedzenie', dlatego też nie można mówić im wprost o potrzebie zmian :).

'Test pożyczki' wypadł znakomicie. Umówiliśmy się, że kupię bardzo potrzebną Markowi maszynę i wypożyczę mu 'własny' sprzęt. W ten sposób zyskałem materialne zabezpieczenie operacji. Jednocześnie firma, w którą miałem zamiar zainwestować natychmiast zwiększyła zatrudnienie i możliwości produkcyjne.

A ja przekonałem się, że mam do czynienia z poważnym facetem. Teraz nie zostało nam już nic innego niż wyrejestrować firmę z AIP i podpisać trochę papierków...

Krok V: biznes-planowanie
Człowiek, w którego zainwestowałem, miał wiele chorób polskiego przedsiębiorcy, ale tą, która mnie najbardziej wkurza jest choroba 'biznesplan mam w głowie'. Czyli biznes-planu brak.

Zaczęły się więc wycieczki na imprezy targowe, spotkania, analiza konkurencji i godziny telefonicznych rozmów z hurtownikami. Tydzień wytężonego główkowania, liczenia – i kłótnia z moją dziewczyną: mam głupi zwyczaj zapisywania wszystkiego co ważne na drzwiach. Czasami bez kartki pod spodem ;).

Nie jest ważne z punktu inwestora, żeby postawić na swoim – ważne jest, żeby firma się rozwijała prawidłowo. Wyliczenia wyliczeniami, ale Marek 'wiedział lepiej'. Zaproponowałem więc rozwiązanie eksperymentalne: wprowadzimy 3 linie jakościowe produktów 'i zobaczymy'...

Po miesiącu jasne było, że jeśli sezonowość jest mniejsza niż 50%, to jedynym, co się opłaca produkować, jest bezjakościowa tanizna.

Łącznie półtorej miesiąca po rozpoczęciu inwestycji biznes-plan został napisany niemal w całości od nowa.

Krok VI: wdrożenie
Kiedy inwestujesz, punktem skupienia Twojej uwagi powinna stać się tzw. ekonomia skali i jej wykorzystanie. Po to w końcu przedsiębiorca zabiegał o Twoją uwagę, po to oddajesz swoje pieniądze – aby firma rosłą w siłę.

Kiedy poznałem Marka był garażowym producentem 'czegośtam' sprzedającym wyłącznie przez Allegro. Nie miał nawet logo, choć działał już od 12 miesięcy. Dla ekonomii skali ważne było wszystko: zbudować markę, rozpocząć bezpośredni import półproduktów, zwiększyć możliwości produkcyjne i zatrudnienie, zbudować nowe kanały sprzedaży.

Tak, wróciłem do pracy nad grafiką :). Katalogi, strona, listy sprzedażowe i ofertowe, próbki. Kolejny tydzień i byliśmy gotowi. Jak wiadomo sprzedaż jest matką biznesu, więc musiałem też dołożyć swoje '3 grosze' do akcji akwizycyjnej.

Break: rzecz o relacjach...
Na początku przyjemnie łechtało moją próżność, kiedy Marek uważał mnie za obowiązkowy mebel w każdych negocjacjach. Musisz sobie jednak zdać sprawę, że poważna akcja akwizycyjna B2B to kilka tygodni siedzenia w samochodzie, jedzenia w samochodzie, przebierania się w samochodzie, i spania w byle wsiowych motelikach. Odechciewa się.

W inwestowaniu pre-IPO nie chodzi o to, żeby uczynić z kogoś swojego podwładnego, swoją kopię, bądź go po prostu od siebie uzależnić. Doradztwo, czy też coaching, jest ważnym elementem takiego działania, więc staraj się go wykorzystać właściwie.

W naszym wdrożeniu wszystko wyszło niemal idealnie, zgodnie z planem. Najdotkliwszym odstępstwem okazała się współpraca z największym polskim sprzedawcą detalicznym – nie udało się sprzedać im naszych produktów pod naszą marką... ale produkujemy ich markę własną. Zyskaliśmy w zamian ogromne wsparcie w postaci doświadczenia pracowników tej firmy, dzięki któremu udało się przeprojektować niektóre produkty i obniżyć ilość reklamacji do 0,4%.

Krok VII: strategia wyjścia
Nawiązując do pytania Tada Witkowicza: nie chcę mieć firmy, chcę mieć pieniądze. Dlatego też potrzebowałem sensownej strategii wyjścia.

Po pierwsze: strategia wyjścia musi definiować moment sprzedaży udziałów. Najlepiej – w początkowych momentach nowej, udanej akcji akwizycyjnej. Jeśli zechcesz sprzedać udziały zbyt późno, oferta nie będzie zbyt atrakcyjna, bo nie będzie oferowała oczywistych zysków. Jeśli zbyt wcześnie – będzie zbyt ryzykowna.

Po drugie: strategia wyjścia musi definiować typ inwestora, który odkupi Twoje udziały (target). Co innego oferuje się prywatnym inwestorom, co innego funduszom (najczęściej pre-giełdowego gotowca), a jeszcze co innego zagranicznej czy korporacyjnej konkurencji. Pod uwagę trzeba też brać oczywiście profil działalności inwestora i jego dostępność (czytaj: znajomości).

Moja strategia wyjścia musiała zrealizować się w tym miesiącu: firma rozszerza zakres działalności o nowe produkty, hurtownicy i detaliści reagują pozytywnie na ceny (niskie), konsumenci reagują pozytywnie na jakość (jeszcze niższą)... A kolejny ważny krok w biznes-planie to eksport do krajów niemieckojęzycznych – czyli coś, o czym nie mam zielonego pojęcia, i czego nie udźwignę.

Dlatego dobrze się stało, że udało się znaleźć kolejnego inwestora, który już dobrze wie jak wysłać i sprzedać towar za zachodnią granicą...

Break: coś, co trudno niektórym zrozumieć
Ostatnio często (szczególnie podczas zjazdów ASBIRO) ludzie zadają mi pytanie o sensowność sprzedawania 'kury, znoszącej złote jajka'. Irytujące.

Otóż: chcę zostać inwestorem po to, by lewarować kapitał, nie ludzi. Gdybym szukał idiotów, którzy będą na mnie harować całe życie, zostałbym MLM-owcem albo 'prywaciarzem'. Uważam, że postąpiłem słusznie i etycznie – podzieliłem się z przedsiębiorcą jego ryzykiem i obowiązkami, za co dostałem odpowiedni kawałek tortu.

---


Ojoj, chwila przerwy od pisania i znów mi się stutysięcznik sypie ;). W tym momencie przerwę wywód – a na dokończenie, czyli narzekanie na moje inwestycyjne problemy, zapraszam w najbliższy weekend.


* W tym wpisie, tak jak i w poprzednich, nie ma nazw ani danych, a Marek wcale nie ma na imię Marek - dbam o prywatność ludzi, z którymi pracuję.

---


Tak więc moja blogowa nieobecność związana była przede wszystkim z zamykaniem ostatniej inwestycji. Garstkę stałych czytelników przepraszam, ale poprawy nie będę obiecywał, nie wiedząc co mnie jeszcze czeka ;).

Będę wdzięczny za wszystkie pytania i komentarze, jak zawsze :).


środa, 7 marca 2012

Raje podatkowe: Singapur


Merlion - symbol Singapuru
(www.wikipedia.org)

Jest na świecie takie państwo, w którym wykonywana jest kara śmierci i kara chłosty, nie ma płacy minimalnej ani rozbudowanego socjalu, a policja może bez nakazu dokonać rewizji w każdym budynku i pomieszczeniu. Ten sam kraj jest jednym z 3 najbogatszych państw na świecie (w zależności od rankingu), nie ma tam ludzi żyjących poniżej granicy ubóstwa, a przychód wolny od podatku wynosi równowartość 50 000 złotych.



Gibraltar wschodu
Singapur, nazywany literacko 'Gibraltarem wschodu' jest kraikiem niemal 1,5 raza większym od Warszawy. Nie ma tam żadnych zasobów naturalnych, a samo państwo powstało... po wyrzuceniu go z Federacji Malezji.

Kiedy Singapur zmuszony został do samodzielności w 1965 roku jego PKB wynosiło około 510 dolarów na osobę. Obecnie PKB (GDP) wynosi tam niemal 60 000 dolarów na osobę według parytetu siły nabywczej miejscowej waluty (dolar singapurski = około 2,5 złotego). Mamy się z kim porównywać, w tej samej statystyce GDP PPP p/c wyciskamy raptem 20 000 $...

Jak się żyje w 'lwim mieście'?
Singapur, poza trzecim GDP PPP p/c na świecie (Polska – 46 miejsce), może poszczycić między innymi takim wskaźnikami, jak Human DevelopmentIndex na poziomie 0.846 (Polska – 0.813, dla porównania: Norwegia – 0.943), czy 2% bezrobociem wśród osób powyżej 15 roku życia zdolnych do pracy.

Nie wspominając o 15,5% odsetku gospodarstw domowych wartych minimum milion, tym razem amerykańskich, dolarów.

Singapur jest też jednym z 'rajów' (bądź 'oaz' podatkowych), które OECD wypisała na swojej liście 'państw stosujących nieuczciwą konkurencję podatkową'. Otóż to – biurwy uczą: jeśli kradniesz, to kradnij dużo. Kradnąc mało jesteś nieuczciwym konkurentem!

Panorama 'raju'
(www.wikipedia.org)
Podatki w Singapurze
Najatrakcyjniejsze elementy systemu podatkowego dalekowschodniego państewka to brak podatku od zysków kapitałowych (naszego 'podatku Belki'), 100 000 SGD ulga podatkowa dla start-upów (przeliczając – 250 000 złotych...), i 50% ulga na kolejne 200 000 SGD.

Wszystkie pozostałe przychody firmowe są rozliczane według 17% liniowej stawki. Jednak rząd Singapuru stosuje ulgi za inwestycje podnoszące wartość firmy, więc... W kontekście ostatniego golenia Polaków przez ich rząd warto też wspomnieć o ekwiwalencie naszego podatku VAT – podatku GST (Goods and Services Tax), rozliczanego wedługliniowej stawki 7%.

Indywidualni rezydenci (wymagane jest przebywanie na terenie Singapuru przez 183 dni w roku) płacą podatek dochodowy od 2% do 20% (podatek progresywny, jest 9 progów, najwyższy = 320 000 SGD), o ile zarobią powyżej 20 000 SGD.

Singapur a Polacy
Od 1993 roku obowiązuje między RP a Singapurem umowa o unikaniu podwójnego opodatkowania, która jasno zwalnia 'osoby, które mają siedzibę' (osoby prawne) w Singapurze z naszych 'danin'. Ogólnie jednak należy uważać i zapoznać się z treścią tego dokumentu (link). Obowiązuje bowiem zasada terytorialnego ujmowania przychodu: jeśli na przykład będziesz rezydentem Singapuru, ale będziesz zarabiał wynajmując mieszkanie w Polsce – zapłacisz podatki 'u nas'.

W lwim mieście mieszka i pracuje niewielka grupka Polaków, których dosyć łatwo znaleźć przez internet. Jeśli jednak myślisz o wyjeździe jako 'osoba fizyczna' przygotuj się na stresujący proces uzyskiwania pozwolenia na pracę i wizy pracowniczej. Państwa dobrobytu niechętnie wpuszczają do siebie obywateli państw-nieudaczników.

Ucieczka, czy rozsądek?
Jak każdy, kto zarobił już jakieś pieniądze, staram się jak mogę chronić moje aktywa. Stąd też wzięło się moje zainteresowanie rajami podatkowymi :). W sytuacji, w której 'płemieł' robi co może, aby dobrać nam się do tyłków, to chyba najrozsądniejsze wyjście.

Singapur jest dobrym miejscem i do ulokowania kapitału, i własnego odwłoka. Można by się zastanawiać dlaczego w Polsce się tak nie da, ale to już temat na inne blogi...

wtorek, 28 lutego 2012

Czy w tym kraju da się zarobić nie oszukując?



Kilka dni temu kolega prowadzący bardzo atrakcyjny dla klienta i coraz zdrowszy biznesowo sklep z radością oznajmił mi: zaraz zobaczysz, jakie cudo niedługo dni będę miał w ofercie. Kontrahent zapewnia – bebechy od świetnego producenta, montowane w Polsce, sensowna cena. Chyba jestem strasznie złośliwy, bo w 10 minut znalazłem 'cudo' na Alibabie. Chińskie, dolar za sztukę, akcesoria gratis...

Od lat przedsiębiorstwa w indeksie zaufania społecznego plątają się gdzieś w dole tabeli między urzędami a sejmem i senatem. Stała grupa ponad 40% ankietowanych przez CBOS twierdzi, że zaufanie między kontrahentami źle się kończy. Skąd się biorą takie kwiatki? Pewnie część możemy zawdzięczać komunistycznej i 'prywaciarskiej' spuściźnie lat '80-'90, ale miejsce między zawodowymi rabusiami i kłamcami chyba zapewniliśmy sobie sami...

Biznesowa nerwica
Kilka tygodni temu pisałem o psychologicznej ułomności dzisiejszego świata: oczekiwaniu natychmiastowego efektu. Tej nerwicy podlegają wszyscy przedsiębiorcy, a w szczególności Ci, którzy zamiast podejścia marketingowego wybierają akcje akwizycyjne.

Akwizycja jest sama w sobie obarczona piętnem natychmiastowych efektów, niektórzy sprzedawcy nawet nieświadomie przechodzą od 'koloryzowania' do kłamstw. Ale są i tacy, którzy z dniem startu wpisują je w swoją strategię.

Facebook? czy nie facebook...
Jeden z moich znajomych, który również oszukuje swoich klientów co do pochodzenia chińskiego produktu (ustawa o przeciwdziałaniu nieuczciwej konkurencji – 2007) tłumaczy się albo znikomym znaczeniem tego faktu (!) dla odbiorcy końcowego, albo i branżą, w której wszyscy łżą jak psy.

Czasem też zdradzi swoją motywację – bo facebook tak szybko, łatwo, i ściema i oszustwa (wobec wspólników) też... Co ciekawe: tak samo tłumaczą się importerzy chińskich zegarków, butów, wszelkiego shitu.

Zapominają o wielu szczegółach: FB nie oszukuje klientów, FB nie powstał wczoraj (wbrew pozorom, bo biznes zaczął się od FaceMash), FB korzystał z dźwigni (pieniądze inwestorów). Tak, to trzy podstawowe różnice między ich 'biznesami' a FB.

A tak przy okazji: FB to produkt dojrzały, niedługo dorówna mu Pinterest i będzie się działo... :)

Zmieńmy branżę
i zajmijmy się usługami. Tu dopiero kłamcy mają pole do popisu! Kolejny znajomy: przeprowadził w życiu dwie kampanie na FB dla podmiotów komercyjnych, z czego za jedną mu zapłacili. Nazywa siebie 'ekspertem od mediów społecznościowych', prowadzi szkolenia, webinary i inne cuda.

Następny: 4 (kalendarzowe) lata temu dołączył do grupy ludzi, z którymi przygotował ze trzy kilkugodzinne szkolenia w pierwszym roku, dwa w kolejnym, i chyba nawet z jedną kilkugodzinną pogadankę przeprowadził osobiście. Pisze o sobie – 'ekspert, od 4 lat organizuje i prowadzi szkolenia (…)'.

Z dupy (za przeproszeniem) internetowi eksperci
Jeśli kiedyś uczyłeś młodszego brata wiązać buty, to w internecie masz prawo nazywać się ekspertem od coachingu i ternerem!

Ta dewaluacja eksperckości ma przyczynę w postrzeganiu przedsiębiorczości przez pryzmat lansu. Jak w debiutanckim rapowym teledysku: tanie białe dziwki, kserowane dolary i limuzyna z wypożyczalni. A zamiast koki – beznikotynowa tabaka.

Przecież niefajnie być gościem, który robi fajne i ciekawe szkolenia. Niefajnie być gościem, który sprzedaje fajne, chińskie, ale dobre / wytrzymałe / ładne buty. Prawda jest niefajna, lepiej pchać w buty słomę. I nazywać to PRem, marketingiem...


W internecie jeszcze łatwiej – w końcu nie musisz patrzeć okłamywanemu prosto w oczy. A kto da się nabrać, ten sam sobie winien. Jak mawiają bracia zza wielkiej wody: 'There's a sucker born every hour!'.


Czy aby na pewno biznes ma krótkie nogi?

Rynek kształtują w końcu dwie siły, w tym popyt. Francuz czy nie Niemiec nie kupiłby kiełbasy złożonej z solanki, wody i bułki tartej (która też jest nie z bułki, a z chleba). Polak wie, że reklama kłamie... i robi to, co reklama mu podpowiada. Bo to nie produkt, a właśnie reklama odpowiada na zapotrzebowanie klienta.

Na tym blogu dawno temu udało mi się popełnić wpis, którego tytuł ma 2 części: 'jak łatwo i szybko zarobić' i 'tajemniczy klient'. Jest to mój najpopularniejszy wpis wszech czasów. Zgadnij, z którego zapytania trafia tutaj 80, a z którego 20% czytelników? (Pareto się w grobie przewraca)

Artykuł 286 kodeksu karnego – wyłudzenie. Szkoda, że nie ma artykułu 'wyłudzenie na własne życzenie', byłby ciekawy. Lata 'kapitalizmu' za nami, a nie nauczyliśmy się jeszcze, że Get Rich Quick = Scam.

Jak sobie radzą uczciwi?
Znam chłopaków, którzy potrafią prowadzić świetne szkolenia i warsztaty, mają masę (również międzynarodowego) doświadczenia, budowali biznes już na studiach, a niedawno w akcie desperacji trafiła im się nawet franczyza. Niestety są systemowo wadliwi – nie potrafią kłamać.

Na każdym niemal rynku, za jaki się wezmą, oddają pole domorosłym 'ekspertom' z czteroletnim 'doświadczeniem' i JDG za pieniądze nie klientów, a mitycznej 'Unii'.

To częsty problem ludzi kulturalnych i inteligentnych: szacunek do innych.

Kiedy wejdziesz między wrony...
Oczywiście da się zarabiać w Polsce uczciwie, dostarczać klientom prawidłową i szczerą informację, płacić podatki na pomoc sierotom i ubogim. Tyle tylko, że to sposób, który kosztuje więcej czasu, nerwów i pieniędzy. I nie zawsze się udaje.

A pozostaje niesmak, i pytanie, które zadaliśmy sobie z kolegą, który jest inspiracją tego wpisu: jaki interes ma producent i hurtownik w okłamywaniu detalisty, i czy detalista powinien być z klientami szczery, taka naprawdę szkodząc firmie, z którą współpracuje (pośrednio też szkodząc samemu sobie)?

Jednej odpowiedzi udziela księgowa zasada dyskontowania przyszłości przez zero (kiedyś o tym napiszę), a drugiej – potrzeba bycia fair z innymi. Nie są to tożsame odpowiedzi.

Z tego też względu nie ma dzisiaj żadnej nazwy, staram się też pomijać szczegóły opisów. Kiedy trafi mi się kolejny networking nie chcę być pokazywany palcami; lubię, kiedy inni z własnej woli podają mi rękę.

Na wszelki wypadek jednak proszę – nie nazywaj mnie nigdy ekspertem. Obiecuję, że się obrażę!


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...