Podoba Ci się ten blog? Chcesz być na bieżąco z nowościami - subskrybuj kanał RSS... Co to jest RSS?

wtorek, 24 kwietnia 2012

Fundacja – firma dla cwaniaka ;)


Czy Kamil Cebulski i Bill Gates mogą się mylić? Czy własna Fundacja rzeczywiście jest bardziej opłacalna niż własna firma? Takie pytania zacząłem sobie zadawać po tym, jak kilku znajomych zaczęło mnie podpytywać, czy nie chciałbym zostać 'fundatorem' ich pomysłu na... fundację. Chciałbym?

W Polsce zarejestrowanych jest około 140 000 NGO'sów, z czego około 13 000 ma formę prawną Fundacji. Tak, jak i w przypadku 'zwykłych' firm – realne działania podejmuje pewnie jakieś 15%. Ale czy popularność 'trzeciego sektora', czy też inaczej mówiąc – ekonomii społecznej – jest uzasadniona względami ekonomicznymi, czy też raczej Polacy nagle zapałali bezwarunkową miłością do bliźnich?

Firma bez firmy
Zakładając fundację możesz zdecydować się na 'dodatek': fundację prowadzącą działalność gospodarczą. Wiąże się to z dodatkowym kosztem na początku, jednak daje pełne prawo uczestnictwa w życiu gospodarczym na warunkach zbliżonych do spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Bez wdawania się w szczegóły rejestracji (które znajdziesz na stronie ngo.pl), w ten sposób zyskujesz pierwszą przewagę.

Tą przewagą jest osobowość prawna, czyli pewność, że za wpadki nie będziesz odpowiadał całym swoim majątkiem, a jedynie tym, co posiada Twoja fundacja. Jednorazowa opłata rejestracyjna (1 000 pln) jest jedną z najlepszych inwestycji ubezpieczeniowych, jaką będziesz miał okazję w życiu zrealizować.

ZUS? Panie, jaki ZUS? Księgowa!
Fundacja prowadząca działalność gospodarczą nie ma obowiązku zatrudniania kogokolwiek na etat. Co z tego wynika? Ano prosty rachunek: w porównaniu z tak popularną JDG, ubezpieczenie zwane 'osobowością prawną' zwraca się max po 3 miesiącach (w przypadku ZUSu 'obniżonego' dla pierwszej działalności).

Kosztem stałym, w zależności od regionu raczej nie przerastającym ZUSu, jest obowiązek prowadzenia pełniej księgowości. Jednak nawet laicy nie muszą się go bardzo obawiać: księgowych 'jak mrówków', pomimo oficjalnej ceny (w Lublinie – 300 pln/m-c) łatwo można wynegocjować czasowe, lub nawet trwałe zniżki. Ostatnio znajomy sam zaproponował rozliczenia 10,- za fakturę, dopóki nie będzie ich 30 miesięcznie...

Darmowy pracownik. Cała horda darmowych pracowników!
Fundacja daje legalną możliwość bezterminowego pozyskania (niemal) darmowych, solidnych pracowników – wolontariuszy.

Chyba o dynamice i okazjach na naszym rynku pracy, szczególnie dla osób młodych i ambitnych, nie muszę pisać. Sam zresztą od jakiegoś czasu go doświadczam ;). Mit 'doświadczenia' powoduje, szczególnie w miastach uniwersyteckich, że prawie wszyscy młodzianie bardzo chcą pracować za friko, a dokładniej za dodatkową 'kreskę' w CV.

Oczywiście istnieją pewne

martwe formalności
nakazujące oddzielanie spraw związanych z działalnością gospodarczą od rozliczeń działalności statutowej, jednak są to przepisy martwe. Fundacje mają na przykład obowiązek publicznego udostępniania rocznych raportów – ale tego nie robią, lub udostępniają raporty sprzed 2 lat...

Fundacje, które korzystają z 'państwowych' pieniędzy powinny na bieżąco prowadzić Biuletyn Informacji Publicznej, czego oczywiście nie robią. Prawniczy bóg, czyli 'ustawodawca', przewidział też karę wprowadzenia przymusowego zarządcy bądź sądowego uchylenia uchwały fundacji. Nigdzie nie znalazłem informacji, by kiedykolwiek się to zdarzyło.

Jest sprzedaż, jest biznes?
Fundacja zarabia na dwa sposoby: uczestnicząc w konkursach grantowych lub uczestnicząc w normalnym obiegu gospodarczym. To kolejna przewaga Fundacji nad 'firmą'. Jeśli sprzedaż Ci nie idzie zawsze możesz zostawić fundraising wolontariuszom, a samemu skupić się na projektach grantowych.

Granty mają tę przewagę, że ludzie je rozdający nie wydają pieniędzy z własnej kieszeni. Aby ich przekonać należy umieć pięknie i w okrągłych słówkach opisać utopijny świat, jaki powstanie po realizacji Twojego projektu.

Czasami też wystarczy po prostu wiedzieć z kim pić wódkę (to się zawsze opłaca!)...

Jak się najeść?
Odpowiedź na pytanie o sposób realizacji zysków fundacji jest taki, jak w przypadku każdej firmy: nie realizować. Brać przykład z 'wielkich', rozsądnie szukać  kosztów.

Bill Gates oddał swoje pieniądze pieniądze fundacji... swojej fundacji (Bill &Melinda Gates Foundation). Dzięki temu sprytnemu ruchowi 'zarobił' kilkadziesiąt milionów zwolnienia podatkowego + kasa została w zakresie jego rozporządzeń. Kiedy chciał pojechać na wakacje znalazł koszt dla Fundacji. Bill i Melinda pojechali promować swoją NGO i wygłaszać przemówienia do Botswany – kraju bogatszego niż Rumunia.

Dalsze kombinowanie pozostawiam Tobie...

1% - opłaca się, i się nie opłaca
Jeśli wierzyć statystykom GUS, wydając 60 000 na spoty i billboardy reklamujące Twoją OPP powinieneś spodziewać się 100 000 pozyskanych przez odpisy z PITów. Czyli – opłaca się. Żeby jednak zostać OPP i uzyskać prawo do 1% trzeba przejść przez bardzo restrykcyjną ścieżkę na początku, i przygotować się na upierdliwe kontrole w trakcie realizowania działalności.

Moim zdaniem 1% 'opłaca się' wyłącznie organizacjom, które rzeczywiście służą pożytkowi publicznemu, pomagają swoim podopiecznym i bardziej zależy im na ludziach niż na zysku. Jeśli myślisz o prowadzeniu DG w fundacji uważam, że OPP powinieneś sobie najzwyczajniej odpuścić.

Fundacja okiem inwestora
O ile prowadzenie 'firmy' w formie fundacji jest bardziej atrakcyjne niż pomysł na życie z kategorii JDG, to dla inwestora nie jest to nic specjalnego. Jeśli marzysz o własnej korporacji, biznesie skalowalnym, etc., to sam fakt, że fundacje opierają swoją działalność na zaspokajaniu oczywistych i powszechnych potrzeb niczego nie zmieni.

Ja pewnie dołożę swoje 3 grosze do któregoś z tych pomysłów, ale nie jako 'inwestor', bo w życiu fundatora widzę raczej lifestyle i kilka ciekawych dziur w prawie, niż potencjał na krociowe zyski...

A co Ty myślisz o Fundacjach prowadzących działalność gospodarczą?

czwartek, 5 kwietnia 2012

Nauka na błędach V: jak informal investor traci kapitał...


Było już słodko i miło, czyli o zarabianiu. A teraz będzie jęk, płacz i zgrzytanie zębów ;). Jak przystało na porządny dziennik inwestycyjny, po odpowiedzeniu sobie na pytanie 'dlaczego zarobiłem?' w poprzednim poście, nadchodzi czas na inną zagadkę: dlaczego straciłem? Dlaczego nie zyskałem więcej?

Inwestycje pre-ipo nazywane są często 'smart capital'. Tydzień temu udało się trochę polansować, ale nadszedł czas na kubeł zimnej wody – 'capital' może i jakiś został, ale 'smart' to ja nie jestem... Ten wpis będzie analizą tego co złe, głupie i bezmyślne w moich 3 ostatnich inwestycjach w horyzoncie 12-18 miesięcy.

Lekcja 1: Przyjaźń i pieniądze raczej nie idą w parze
Tak. Ile razy ja to powtarzałem? No to mam za swoje. Czasami odczuwam głupią pokusę przetestowania reguł, którym najwyraźniej nie do końca ufam (a co?, do odważnych świat należy!). Zainwestowałem w pomysł człowieka, którego znałem od kilku lat (przez pewien czas widywaliśmy się nawet kilka razy dziennie)...

W ten sposób dałem się wciągnąć w inwestycję, której podstawowym zabezpieczeniem było 'no przecież mnie znasz'. Był też biznesplan z dziedziny, o której mam raczej blade pojęcie – budowlanki. I ciekawe doświadczenie, czyli równolegle prowadzony drugi projekt z 'inwestorem'.

Lekcja 2: pamiętaj o 'pożyczkowym teście'!
Na szczęście nie zgłupiałem do reszty i inwestycję zacząłem od pożyczki. 3 miesiące, 5%, na 'papier'. Pieniądze zostały przeznaczone na zakup maszyny, która była podstawą biznesplanu. Trzy miesiące minęły... i nic.

Minął rok. Prośbą, groźbą i graniem na flecie udało mi się odzyskać 5% zainwestowanego kapitału. W ramach zwrotu z inwestycji dostałem za to tony bajkowych e-maili z czymś, co jest tak naprawdę próbą manipulacji moimi emocjami: opowieściami o tym, jak to setki pracowników stracą pracę a ich rodziny pójdą na bruk, bo 'ja' domagam się zwrotu moich pieniędzy.

Strasznie zły ze mnie człowiek. Gdybym jeszcze nie wiedział, jak się ma druga firma...

Lekcja 3: nie warto być 'tym drugim'
Tak brzmi morał powyższej, ale i kolejnej historii. Moja pożyczka w budowlance była 'przybudówką' do pierwszej, dużej inwestycji. W kolejnej było podobnie. Tym razem zainwestowałem w najprostszy biznes na świecie: handel. W osobę z kilkuletnim doświadczeniem. W osobę prowadzącą sklep. I tu jest haczyk ;).

Pożyczka była jak zawsze obliczona na 10% tego, co wydawało mi się rozsądną potrzebą. Miała być spłacona po 6 miesiącach z procentem dublującym ówczesne oferty banków. Została spłacona po 15 miesiącach z jeszcze wyższym procentem (czyli mogę być zadowolony).

Wszystko zeszło tak długo z prostej przyczyny: kłopoty. Wyjątkowo marne obroty w sklepie i przyrost stanu rodzinnego każdego rozsądnego człowieka skłaniają do przyjęcia postawy defensywnej. Kto wtedy myśli o ryzyku inwestycyjnym?

Lekcja 4: czy powinienem naciskać?
Plan inwestycyjny zawierał dwa (z mojego punktu widzenia) bardzo ważne cele: zatrudnienie sprzedawcy w sklepie i pozyskanie handlowca dla nowej oferty. Dokładnie zaś – pozyskanie dwóch i pół handlowca, licząc zwolnionego z obowiązków właściciela sklepu :). Koszt operacji – około 4 000 brutto miesięcznie. Porównując koszt z opisaną powyżej sytuacją zauważysz pewnie powód niepowodzenia.

Pytanie jakie sobie zadaję, brzmi: jakie zaangażowanie powinienem wykazać w tej sytuacji? Biorąc pod uwagę, że była to pożyczka – w zasadzie nie powinienem się odzywać. Taki zresztą jest też cel 'testu pożyczkowego', aby sprawdzać inwestycję jako niezależną działalność. W grę wchodziła też sytuacja prywatna, rodzinna - a mi przecież nic do tego.

Temat ciągle pozostaje otwarty, bo konkurencja śpi.

Lekcja 5: zdekoncentruj się
Trzecia inwestycja, to właśnie ta opisana przed tygodniem. I ta dziwna rada 'dekoncentrowania się' dotyczy jej w szczególności.

Kiedy pierwsze dwie pożyczki stawały w miejscu sprawa ostatniej inwestycji nabrała rumieńców. Zaczęły się spotkania, telefony, wyjazdy, ruszył excel i photoshop. W pewnym momencie zaczęła zajmować sporo czasu, więc trzeba było 'obciąć' ilość czasu dostępnego na inne działania. Najbardziej zmieniła się struktura networkingowa. Zamiast kręcić się wokół początkujących przedsiębiorców i instytucji ich zrzeszających wylądowałem znów wśród 'biznesmenów'.

Jakie są skutki? Teraz, kiedy wszystkie trzy inwestycje uważam za zamknięte muszę wracać do starych kontaktów, co zajmie sporo czasu i energii. Oczywiście łatwiej podgrzewa się stare kontakty, niż nawiązuje nowe, ale...

Przesadna koncentracja na aktualnych zadaniach nie sprzyja osiąganiu długoterminowych celów. Zez jest pożądany: jedno oko na 'teraz', drugie na 'jutro'.

Lekcja 6: niebezpieczeństwo sukcesu, czyli nie ma róży bez ognia
Inwestycja z poprzedniego wpisu nie tylko dała zarobić, ale też przysporzyła sporo zmartwień. Może to zabrzmi głupio, ale wzrost pojawił się zbyt szybko. Mój udział w tym przedsiębiorstwie przewidziany był na 24 miesiące, ale biznesplan został zrealizowany dwa razy szybciej.

Dlatego też 'wypadłem z obiegu' inwestycyjnego. Teraz pozostaję w stanie drażliwej nadpłynności. Na giełdę nie mam ochoty ruszać choćby dlatego, że uważam się na takie ruchy za głupi – patrzę na te słupki, i nic a nic w nich nie widzę. Bankom, a raczej rządowi, nie opłaca się już powierzać oszczędności. A inflacja (znów rząd) swoje zżera.

Inna konsekwencja jest jeszcze bardziej bolesna...

Lekcja 7: mieszka tu jakiś cwaniak?
Pamiętasz jak kończy się ta kwestia? 'Pan daje piątaka, a cwaniak trzydzieści!'. Oh tak, skarbówka ukarze mnie za moją ciężką racę.

A wszystko dlatego, że spodziewając 'wypłaty' dopiero za 2 lata wyrejestrowałem działalność gospodarczą. To oznacza, że będę musiał nieźle się nagimnastykować, żeby wyrobić odpowiednie straty do końca tego roku.

Oczywiście mogę otworzyć natychmiast kolejną JDG i kupić 'na firmę' kilka samochodów, ale nie będzie to żaden rodzaj uzasadnionych ekonomicznie kosztów. A już na pewno nie będą to koszty zbliżające mnie do założonego celu.

Tu znów z pomocą przyjdzie inkubator ;)...

Anyway
W pewien sposób kompromitacją jest stwierdzenie, że moje błędy wynikają z faktu, że nie stosuję się całkowicie do przyjętej wcześniej strategii. No cóż, pewnie wiele jestem w stanie wymyślić na swoje usprawiedliwienie, ale co to zmieni?

Odpowiadając na pytanie dlaczego zarobiłem, przyznam, że udało mi się trzymać strategii, a przede wszystkim 'testu pożyczkowego'. Kiedy straciłem, to dzięki temu działaniu – też niewiele. Ale mój zysk skarbówka obetnie dzięki wydatnemu ubytkowi w strategicznym rozumowaniu.


A teraz...
Inne, równie ważne pytanie brzmi: co dalej? Na pewno nie zaprzestanę inwestowania w cudze firmy. Jednak wiele się zmieni, bo już za kilka miesięcy skończę studia, i pomimo 8-letniego 'doświadczenia' w tej działalności nie będę już wracał na uniwersytet ;). Nie uważam się też za osobę na tyle szaloną, by rozpoczynać na nowo przygodę z własną firmą.

Kiedy myślę o swojej przyszłości, poza oczywistymi refleksjami na temat poszukiwania pracy, do głowy przychodzi mi szalony pomysł. Odłożyć jakąś drobną kwotę, powiedzmy 15 000, i uruchomić mini-konkurs biznesplanów, choćby za pomocą tego bloga.

Pomysł...


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...