Podoba Ci się ten blog? Chcesz być na bieżąco z nowościami - subskrybuj kanał RSS... Co to jest RSS?

niedziela, 30 stycznia 2011

Pomysł na biznes: DaVinci w grobie się przewraca


Największym osiągnięciem Thomasa Edisona wcale nie była żarówka. Było nim stworzenie pierwszego na świecie profesjonalnego laboratorium. Od tamtych czasów przyzwyczajamy się, że kreatywność jest domeną uniwersytetów i wielkich instytutów badawczych. Ich roli nie można kwestionować ze względu na światowy postęp, jednak ze względu na dobro Twojego portfela warto powrócić do stylu myślenia właściwego Leonardo DaVinci...

Dobry biznes skutecznie rozwiązuje cudze problemy za odpowiednie pieniądze. To chyba najlepsza definicja przedsiębiorczości opartej na jakości. Jak stworzyć jakość? Można uzupełnić sobie kanwę błękitnego oceanu i starać się wymyślać nowe produkty i usługi na siłę... Można też przyglądnąć się ludziom i ich problemom, bo jak mówił jeden z moich mentorów 'w każdej k**wie jest parę złotych' (i nie chodzi o tu o zawód, a o słowną reakcję niezadowolenia ;) )...

Znajdź problem
Kreatywne osoby bardzo często do wielu rzeczy podchodzą optymistycznie. Jednak w tym momencie bardziej przydatna jest postawa zawiedzionego marzyciela. Leonardo kiedyś myślał o wzbiciu się w przestworza, naukowcy NASA myślą o księżycowych długopisach... Wszystko, czego potrzebuje biznesowa kreatywność, to palący problem do rozwiązania.

W szukaniu problemów nie ma znaczenia to, czy jesteś je aktualnie w stanie rozwiązać. Jeśli masz już firmę zapytaj klientów, co ich najbardziej wkurza. Jeśli jej jeszcze nie masz - poszukaj słabych punktów u potencjalnej konkurencji. Tam to Ty jesteś klientem.

Stwórz listę wszystkich problemów, jakie tylko przyjdą Ci na myśl. Jeśli potrzebujesz większej ilości bodźców zwróć się (zgodnie z koncepcją błękitnego oceanu) do nie klientów: zapytaj mamy, kolegów, dziadków - dlaczego nie kupują danej usługi / danego produktu i co musiałyby one zawierać, aby rozważyli kupno.

Znajdź przyczynę i ją wyeliminuj
Teraz postaraj się znaleźć jeden powód, dla którego dany problem jest problemem. Dla Leonardo był to brak skrzydeł, dla naukowców z NASA brak technologii pracującej w niskiej grawitacji. To musi być znaczący problem. Jak się go pozbyć? Masz do wyboru kilka możliwości:

  • zamień kilka elementów ze sobą
  • odwróć kolejność / ułożenie elementów
  • wymień problematyczny element na wykonany z innego tworzywa (w inny sposób)
  • połącz kilka elementów
  • zastosuj analogię
  • usuń problematyczny element w ogóle
  • zmień formę, miejsce, etc.


Niemożliwe? Przyjrzyjmy się maszynom latającym (żeby być konsekwentnym). Zamiana elementów ze sobą nie była dokonana przez DaVinciego, ale radzieccy naukowcy zamienili miejscami małe i duże 'skrzydła' samolotu - tak powstał tzw. układ skrzydeł 'kaczka'. Śmigłowiec jest konsekwencją odwrócenia ułożenia elementów - śmigło na górę. Wymiana problematycznego elementu - skrzydła przyczepiane do rąk rysowane przez Leonardo. Połączenie elementów? Wracamy do współczesnych samolotów i układu 'delta' (żeby już nie wspominać smartfonów). Analogia? Już o skrzydłach zamiast rąk pisałem. Usunięcie elementu w ogóle - loty bezzałogowe :). Zmiana formy - balon...

Przemyśl konsekwencje wyboru
Bardzo często dokonany wybór ma negatywne konsekwencje praktyczne. Sztuczny kwiat choć nie więdnie, to i nie pachnie, a sztuczne skrzydła są ciężkie. Kwiat więc można perfumować, a do skrzydeł dorobić sztuczne 'mięśnie' za pomocą przekładni i dźwigni.

Proste zmiany nie są rewolucyjną innowacją i są łatwe do skopiowania, ale odpowiednio intensywny proces myślowy i wielokrotne powtarzanie tego schematu pozwoli Ci znaleźć nowy produkt/usługę, nowych podwykonawców, nowe firmy do współpracy i nowe rynki do podbicia.

Razem z konsekwencjami praktycznymi, czyli kształtem produktu / usługi przemyśl konsekwencje biznesowe: jak zmienia się dzięki Tobie dany rynek i konsumenci. A przede wszystkim: czy jest ich wielu i czy posiadają odpowiednią siłę i chęć nabywczą?

Wyszło słabo? To masz problem ;) - powtórz całą procedurę od nowa. Czasami rzeczywiście okazuje się, że pomysły dążą w złym kierunku: albo wymagają ogromnych nakładów, albo wiedzy, albo też jest jeszcze inna przyczyna braku szans na powodzenie. O ile są książki i Aniołowie Biznesu, o tyle Twoich chęci nic nie zastąpi.

Czasem też kreujemy problemy na siłę – staraj się o tym pamiętać. Naukowcy z NASA wydali miliony na długopis pracujący w stanie nieważkości, a 'ruscy' zastosowali grafitowe ołówki...

Piękno w prostocie
Tad Witkowicz często powtarza podział na potrzeby must have i nice to have. Być może wpadniesz na pomysł realizacji potrzeb tego pierwszego rodzaju? Zacznij sekwencję właśnie od nich!

Ciężko to, co opisałem nazwać 'techniką' czy jakkolwiek inną rewelacją. To po prostu zdolność myślenia ;). Klasyczna biznesowa umiejętność ulepszania już dobrych produktów/usług i docierania z nimi na nowe rynki. A przede wszystkim - zdolność pokonywania niesprzyjających 'elementów' życia i kreowania rzeczywistości dookoła. Posta piszę po którymś już tam pytaniu o dobre pomysły na biznes...

Geniusz Leonardo nie polegał wcale na jego banalnych de facto pomysłach. Polegał na tym, że zapisał i sam spróbował zrealizować marzenia, pokonać ówczesne ograniczenia i problemy. Pomyśl, gdyby wdrożył skuteczne pomysły do produkcji, byłby pewnie jednym z pierwszych znanych na świcie przedsiębiorców-milionerów (bądź niepierwszym więźniem, jak każą domniemywać podręczniki historii ;) ).


Czy Ty też uważasz, że lepszym pomysłem na biznes jest ulepszanie cudzych tworów niż kreacja ex nihilo?


piątek, 28 stycznia 2011

Kup Pan przyjaciela

Czasy się zmieniają, biznesy też... Consulting, niegdyś bardzo popularny, odchodzi powoli w zapomnienie. Mentoring skompromitował się osobami 'mentorów' typu Kiyosakiego, którzy opowiadali o dziedzinach, w których de facto nie odnieśli żadnego sukcesu. Specjaliści od kwestionowanego na całym świecie NLP stworzyli sobie coaching (szczególnie dla gładkiego sięgania po pieniądze z UE). A dzisiaj na horyzoncie pojawia się nowa betlejemska gwiazda przyjaciół za pieniądze: tutoring...

Nowo-powstałe biznesy często stają przed problemami, których nigdy ich twórcy nie przewidywali i przewidzieć najczęściej nie mogli. Naturalnym odruchem jest w takiej sytuacji szukanie wsparcia u kogoś, kto potrafi znaleźć odpowiednie rozwiązanie. 'Ktosiów' chętnych pomóc za odpowiednią zapłatą z każdym dniem przybywa. Dlaczego? Bo usługi (w szczególności doradcze) nie wymagają wielkich nakładów na wdrożenie, a jako biznes oparty na wiedzy - przynoszą całkiem niezłe zyski.

Consulting
Doradztwo gospodarcze ma wiele form. Podstawową jest optymalizacja prawno-podatkowa. Jest ją najłatwiej wycenić, bo wiesz jakie konkretnie oszczędności zyskujesz dzięki takiemu doradztwu. Jest też najbardziej uczciwą formą współpracy: dobra kancelaria bierze na siebie odpowiedzialność (przynajmniej częściową) za wdrożenie jej rad.

Innym rodzajem consultingu jest doradzanie w sprawach związanych z kompetencjami 'miękkimi'. Cholernie popularne, bo byle absolwentowi psychologii czy socjologii wydaje się, że w kwestii ludzkich skłonności wszystkie rozumy pozjadał. Najczęściej usługa kończy się cytowaniem uczonych dzieł (pół biedy, jeśli polskich) i zastrzeżeniem, że wyniki zależą od warunków wdrożenia, bla bla, i kancelaria / doradca nie bierze odpowiedzialności za skutki wdrożenia. Powiedzą Ci jak ma być, a jak będzie to już Twoja broszka...

Jednak najlepszy i najskuteczniejszy rodzaj 'consultingu' najczęściej jest przemilczany. To doradztwo prowadzone przez (byłych) posłów, senatorów, radnych - i ich rodziny. Z jednej strony to najskuteczniejsza metoda spieniężenia przepitych i przejedzonych tysięcy złotych z Twoich podatków, a z drugiej, również najskuteczniejsza metoda, tym razem dotarcia do odpowiednich (decyzyjnych) osób. Potęga networkingu daje o sobie znać. Nie ma tu żadnych zabezpieczeń i gwarancji innych, niż klasyczna siła lobbyingu. To dlatego byli ministrowie (premierzy, jak znany wszystkim Kazio M, albo i znany kanclerz Gerhard S) nigdy nie narzekają na brak pracy.

Mentoring
Jest nieco trwalszym związaniem osoby z bogatym doświadczeniem z nowicjuszem. Ma na celu 'nauczanie' w nieformalnym, praktycznym znaczeniu tego słowa. To po prostu przekazywanie rad, w wielu amerykańskich książkach traktowane jako tworzenie sobie 'mentalnego potomstwa' i kreowanie następców. Na świecie i w Polsce mentoring nie odniósł wielu sukcesów z trzech powodów.

Po pierwsze, jest narzędziem wybitnie korporacyjnym. Jest wtłaczany do organizacji korporacyjnych, aby zmusić dobrych menadżerów do pozostawienia ich doświadczenia jako własności firmy - w jej wnętrzu. Nie jest żadną szczególną wartością wielkich przedsiębiorstw kreowania wspaniałych pracowników, którzy odchodząc zabierają ze sobą całą wiedzę i tworzą też 'intelektualną dziurę' w systemie. Taka amputacja doświadczenia może wiele kosztować. W korpo mentoring istnieje, bo jest wprowadzany pod przymusem.

Po drugie: naturalnym, ewolucyjnie wykształconym odruchem każdego jest zatrzymanie tajemnic sukcesu dla siebie samego, a przynajmniej dla własnych dzieci. Tak powstają polityczne, prawne, lekarskie czy uniwersyteckie klany, tak też sprawy mają się w biznesie. Odpowiedź na pytanie 'dlaczego mam zostać mentorem?' jest często równoznaczna z rozwiązaniem rebusu 'dlaczego mam budować sobie i swoim spadkobiercom konkurencję?'.

Po trzecie: wielu 'mentorów' typu Kiyosakiego zepsuło ten rynek, zanim zdążył rozkwitnąć. Mentorami zaczęli zwać się ludzie, którzy naczytali się książek o rozwoju osobistym, zbudowali na nich jakąś własną quasi-filozofię i zaczęli ją sprzedawać. Jaśniej: gdyby Kiyosaki miał być mentorem, to powinien pisać książki o tym, jak zostać członkiem upper-medium class sprzedając grę i dyktując żonie książki...

Coaching
Ta metoda doradztwa właśnie kończy swoją erę. Coaching wychodzi z NLPowskich założeń, że nie musisz się na czymkolwiek znać, żeby doradzać - klient doradzi sobie sam, sam znajdzie rozwiązanie swoich problemów... Ty tylko musisz zadawać mu odpowiednie pytania. Wartości doradczej w coachingu nie ma w zasadzie żadnej: coach nie ma wiedzy fachowej, początkujący przedsiębiorca nie ma wiedzy fachowej - prowadził ślepy głuchego.

Wartość, jaką sprzedają coache wynika z zupełnie odmiennej charakterystyki usługi: coach (dobry) zadając pytania prowokuje do myślenia w innym, niż zazwyczaj kierunku. Jest to tyleż szukanie winy w kliencie, co i danie mu kolejnych możliwości wyboru ścieżki. Jednym zdaniem: od coacha kupujemy przekonanie o większej kontroli nad własnym życiem.

Jest jednak z tym mały problem: od wiedzy o własnej słabości/pomyłce, do jej pokonania, dłuuuuga droga. Czasami coaching to niekończąca się spirala oparta na schemacie: 'wiem już co jest ze mną źle, ale z różnych powodów nie chcę tego zmieniać'. I cóż wtedy, wielcy Coachowie? Ano oczywiście: cross-selling :) może szkolnoko z NLP pan zakupi?

Tutoring
Wczoraj dostałem propozycję uczestnictwa w czymś takim. Tutor, to osoba łącząca praktyczne doświadczenie i teoretyczną wiedzę z umiejętnościami nauczycielskimi. Tak, jak coach i mentor pracuje przez dłuży okres czasu z tą samą osobą. Człowiek-orkiestra. Wysoko podniesiona poprzeczka ma gwarantować odpowiednich ludzi do współpracy, tyle tylko, że ciężko będzie ich znaleźć.

Ludzie sukcesu, jeśli już chcą dzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem piszą książki i głoszą kazania (wróć!) wykłady. Ze względów wymienionych w kwestii mentoringu, jak i ze zwykłego przekonania o własnej wszech-zajebistości, właściwej ludziom sukcesu. Jakoś już tak jest, że ludzie z wykształceniem nauczycielskim mają niewielki udział w rankingach najbogatszych tego świata.

Ciężko mi wyobrazić sobie milionera, który idzie na studia pedagogiczne, aby zbawiać świat swoją nauką...

Pomysł na biznes
wydaje się taki prosty. Przeczytać kilka książek, ściągnąć kilka szkoleń z netu, założyć własne Polskie Stowarzyszenie Coachów Czegokolwiek i samemu się certyfikować. A potem szukać przysłowiowych 'głupich'... Niestety tak to dzisiaj wygląda: firmy znikąd, certyfikaty znikąd, jakość też znikąd. Dzięki takiemu oszustwu, jak pieniądze 'unijne' takie biznesy mają jeszcze niezłą wyżerkę, ale kolejna perspektywa budżetowa obnaży słabość naszego szkoleniowo-doradczego el dorado.

Wolny rynek, kiedy pojawi się już w 'miękkiej' części gospodarki bezlitośnie wykosi firmy oferujące niską jakość. I szczerze mówiąc bardzo na ten moment czekam... W temacie wyżywam się dlatego, że sam mam okazję korzystać z usług konsultantów, coacha, mentorów i tutorów, a jednocześnie widzę, jacy ludzie zabierają się za prowadzenie tego typu biznesów (i nóż się w kieszeni otwiera)...



Miałeś możliwość pracy z konsultantem, coachem czy mentorem? Proszę, podziel się z nami swoimi wrażeniami :).


środa, 26 stycznia 2011

Studencki Fundusz Inwestycji - a mogło być tak pięknie...

Do dzisiaj skrót SFI oznaczał dla mnie popularny produkt inwestycyjny mBanku. Ale wizyta na wydziale ekonomicznym mojej uczelni zaowocowała nowym odkryciem: dorobiłem się ulotki promującej drugą edycję Studenckiego Funduszu Inwestycji. W zapowiedziach szumnie: 20 000 realnych złotych do zainwestowania, oferty pracy i praktyk, nagrody rzeczowe... A co w regulaminie?

Studenckie koło naukowe FiR Progress z Uniwersytetu Łódzkiego już po raz drugi zaprasza brać studencką do udziału w projekcie Studencki Fundusz Inwestycji. O nagrodach i promocji całej zabawy przeczytasz na stronie www.sfi.com.pl. Dzisiaj chciałbym przyjrzeć się bliżej tej propozycji, a w szczególności jej regulaminowi.

Selekcja
Oglądałeś kiedyś program 'selekcja' w TVP2? Mniej więcej tak wygląda rekrutacja do tego projektu ;). Pierwszy etap jest prosty - do 31 stycznia tego roku należy zarejestrować się na stronie projektu, zgodzić się na przetwarzanie swoich danych osobowych i... jesteśmy zakwalifikowani do drugiego etapu. Co to za etap?

Druga część rekrutacji to test, uwaga, z następujących zagadnień:
  • Statystyka i wartość pieniądza w czasie
  • Ekonomia
  • Finanse przedsiębiorstw
  • Analiza i wycena instrumentów dłużnych
  • Analiza i wycena instrumentów udziałowych
  • Analiza i wycena instrumentów pochodnych i alternatywnych
  • Zarządzanie portfelem

Dużo? Ciężko? No cóż, nie jest to jednak wielki konkurs dla 'studentów', tylko konkurs dla studentów z wydziałów ekonomicznych. Jak dla mnie różnica znacząca.

Trzecia część odkrywa kolejną kartę: rozmowa rekrutacyjna dla 50 osób, które najlepiej rozwiązały test. Maksymalnie 20 osób przechodzi do finału. Na jakiej podstawie? Uśmiech. A mówiąc poważnie: 20 wymarzonych pracowników przechodzi dalej - rozmowę przeprowadzą profesjonalni headhunterzy...

20 000? Jednak wirtualne...
Kwota, jaką będą operowali uczestnicy konkursu to 20 000 rzeczywistych złotych. W sumie. Uczestnicy będą przedstawiali swoje typy i drogą głosowania zdecydują, czyje typy zostaną zrealizowane. Jak to się ma do konkursu 'inwestycyjnego'? Kolejne 20 000 złotych na inwestycje Forexowe do rachunku ekipy zostanie doliczonych, jeśli grupa wykaże 'znajomość rynku' na koncie demo. Szkoda tylko, że o forexie nie ma ni słowa w regulaminie.

Co ze zwycięzcą? Zostanie nim zawodnik z indywidualnie najlepszą stopą zwrotu spośród osiągniętych. O tyle to ciekawe, że wybitne typy nie zaakceptowane przez stado nie mają znaczenia. Ale w projekcie wcale nie chodzi o najlepszego inwestora. Jeśli proces rejestracji nie podpowiedział Ci, że chodzi raczej o rekrutowanie komuś pracowników niż o skuteczne inwestowanie, to ten punkt programu powinien Cię o tym przekonać.

Z palca ssanie
Taaaaaa, ogólnopolski. Pierwszy etap na pewno ;). A potem: chcesz pisać mega-egzamin, jedź do Łodzi, albo zbierz grupę 100 studentów z Twojego miasta - wtedy organizatorzy przyjadą do Ciebie. Ciekawe, rok temu było ponad 300 uczestników - czy były testy poza Łodzią? W Lublinie jest 100 000 studentów, mamy szanse...

No dobrze, można ścierpieć, dla korpo kariery ludzie większe pain-in-the-ass wytrzymują. W końcu Łódź w centrum, niby zewsząd w miarę blisko, ciężko powiedzieć, że to 'drugi koniec Polski'. Nawet na rozmowę można się pofatygować do wszystkowiedzących psychologów. A potem jeszcze przez cały czas trwania konkursu cotygodniowa wycieczka do Łodzi, na prezentację swoich typów i głosowanie. W erze internetu...

Łódź korpo-pielgrzymkową stolicą Polski
No dobra, stolycy nic nie przebije. Tylko zastanawiają mnie te podchody w wybieraniu sobie narybku pracowniczego. Oczywiście wielkie przedsiębiorstwa kochają pracowników, którzy wieszają się razem z firmowym komputerem, ale to już chyba przesada. Te 'rzeczywiste' 20 000 niczym się nie różni od 20 000 z konta demo, kolejne (forexowe) 20 000 nawet jest 'demo' i nie są warte żadnych wyrzeczeń. Praca w Opera TFI czy OSTC (mój domysł - najwięksi sponsorzy zabawy) chyba też nie jest warta takich 'inwestycji'.

Moim kaprawym okiem
Jeśli nie mieszkasz, lub nie studiujesz w Łodzi, a uważasz uczestnictwo w tym konkursie za sensowne, to pewnie mamy inne definicje słów 'inteligencja' i 'logika' ;). Tak, uważam, że poza Łodzianami, to propozycja dla głupich. Pytanie tylko, czy sponsorom zależy na głupich pracownikach? Konto demo mogą sobie znaleźć wszędzie (onet czy demo go4x), a iPoda kupi mama, jak ładnie poproszą. Propozycja pracy jest może i wisienką na torcie, z tym, że otwartym zostaje pytanie, czy migracja już w trakcie studiów za pracą jest sensowna.

A konkurs ma potencjał. Przeprowadzić go internetowo - np. używając skype i maila - i od razu staje się on realnie 'ogólnopolski'. I napisać wprost, że rekrutujemy ludzi wielkim firmom. Wtedy nawet bym tej ulotki w toalecie nie zostawił (a ja głupi tylko sobie w pokoju naśmieciłem). Co innego nawiązać kontakt z potencjalnym odbiorcą, a co innego zbudować i utrzymać pozytywną relację. A jeśli już ta rekrutacja jest tak wstydliwa: podzielić projekt na dwie części, tą dla ludzi myślących stadnie i tą dla indywidualistów.

A może się czepiam, mam spaczenie po realizacji własnych projektów, albo po prostu zbyt duże wymagania? Nie wiem. Jakoś od zawsze byłem przeciwny akceptowaniu porównania studenckie=marne, mało poważne. Regulamin zabawy znajdziesz tutaj.

Na koniec mały filmik (relacja z poprzedniej edycji SFI), który ma Cię chwycić 20-metrowym czerwonym dywanem.




Mnie nie chwycił (ani dywan, ani pomysł na projekt). A Ciebie?

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Książka na weekend VIII: Słynne Fortuny III RP [+ konkurs]



"(...) Jak powiada Talmud: Nie pogardzaj żadną pracą, bylebyś tylko nie musiał żebrać. Tak więc nie chcąc żebrać, przez prawie całe lata osiemdziesiąte Krzystof Klicki pracował ciężko (głównie w spółdzielni studenckiej Student Service, zajmującej się m.in:kopaniem rowów, czyszczeniem pociągów, malowaniem na wysokościach, ścinaniem trawy...). W 1985 roku przeniósł się na Wydział Fizyki do kieleckiej 'Sorbony', czyli Wyższej Szkoły Pedagogicznej. Ukończył ją już jako milioner, 17 lat później..."

Przemysław Słowiński 'Słynne Fortuny III RP'

Jako, że sesja już w zaawansowanym stadium, przyssałem się do książki bardziej 'rozrywkowej'. Po Słynnych Fortunach III RP nie spodziewałem się wielu informacji, które pomogą mi zostać obleśnie bogatym. Spodziewałem się czegoś innego - ciekawej rozrywki, osadzonej w świecie, którego już nie ma. Nie zawiodłem się.

O Przemysławie Słowińskim, autorze dzisiejszej książki, nie znalazłem w zasadzie NIC. Poza całym zestawem biografii znanych ludzi, których jest autorem. Ale biorąc pod uwagę, że większość z tych ludzi żyje, spodziewam się, że 'Słowiński' to po prostu pseudonim literacki któregoś z narodowo-socjal dziennikarzy.

Bondowskie czasy
Książka jest wyśmienita niemal pod każdym względem. Opowiada o fortunach powstałych na przełomie dziejów PRL i III RP, o ludziach, ich zamiłowaniach i słabościach. Jest przede wszystkim zbiorem mini-biografii (około 10 stron każda). Autor, jak przystało na dziennikarza śledczego, węszy, szczeka, czasem nawet trochę uszczypliwie gryzie 'przypadkowe' wzbogacanie się Grażyny Kulczyk i kilku innych postaci...

Dzięki tej publikacji można odnieść wrażenie, że Antoni Macierewicz nie jest takim świrem, na jakiego kreują go media: poza kilkoma wyjątkami wszyscy bohaterowie książki mogą powiedzieć, że są 'kolegami po fachu' najsłynniejszego agenta Jej Królewskiej Mości ;). W związku z tym nazwiska często powtarzają się, interesy zahaczają o siebie. A potem: afery, afery, afery...

Nie taki diabeł straszny
Na szczęście książka nie opowiada jedynie o przekrętach. Znajdziemy w niej wzruszające historie wojennej działalności rodziny Blikle, czy walkę i wytrwałość Wojciecha Fibaka. Opowieści o fortunach i kłopotach, jakie ściągają na właściciela pieniądze są nieodłączną częścią życia w (jak raczył to określić jeden z naszych kochanych ministrów) dzikim kraju. Dlatego też przeczytamy o weneckim lustrze i kamerach w mieszkaniu Aleksandra Gudzowatego i urzędowym upadku Romana Kluski.

Książkę warto przeczytać choćby dla trzech inspirujących / motywujących opowieści. Przytoczonej we wstępie biografii Krzysztofa Klickiego, pracującego po 16 godzin dziennie w pożyczonym samochodzie ojca przyszłym właścicielu Korony Kielce. Dziewczynie, która musiała prosić szefową akademika o zezwolenie na spacer z narzeczonym - przyszłej kawowej carycy Teresie Mokrysz. Na koniec - historii Zbigniewa Niemczyckiego, człowieka, który budowanie imperium zaczął od 200$.

To se ne vrati
Czasy, kiedy sprytny 'marketing', który dzisiaj jest przestępstwem, pozwala stworzyć imperium klejów Atlas, niestety już nie wrócą. Gdzieś w wstępie autor przebąkuje o ustawie Wilczka, której pozytywne skutki były dla gospodarki niemalże natychmiastowe. O raptem czterech koncesjonowanych gałęziach gospodarki. O imporcie spirytusu składowanego na stadionie Lecha. O rzeczach, które dzisiaj są nie tylko nie legalne, ale i nie do pomyślenia.

Rynku ogromnego niezaspokojonego popytu już nie ma. Sprowadzanie byle czego z 6 000% marżą już się nie uda. Wyjazd do Niemiec i kradzież samochodów dla finansowania pierwszego biznesu też nie wchodzi w grę (sugestie odnośnie Krauzego). Dwa nazwiska i cztery paszporty też nie umkną uwadze skarbówki (Solorz-Żak).

Ale jedno się nie zmieniło. Nie ważne ile kradniesz, ważne żebyś płacił od tego podatek - będziesz bezpieczny. Chyba z tego powodu mottem książki jest cytat przypisywany Konfucjuszowi: 

W państwie rządzonym dobrze wstyd być biednym, w państwie rządzonym źle – bogatym.

Piramida
Tak w środku, bez żadnej zapowiedzi, a dla sprawdzenia, czy ktoś w ogóle czyta te moje wypociny: konkurs. Wyślij na studencki.portfel [@] gmali.com odpowiedź na pytanie: który z polskich biznesmenów co tydzień kładzie się pod piramidą w swoim ogrodzie, aby nabrać sił i zatrzymać młodość? Pierwsza osoba, która przyśle prawidłową odpowiedź i swoje dane teleadresowe dostanie ode mnie Słynne Fortuny III RP, pewnie przy pomocy Poczty Polskiej (dwa razy czytana). Wynik ogłoszę w komentarzu pod tym postem.

Punkt widzenia zależy...
Jednym elementem książki, jaki mi przeszkadzał podczas lektury jest nastawienie ideologiczne autora. Jako, za przeproszeniem, politolog z wykształcenia, jestem wyczulony na wszelkie duże kwantyfikatory i inne metody siania propagandy. Oczywiście, autor musi zawsze odnieść się odrobinę do swojego targetu i mile połechtać jego próżność, co rusz sugerując, że 'to tylko kwestia czasu, kiedy XXX złapią'.

Największym przestępstwem według Słowińskiego, była współpraca z SB. Największym potwierdzeniem słuszności poglądów: cytaty z Jarosława Kaczyńskiego. Oczywiście dostało się baronowi SKOKów za sponsorowanie TVTRWam, ale to chyba jedyny akapit w całej książce sprzeczny z ogólnym narodowo-socjalistycznym światopoglądem autora. Szkoda.

Czy warto
300 stron marnego papieru w miękkiej oprawie: cena okładkowa 32,90. Oczywiście kupiona w sklepie z tanią książką za 15 złotych :). Jeśli miałbym wybierać między socjalistyczną propagandą kinowych Wall Street czy Casino Jacka, a Słynnymi Fortunami III RP - postawiłbym na tę książkę. Jest napisana świetnym, kąśliwym językiem, a autor postarał się dotrzeć do różnych źródeł i podać sprawdzalne informacje. Nawet odrobina ideologii nie przeszkadza w czerpaniu przyjemności z lektury. Polecam! A sam szykuję się do zakupu kolejnej książki tego autora: Plejady oszustów.

spis biografii w Słynnych Fortunach III RP:

  • Bogusław Bagsik
  • Grzegorz Bierecki
  • Andrzej Jacek Blikle
  • Ryszard Bogucki
  • Piotr Bykowski
  • Leszek Czarnecki
  • Marek Dochnal
  • Wojciech Fibak
  • Aleksander Gawronik
  • Kazimierz Grabek
  • Lech Grobelny
  • Aleksander Gudzowaty
  • Krzysztof Klicki
  • Roman Kluska
  • Ryszard Krause
  • Jan Kulczyk
  • Grażyna Kulczyk
  • Janusz Leksztoń
  • Teresa Mokrysz
  • Zbigniew Niemczycki
  • Dariusz Przywieczerski
  • Ireneusz Sekuła
  • Zygmunt Solorz-Żak
  • Henryk Stokłosa
  • Mariusz Świtalski
  • Jerzy Urban
  • Andrzej Walczak, + Grzegorz Grzelak, + Stanisław Ciupiński
  • Mariusz Walter + Jan Wjechert
  • Witold Zaraska
  • Sobiesław Zasada

piątek, 21 stycznia 2011

Najlepsze szkolenie biznesowe - The Apprentice

You're fired! Trump, Sugar i Bouris.
Od 2004 roku widzowie anglojęzycznych telewizji mogą uczestniczyć w masowym, darmowym szkoleniu z 'przedsiębiorczości' prowadzonym przez najlepszych biznesmenów i menadżerów na świecie. Najpierw Donald Trump w stanach, później Baron Alan Sugar w UK i Mark Bouris w Australii - zadecydowali o uczestnictwie w show pod tytułem 'The Apprentice'. O czym jest ten program? Najlepszą podpowiedzią będzie hasło najpowszechniej kojarzone z The Apprentice i Trumpem - you're fired!

The Apprentice to reality-show, rodzaj znanego nam 'big brothera'. Jednak jego główny temat o wiele bardziej przybliża go do mojego bloga: show jest jedną wielką klikutygodniową 'rozmową o pracę' dla 16 osób. W trakcie tej rozmowy uczestnicy wykonują różne zadania biznesowe, podczas których są oceniane ich zdolności i umiejętności. Po każdym zadaniu jedna osoba odpada...

Uczestnicy walczą przede wszystkim o pracę u biznesmena prowadzącego całą maskaradę. Oczywiście najlepszy kawałek tortu do wyrwania mają amerykanie: każdy zwycięzca dostaje pracę jako zarządca kolejnej inwestycji nieruchomościowego bogacza :). Kto może zostać uczestnikiem? Każdy, kto nie wstydzi się swojego CV: restauratorka, korporacyjny sprzedawca, makler czy kowboj...

-
W ostatnich sezonach programu w USA zasady się zmieniły (nazwa też: Celebrity Apprentice) i opowiada on teraz o walce 'gwiazd' (np. sprinter Michael Johnson) o pieniądze na cele charytatywne.
-

Praktyka pod okiem mistrza
Do oglądnięcia kolejnych odcinków skłoniło mnie moje uznanie dla osoby Donalda Trumpa. Lubię jego przesadną pewność siebie i skrajną szczerość. 2 miliardy $ wartości netto i 50 milionów $ przychodu rocznie mówią, że jest się od kogo uczyć. Tym, którzy wypominają 500 milionowy majątek jego ojca (w przeliczeniu na dzisiejszą wartość USD) przypomnę tylko, że Trump kilkakrotnie bankrutował, szczególnie wliczając w to upadek w latach 90tych.

Ale jeśli ktoś nie polubił kreatora The Trump Organization, może polubi gwiazdę brytyjskiego wydania: Lorda Sugar? Syn krawca, który pierwsze pieniądze zarobił sprzedając smażone buraki ćwikłowe. Po drodze zahaczył np. o Tottenham Hotspur, by skończyć z 1,1 miliarda $ wartości netto. Czasem zdarzy mu się nakrzyczeć na podwładnych lub zrobić straszną minę, jednak warto słuchać jego wyjątkowo celnych spostrzeżeń...

Ostatni z gwiazdorów The Apprentice, Australijczyk Mark Bouris jest z serii najbiedniejszy. Ostatni biznes sprzedał raptem za 500 milionów $ ;). I też jego styl w programie najmniej mi się podoba (oglądałem raptem ze 4 odcinki).

Najlepsze szkolenie
biznesowe, jakie w życiu widziałem. Nie dość, że łącznie to kilkaset godzin podglądania najlepszych przy pracy, to jeszcze rozsądna analiza i podstawowe wnioski podane na tacy. A użytkowanie własnych szarych komórek w trakcie oglądania zmagań 'praktykantów' jeszcze zwielokrotnia przyjemność z rozrywki. Lekka i przyjemna forma podania wielu, czasami zaskakujących informacji.

Ale to, co uważam za największą wartość tych programów to skala 'niedoróbek', jakie ukazują. Kiedy przewodziłem quasi-biznesowej organizacji studenckiej największym problemem były wyidealizowane wyobrażenia o przedsiębiorcach i przedsiębiorstwach, zarządzaniu i wszystkich tych super-cudach, o których opowiadają specjaliści od rozwoju osobistego. Kilka płytek z kolejnymi odcinkami The Apprentice przekonały ludzi, że burdel, zamieszanie i głupota towarzyszą nawet biznesom z dziewięcioma zerami w księgowości. I że można sprzedać za 200 000 $ czekoladki, których jeszcze nie ma, a ich opakowanie zrobiło się godzinę temu z brystolu.

Im większy biznes, tym łatwiejszy
Same ludzkie historie mają przede wszystkim wymiar rozrywki. W końcu to rodzaj big brothera i trzeba zaspokoić potrzeby ciekawskich. Jednak najważniejsze są obserwacje, jakich można samemu dokonać: na przykład analiza metod sprzedaży i negocjacji, czy choćby procesy grupowe i zarządzanie bandą ambitnych i chciwych indywidualistów.

Kolejną korzyścią, jaką przynosi oglądanie tego programu jest wzbogacenie wiedzy na temat planowania przedsięwzięć biznesowych. Stres potrafi wyłączyć ludziom mózgi, czasem nawet tak do stopnia, w którym zapominają o hurtownikach jako największej dźwigni sprzedaży. A bycie biznesmenem, to odpowiedzialny, ale i prosty 'zawód'...

Jak fajnie, to nie u nas..
Niestety w naszym kraju w TV możemy oglądnąć każdy rodzaj badziewia, poza badziewiem przydatnym ;). Dlatego też, jeśli chcesz oglądać The Apprentice zostaje Ci Youtube i teorrenty. Z jednej strony szkoda, że w naszym kraju nikt nie ma ochoty nawet zainteresować się produkcją takiego programu, ale z drugiej, kiedy pomyślę o tym kto mógłby zająć u nas miejsce Trumpa zaczynam rozumieć telewizyjnych bossów.

Oj, rozpisałem się, a tak na prawdę chciałem Cię tylko zachęcić do oglądnięcia pierwszego odcinka pierwszej serii The Apprentice. Tak w sam raz na luźniejszy weekendowy wieczór...










Mam nadzieję, że podobał Ci się pilot :). Udanego weekendu!

P.S. Znasz może jeszcze jakąś ciekawą i przyjemną formę uczenia się od najlepszych?


środa, 19 stycznia 2011

Portfel: średnio-terminowe Simple [SME]


Powoli zaczynam przepraszać się z giełdą :). Zaprojektowałem sobie strategię, która sprawdziła się 'na papierze' - czas powoli zacząć ją testować na realnym rynku. Inwestycja w Ciech wypaliła połowicznie, czy kolejna będzie lepsza? Na początek wybrałem spółkę wysoce ryzykowną: Simple SA...



Podstawowe założenia
mojej strategii brzmią:
  • inwestować w spółki z przedziału cenowego 10-20 zł za akcję,
  • z grupy aktualnie wybitej na wykresach XO,
  • po cenie zbliżonej do SMA 220 bądź nieco niższej,
  • na podstawie analizy technicznej,
  • szukać przecięcia wsparcia bardzo krótkoterminowego (kilka dni) trendu wzrostowego z ostatnim znaczącym (potwierdzonym) oporem


Przecięcie wsparcia trendu z oporem to moment, w którym rynek powinien się zdecydować na jakiś konkretny ruch. Jeśli się nie zdecyduje ceny odjadą na wschód i inwestycję trzeba będzie uciąć. Odnoszę się do SMA 220 dzięki radzie doświadczonego inwestora, który cały czas tłucze mi po głowie 'pamiętaj o równaniu do średniej'. 

Znaczenie wykresów Point & Figure już opisałem. Przedział cenowy to z jednej strony kwota, która daje mi możliwość nabycia sensownego pakietu, a z drugiej zabezpieczy przed pakowaniem się w śmieci (traktuję cenę trochę jak wyznacznik 'jakości').

Nie piszę nic o fundamentach, ale 'gdzieś tam' biorę je pod uwagę (minimalnie, raczej zaczerpnięcie z internetu niż samodzielne liczenie i filozofowanie). Jestem przekonany, że cena akcji to cena emocji (nadziei, chciwości i strachu) inwestorów na temat firmy/waloru i to do nich chcę się odnieść w momencie zbliżania się do oporu. Dodatkowo też zawsze sprawdzam płynność, starając się dobrać dobrą paczkę akcji do zakupu.

Na początek historia: ostatnia transakcja i emocje. Emocje świetne: w grudniu szkoleniowo zakupiłem kroplę Ciechu. 13 stycznia tak się zacząłem bawić eMaklerem, że ustawiłem stop-niewiadomoco na 28,90. I słowo stało się ciałem, a raczej brakiem zysku kolejnych 3 zł na akcję. Formalnie inwestycja zamknięta 16% zyskiem brutto, ale przekonania o swojej inteligencji nie podbudowałem :P.

Wykresy
Na załączonym obrazku - kliknij, aby powiększyć:

Simple SA - stan na 17 stycznia 2011


Dlaczego kupiłem
Zgadza się z założeniami (nieco ponad SMA 220). Miałem też okazję porozmawiać z osobami, które od niedawna używają oprogramowania Simple i bardzo pozytywnie wypowiadają się na temat samej firmy i kreowanej przez nią wartości. Akcjonariat pozbawiony funduszy (co zrozumiałe) pozwala założyć, że wielkich manipulacji kursem i spadku 30% w jeden dzień nie będzie.

Czego się obawiam
Trochę martwią wskaźniki (C/Z 21,1 i C/WK 3,46) i jednak odległość od SMA. Nie cieszy też niska płynność. Zgodziłem się zaryzykować i zobaczymy co z tego będzie. Na razie wszystko idzie zgodnie z moimi założeniami (nie zapeszyć), czyli rysuje się quasi-chorągiewka... 

Jeśli sprawy pójdą źle, ale kurs nie spadanie poniżej wsparcia trendu (około 12,00) mogę czekać do końca lutego (spotkanie rocznego trendu i oporu z ostatnich tygodni). Jeśli pójdą bardzo źle, aktywuje się stop loss na 11,50 (i zaliczę 17% straty). Kupiłem wczoraj na samej górce: 13.90.

Pewnie czegoś nie wziąłem pod uwagę, za dużo zakładam z góry etc. - niestety należę do tych ludzi, którzy jak się samodzielnie i świadomie nie sparzą, to się nie nauczą.

-
Treści zawarte na studenckiportfel.blogspot.com są tylko i wyłącznie wyrazem osobistych poglądów autora witryny i nie stanowią "rekomendacji" w rozumieniu przepisów Rozporządzenia Ministra Finansów z dnia 19 października 2005 r. w sprawie informacji stanowiących rekomendacje dotyczące instrumentów finansowych, lub ich emitentów (Dz. U. z 2005 r. Nr 206, poz. 1715). Zgodnie z powyższym studenckiportfel.blogspot.com oraz autor nie ponoszą jakiejkolwiek odpowiedzialności za decyzje inwestycyjne podejmowane na jej podstawie.
-

Czy Ty zainwestował(a)byś w tak ryzykowne akcje?

wtorek, 18 stycznia 2011

Czego nie nauczyli Cię na studiach (a powinni)

Już od dawna wiadomo, że studia same w sobie nie przygotowują do dorosłego życia. W naszym społeczeństwie, pomimo tej wiedzy, ciągle przeważa przekonanie, że wyższe wykształcenie lepiej mieć... Gdzie leży błąd? I czy w ogóle jest tu jakiś błąd? Jak wykorzystać te 5 (czasem 3) lat, żeby zdobyć: i wykształcenie, i przygotowanie do szczęśliwego życia?

O tym, że warto studiować już pisałem w artykule o 'darmowych okazjach do pomyłek' i organizacjach studenckich. Dla studiów można znaleźć setki 'zastosowań': służą do imprezowania, poznawania nowych ludzi, czasem podróżowania za granicę za cudze pieniądze... Studia pełnią też rolę wizerunkowego dowartościowania – stąd mamy choćby 'doktora' Jana Kulczyka. Ale z drugiej strony zawsze zostaje niedosyt: dziesiątki przedmiotów realnie niezwiązanych z zawodem, który chcesz wykonywać zabierają czas, który można wykorzystać lepiej...

Psychologia
Jednym z najważniejszych przedmiotów, jakich brakuje w programach studiów, jest psychologia. Bardzo często, nawet jeśli jest, to prowadzący zabiera się do tematu od d* strony. Jak wiadomo (stereotyp potwierdzony dziesiątkami obserwacji) na psychologię idą ludzie, którzy mają problemy sami ze sobą. Prawda jest jednak taka, że prędzej czy później, każdy z nas będzie miał problemy ze sobą i z innymi.

Jak przeżyć i zrozumieć śmierć osób bliskich, budować związek i rodzinę, relacje z dziećmi, starość – tego nie nauczą Cię na studiach. Ale zanim przejdziesz do praktyki całkiem rozsądnie byłoby poznać 'teorię' (bądź teorie, niestety psychologia sama nie wie, co wie) i cudze doświadczenia.

Braki w edukacji psychologicznej są na tyle dostrzegalne i poważne, że stały się już nie niszą, a dziurą rynkową: masa wszelkich maści magików od NLP i 'prawa przyciągania', wróżek, trenerów i coachów, i innych przyjaciół za pieniądze rozprzestrzenia się po kraju niczym epidemia. I niestety, zgodnie z kopernikańskim prawem: zły pieniądz wypiera dobry. A co najgorsze: pomagają w tym 'unijne' pieniądze...

Ekonomia
To drugi z ważnych przedmiotów, którego na studiach nie uczą tak, jak powinni. Brakuje nam ekonomii, która pozwala zrozumieć, że nie ma 'unijnych' pieniędzy, są tylko odebrane komuś w innym państwie (przez unię). Nie ma 'państwowych', 'społecznych', nie ma charytatywności i innych 'darmowych obiadów'. Ale i to nie jest najważniejsze w braku wiedzy ekonomicznej...

Największą porażką życiową ludzi po studiach okazuje się zderzenie z bankami. Pożyczki, kredyty, i nieumiejętność policzenia procentu składanego 'bo jestem humanistą'... Dobrze, że mamy Marka Budzyńskiego, który za upośledzonych matematycznie liczy, co się opłaca, a co nie. Bo, jak Marek zresztą sam dowiódł, na 'profesjonalnych' dziennikarzy nie możemy liczyć. Ale i tak, ekonomia uczy: najlepiej liczyć na siebie.

Znajomość ekonomii to też rozumienie rynku: bezsensu ZUSu czy katorgi małego i mikro-przedsiębiorcy, sztuczek marketingowców i pospolitych wyłudzaczy. Jestem przekonany, że gdyby pracownicy etatowi wiedzieli ile rzeczywiście co miesiąc zabiera im państwo (nie tylko ZUS i US, ale też Vat, akcyza, opłata klimatyczna) zmienili by przedmiot swoich narzekań.

Nieznajomość ekonomii = niezła nisza. Po pierwsze dla manipulantów, wszelkiej maści pośredników handlowych, MLMowców, przedstawicieli funduszy inwestycyjnych i bankowców. Ale jest to też nisza dla ludzi dających ekonomicznie upośledzonym dobrą wartość, jak rzeczony Marek B. ( ;D ) czy twórcy Kontomierza.

Prawo
Znajomość prawa w naszym społeczeństwie jest odwrotnie proporcjonalna do poziomu jego wykształcenia. Często zwykły złodziej sklepowy wie więcej o swoich prawach niż doktor matematyki. Nawet najbardziej przyjazne każdemu prawo konsumenckie jest nieznane (i dla tego też nie respektowane).

Najczęściej osoby przychodzące do mnie po radę (lub pieniądze) w sprawie własnej firmy pytają o prawo podatkowe i kodeks spółek handlowych. Jedyne, co ich napędza to strach przed skarbówką. Dziwne w tym jest dla mnie tylko to, że z podatkami nie ma co się bać, że zapłacisz ich za mało – są do tego specjalnie powołane watahy kontrolerów, żeby 'dbać' o Twój dorobek. Prawdziwym wyzwaniem jest optymalizacja podatkowa, czyli taka znajomość prawa, która pozwoli Ci zachować więcej wyników Twojej pracy.

A nawet, jeśli nigdy nie założysz swojej firmy – znajomość prawa będzie dla Ciebie kluczowa. Żeby nie dać się wykiwać nieuczciwemu pracodawcy na setnej umowie na czas określony, żeby zrozumieć różnicę między zaliczką a zadatkiem, żeby nie płacić podatku od darowizn... Żeby czuć się pewnie stawiając swój podpis na jakimkolwiek papierze czy niosąc buty do reklamacji.

I nieznajomość prawa jest również dobrą niszą. O ile wprost, dzięki istnieniu mafii zwanej palestrą (mafia to w rozumieniu nauk społecznych symbiont państwa), ciężko jest przebić się na tym rynku, o tyle zawsze można dostarczyć ludziom dużą dawkę wiedzy pośrednio. I tak osobiście polecam Ci newslettery serwisu eGospodarka i Inforu.

Uczę się sam
Kiedyś powiedziałem profesorowi po wykładzie, że gdyby uniwersytet działał na wolnym rynku poszedłbym do sekretariatu po zwrot pieniędzy za jego 'odwaloną' pracę. Profesorek opowiadał dowcipy przez cały wykład, po czym podał 4 pozycje książkowe 'z dzisiejszego tematu'. Jego zawód nazywa się 'nauczyciel akademicki', więc oczekiwałem, że będzie czegoś uczył...

I tak przekonałem się, że na studiach uczę się sam (to było dawno temu). Na studiach, jeśli już podpowiedzą Ci coś przydatnego, to tylko przypadkiem (to się nazywa wypadek przy pracy). Wiedzą to choćby Ci, którzy chcieli się nauczyć języka obcego na lektoracie.

Dlatego też nie ma co czekać, narzekać, szukać 'smaku' w czasie studiów. Trzeba samemu zadbać o to, żeby nie być jednostką upośledzoną ekonomiczne, prawnie, czy w kompetencjach społecznych. I warto na to poświęcić godzinę tygodniowo, żeby 'studiować' rzeczy przydatne w życiu :).


Nie wiem, o co Cię zapytać. W zasadzie z moimi tezami można się zgodzić, albo i nie – w obu przypadkach będę wdzięczny za argumenty ;)...

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Książka na weekend VII: Sztuka motywacji

"(...) Oczywiście buntu można unikać. Wystarczy otoczyć się ludźmi słabymi i wszystko dokładnie kontrolować. Tylko, że w ten sposób trudno się żyje, a w końcu, gdy organizacja się rozrośnie, z tej metody trzeba będzie zrezygnować. I wówczas pojawią się konflikty. Okaże się, że masz ludzi obdarzonych większym talentem niż ty sam, ludzi, którzy na dany temat wiedzą więcej niż ty i którym od czasu do czasu będziesz musiał ustępować. Im oni będą silniejsi, tym częściej będą cię krytykować i wywoływać niepokój w grupie..."
Alan Loy McGinnis: Sztuka motywacji

Zacznę od tego: mam nadzieję, że wybaczysz mi jednodniową obsuwę z kolejną książką na weekend... Dzisiaj chciałbym Ci przybliżyć publikację, która wywołała we mnie nieco sprzecznych emocji i zaintrygowała mnie na tyle, że musiałem ją przeczytać dwa razy, zanim napisałem 'na spokojnie' co o niej myślę. Dzisiaj przygotowałem dla Ciebie kilka słów o książce pod zwodniczym tytułem 'Sztuka motywacji'.

Autor, Alan Loy McGinnis był psychoterapeutą, doradcą korporacyjnym i mówcą motywacyjnym (zmarł w 2005 roku). Napisał 6 książek, które rozeszły się w milionowych nakładach i zostały wydane w 14 językach na całym świecie. Ogromną rolę w jego życiu odgrywała religia, dlatego też odmawiał wydawcom usuwania chrześcijańskich wtrąceń ze swoich książek - co jest jednym z wyznaczników jego stylu.

Sztuka czego?
Sztuka motywacji to zwodniczy tytuł. Ważniejsza niż motywacja jako taka w całej książce jest umiejętność kierowania ludźmi. Już od dłuższego czasu przekonuję się, że na rynku umiejętności miękkich istnieją trzy segmenty: pracowniczy, menedżerski i właścicielski. Ta publikacja skierowana jest przede wszystkim do segmentu menadżerów średniego szczebla. Książka zbudowana jest wokół 12 zasad wydobywania z ludzi tego, co w nich najlepsze (jest to też jej oryginalny anglojęzyczny tytuł). Dlatego, zamiast jak zwykle śledzić kolejne rozdziały, opowiem o treściach poszczególnych 'zasad':

1. Od ludzi, którymi kierujesz, oczekuj tego, co najlepsze
Książki psychologiczne kupuję, aby zdobyć wiedzę. Bardzo często zauważam jednak, że razem z wiedzą przemycana jest w nich pewna ideologia 'powszechnej miłości'. Taka ideologia kieruje też tą zasadą. Autor przekonuje nas o mocy inspiracji; o tym, że nie jest ona manipulacją i że nie ma ludzi bez motywacji, a są tylko źle ukierunkowani.

2. Zauważaj potrzeby drugiego człowieka
W kilkunastu przykładach McGinnis stara się nam udowodnić, że ludzie z natury są dobrzy. Przytacza opowieści o samospełniającym się proroctwie czy genialnych planach motywacyjnych. Autor stara się ze wszech miar uczyć, jak kochać swoich wszystkich pracowników i uczynić z firmy jedną wielką rodzinę.

3. Wysoko ustawiaj poprzeczkę doskonałości
Skoro pracował jako doradca korporacyjny, nie mógł pominąć słynnego SMARTa. Jednak, gdzieś między wierszami przypomina o tym, jak ważne w życiu człowieka jest pokonywanie wyzwań. Czym jest motywujący cel? Jest misją, która zawiera w sobie pokusę...

4. Stwórz środowisko, w którym niepowodzenie nie oznacza przegranej
Miliony mądrości ludowych na całym świecie mówią, że wielkich ludzi poznaje się po ilości porażek, z których wychodzą na prowadzenie. McGinnis uważa, że najważniejsze w postrzeganiu porażki i wyciąganiu z niej wniosków jest środowisko, w jakim dokonuje się oceny wyników. Z tej zasady wprost wynika więc następna:

5. Jeśli ktoś zdąża tam, gdzie ty - dołącz do niego
Kiedy pisałem o studiach i możliwości działania w różnych organizacjach miałem na myśli zasadę 'z kim przestajesz, takim się stajesz'. W rozumowaniu menadżerskim ta zasada dotyczy budowania zespołów ludzi o podobnych charakterystykach. W biznesowym - tworzenia joint ventures.

6. Wykorzystuj wzorce, by zachęcać do sukcesu
Motywowanie przez przypowieści o wielkich osobowościach jest esencją tego, co w kościele, korporacjach i książkach o samorozwoju najważniejsze. Wiara w sukces krzewiona jest zawsze dobrze dobranym przykładem. Jak stwierdza sam autor: nie koniecznie inteligentnym czy błyskotliwym - ważne, że wystarczająco upartym.

7. Okazuj uznanie i chwal osiągnięcia
Za tą radą kryje się zupełnie inna prawda: duże sukcesy składają się z małych, 'prawidłowych' kroków. Pracownicy często będąc skoncentrowani na bieżących zadaniach nie widzą wielkiego postępu w pracach grupy. Dlatego też autor radzi ciągle im przypominać o ich roli i znaczeniu dla sukcesu firmy.

8. Stosuj mieszankę wzmacniania pozytywnego i negatywnego
W ciekawy sposób autor odnosi się tutaj do relacji rodzinnych człowieka. Mówi o takich rzeczach jak szantaże emocjonalne czy budowanie osobowości opartej o brak poczucia własnej wartości. Z drugiej strony stara się sam dojść do metody karania i nagradzania, która nie byłaby w żadnym przypadku przesadna.

9. Potrzebę współzawodnictwa wykorzystuj w sposób umiarkowany
Słuszny gniew i negatywne na pozór emocje też mogą służyć do motywowania ludzi do pracy. W tym rozdziale pojawia się koncepcja jednoczącego wroga i kozła ofiarnego, który ukierunkowuje energię pracowników na pokonywanie konkurencji.

10. Nagradzaj współpracę
Niby w poprzednich częściach autor odradzał stosowanie 'kija i marchewki', ale w dziesiątej zasadzie pozbywa się już pięknej mowy i przypomina o czerwonym warzywie. McGinnis przedstawia ciekawą koncepcję 'zarządzania przez przyjaźń' i całą ścieżkę prowadzącą do jej realizacji.

11. Pozwalaj, by w grupie zdarzały się burze
Po raz pierwszy w całej książce znalazłem cały rozdział poświęcony czynnikowi negatywnemu w grupie. I, o zgrozo, znalazłem nawet tekst o ostatecznym usunięciu buntownika z grupy! Ideologia powszechnej miłości jednak tryumfuje i konflikt, choć zauważany, najwyraźniej jest zamieciony przez autora pod dywan.

12. Staraj się własną motywację utrzymywać na wysokim poziomie
I znów nie o własną motywację chodzi, ale o przykład. To takie coś, czym dobry menadżer świeci ;). Tematem ostatniej cześć książki jest budowanie osobowości przywódcy. Pojawia się kolejna ciekawa koncepcja: zarządzanie przez marzenia. Dziennik, regularne zebrania, etc. - oto recepta na zgrany team...

Korporacyjne pranie mózgów
Informacja o korporacyjnym doświadczeniu autora jest kluczem do zrozumienia tej publikacji. Doceniony pracownik, najważniejszy trybik wielkiej machinerii, wszystko znaczący w ogromie tej wewnątrzsystemowej wiary w skuteczność - wymarzony pracownik korporacji, wymarzony pracownik menedżera posługującego się filozofią 'Sztuki motywacji'.

"Człowiek - najlepsza inwestycja" głosi unijne hasło, które mogłoby być mottem tej książki. Celowo przemilczanym elementem tego hasła jest zasada 'tnij straty'... Hurraoptymizm i indoktrynacja bardzo potrzebne są pracownikom najemnym, średnio zarządcom, a najmniej już właścicielom.

Czy warto
Książkę 'Sztuka motywacji' wydało wydawnictwo Vocatio: 150 stron w miękkiej oprawie kosztuje 18.23 złotych + przesyłka w księgarni Lideria.pl. Jeśli jesteś pracownikiem, dzięki tej publikacji dowiesz się, jak powinien prać Ci mózg Twój szef. Jeśli menadżerem - jak Ty powinieneś prać 'łby'. Jeśli zaś jesteś już właścicielem własnego biznesu, to dzięki tej książce dowiesz się jakiego menadżera powinieneś zatrudnić... A czy warto kupić? Ja swój egzemplarz wypożyczyłem z biblioteki i to jest zdecydowanie słuszna cena ;).

P.S. Na scribd znalazłem nieco okrojoną wersję książki 'Sztuka motywacji':


A co Ty sądzisz o korporacyjnej motywacji przez korpo-ideologię?

piątek, 14 stycznia 2011

Bajka o buxowym milionerze i 7 krasnoludkach - część I


sytuacja na moim koncie dzisiaj o 14:00 
Moja droga do miliona w szlafroku i kapciach dzięki kiwaniu palcem po myszce zaczęła się w poście z 3 stycznia ;). Dzisiaj pokażę Ci jak wygląda statystyka i magiczne konto Golden na NeoBuxie - skuteczność i sensowność takiego 'zarabiania' powinieneś ocenić sam. O moich wątpliwościach dotyczących tego serwisu też się z Tobą podzielę.

Na początku zainwestowałem w tę zabawę 25$ na wykupienie 100 refferali (22$) i 90$ na konto golden, które to pozwala klikać więcej reklam i daje 0,01$ za kliknięcia poleconych, ale też dba o to, żebyś za dużo nie zarobił ;).

Konto Golden
Daje więcej szans na zarobek. Mam w tym momencie codziennie 9 reklam po 0.01$ za kliknięcie i przynajmniej 1 dziennie mini-reklamę za 0.005$. Czyli daje to możliwość zarobienia oszałamiających 0.095 $ x 365 = 34,675$ w rok :). Oczywiste jest więc kupowanie refferali. I tutaj się zaczynają schody.

Refferali możesz wynajmować na 'normalnych zasadach' tylko w czasie dwóch godzin, które sam wybierzesz. Co ciekawe - na różnych blogach o NB znajdziesz, że możliwe jest to tylko o magicznej godzinie XX:59:59. Mi ta sztuka się nie udała - ponoć trzeba do tego przestawiać zegar w windowsie i próbować do oporu. Normalnie możesz kupić 55 refferali w cenie 16,5$ (to 0,30$ za sztukę!). A i to z czekaniem na ich 'naliczenie' 96 godzin! Chcesz szybciej? Możesz kupić ich za 30$ i czekać tylko 24 godziny.

Zdesperowanych kieruję do internetu, można tam znaleźć jakąś sztuczkę, która jeszcze w grudniu pozwalała obejść ten system. Ja nie mam zamiaru oszukiwać, w końcu chcę przede wszystkim sprawdzić ten sposób zarabiania.

mogli by się bardziej
postarać ;)
Refferale a matematyka
Poleceni na koncie Golden są fantastyczni. Średnia kliknięć po 4 dniach spada do 2, czyli klikają 50% swoich możliwości. Przerwy w klikaniu po 4-5 dni to nic szczególnego. Można wymienić kiełbia za 0,07$, co daje 4-5 dni straty. Tylko jakoś tak to jest, że raptem 20% z wymienionych zaczyna od klikania w pierwszym dniu, kolejne 50% w drugim, 30% nigdy...

Ostateczna średnia kliknięć na reffa po tych 14 dniach wynosi 1.91 dziennie. Nijak się to ma do skuteczności z konta standard. Ale za to ładnie równoważy różnicę w cenie kliknięcia. Ostatecznie - na kupionych refferalach nie zarobisz. Albo są rekrutowani w szkołach specjalnych, albo...

Matrix
albo są symulacjami generowanymi przez system. Wszystkie średnie tak ładnie się zaokrąglają, że aż trudno w to uwierzyć. Dodatkowo magiczna godzina XX:59:59, kiedy 'powstają' w nieograniczonej ilości, nie budzi zaufania. Skąd też niby tylu nowych użytkowników każdego dnia? 

-
Może się czepiam, ale w serii wpisów o NeoBuxie nie chodzi mi o nakręcanie Ciebie do udziału w tej zabawie, ale o maksymalnie rzetelne sprawdzenie uczciwości i możliwości tego systemu. Dlatego też nie ma tu refflinków.
-

Zaufania nie budzą też porzucone blogi 'klikaczy' i opisy 'success story' z forum, w których ludzie wypłacają jakieś śmieszne kwoty 3-5$. Jest kilka wpisów z dowodami wypłat po 2500$ - z 2009 roku, co też nie przekonuje. Na necie najczęściej słabą skuteczność refferali ludzie tłumaczą sobie pechem. Jednak znalazłem raptem ze 3 screeny z zadowalającą średnią refferali po 2 tygodniach - trochę słaby wynik, jak na 'szczęście'.

A może rzeczywiście mam pecha ;)?

Klucz do zwycięstwa leży w rękach poleconych, których sam zrekrutujesz. Ja tego nie robię, więc będzie mi trudniej, ale co tam. Zrekrutowani i odpowiednio umotywowani ludzie dadzą Ci od 0,04$ dziennie nawet do 0.09$ - jeśli wykupią konto golden i będą wierzyć w te miliony, których jeszcze nikt nie ma w ręce.

Nie jest tak źle
Pod warunkiem, że firma będzie dalej istniała i wypłacała. Na koniec miesiąca, przy rozsądnym wymienianiu nieaktywnych i dokupowaniu nowych poleconych powinienem wyjść około 70$ na zwrot inwestycji. Cały zwrot będę ładował w ulepszanie konta, żeby nie tracić czasu na wypłaty kieszonkowego. Zresztą jak wypłacę pojawi się problem ze skarbówką (jak i gdzie to prawidłowo zaksięgować), więc nie śpieszy mi się. Tutaj możesz przyglądnąć się stronie księgowej całego projektu:


Ostatecznie inwestycja nie zwróciła się jeszcze, więc nie ma jej co oceniać zbyt surowo. Zwrot ponad kwotę zainwestowaną w poleconych, ¼ inwestycji w ogóle – jak na razie jest satysfakcjonujący. Powoli zaczynam zauważać jakąś szansę na dobry dodatkowy dochód z buxa - a to niebezpieczne: robić sobie nadzieję. Wkurza mnie tylko statystyka poleconych, jest o wiele gorsza niż na koncie standard.

Moja rada
Gdybym mógł teraz coś zrobić inaczej, to na pewno kupiłbym tanio i szybko masę refferali w dzień przed wykupieniem konta Golden. A przynajmniej na godzinę przed. Później niech się już system z nimi męczy.


A Ty, jesteś już szlafrokowym milionerem?


czwartek, 13 stycznia 2011

Jak inwestują wielcy IV: William Payne

Dotychczas pokazywałem Ci jak inwestują polscy Aniołowie Biznesu. Dzisiaj postanowiłem przejść do kolejnego rozdziału (do Polaków jeszcze wrócimy) i pokazać Ci jednego z największych Aniołów Biznesu na świecie, człowieka, który w ciągu ćwierćwiecza zbudował 4 fundusze AB, a w zarządach start-upów przepracował ponad 120 lat (liczonych godzinami etatów) - Williama Payne.

Dzisiaj Bill Payne jest oczywiście czynnym inwestorem. Ale jest też (przede wszystkim) popularyzatorem idei wspierania nowych, ciekawych pomysłów w zaistnieniu na rynku. Prowadzi szkolenia i seminaria na całym świecie (w Polsce był w 2009 roku na zaproszenie Lewiatan Business Angels).

Z wykształcenia jest inżynierem ceramikiem i do dzisiaj zajmuje się porcelaną - jest to jego hobby. Dotychczas podjął inwestycje w ponad 50 firm. Był doradcą na 6 uniwersytetach, w Białym Domu, etc. Otrzymał wiele nagród i odznaczeń - o wszystkim przeczytasz na jego stronie.

Ale najbardziej znany jest z podręcznika współpracy z Aniołami Biznesu, warsztatów i bloga. Dzisiaj wyszperałem dla Ciebie krótki wywiad z eventu IceHouse Network, później na przetarcie półgodzinne wystąpienie z jednego z jego szkoleń dla inwestorów w USA, i na koniec dłuższe wystąpienie dla IHN. Miłego i owocnego oglądania!

Wywiad:


Szkolenie w USA:


Szkolenie w NZ:







Czy chciałbyś pracować z Aniołem Biznesu? Czy może (jak ja) sam chcesz nim zostać?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...