Często można spotkać się z hasłami typu: 'Jeśli coś lubisz robić i robisz to dobrze zacznij na tym zarabiać'. Szczególnie ostatnio słyszę tę śpiewkę od amatorów korzystania z pieniędzy zabranych przez 'unię' ciężko pracującym europejczykom. Owszem, jest to świetna rada dla szukających dodatkowego dochodu lub bezpiecznego wejścia w przedsiębiorczość, ale nic więcej. Z doświadczenia (nie tylko mojego) wynika, że hobbyści nie odnoszą oszałamiającego sukcesu w biznesie. Dlaczego?
Każdy z nas coś lubi robić w 'wolnym' czasie. Coś, co przy odrobinie fantazji można całkiem zyskownie spieniężyć. Jednak hobbyści starają się utrzymywać 'czystość' swojego nie-profesjonalnego podejścia. Ostatnio na jednym z forów hobbystycznych (konkretnie modelarzy szkutniczych) wyżywają się na 'komerchozjadach' co to produkują modele na zamówienie, na prezenty dla 'prezia'... A nikt nie broni im przecież robić tego samego za 40 000 w pół roku.
Myślisz jak klient, czy jak przedsiębiorca?
Największą przewagą hobbysty na rynku ma być dobra znajomość klientów, ich sposobu myślenia, korzystania z produktów i usług. Ale od znajomości stylu myślenia (w końcu własnego, jako hobbysty) do umiejętności jego wykorzystania długa droga. Przedsiębiorca-hobbysta na własną zgubę bardzo często nie potrafi wyzbyć się stylu myślenia klienta. Chce dawać marne pieniądze maksymalną dostępną jakość.
Pierwszymi klientami takiego przedsiębiorcy są oczywiście koledzy. A ci prędzej czy później zapytają o Twoją marżę, i zaczną 'negocjować'. Hobbyści o wiele szybciej i częściej wykazują 'zrozumienie' dla kolegów, schodzą z ceny, dają gratisy... Być może i wynagradzanie samego faktu znajomości jest sensowne z kilku punktów widzenia (sam chodzę do sklepów, w których kupuję 'bez vat'), to na pewno nie jest sensowne z punktu widzenia umiejętności budowania rynku.
Jest wręcz jego psuciem. Nie dość, że ma charakter wprowadzania na rynek wojny cenowej (czyli strzału sobie w stopę), to 'rozpuszcza' klientów. Nie łudź się - koledzy pochwalą Twój biznes, dlatego, że jest tanio, szybko i solidnie. Ale kolejni klienci przyjdą już tylko dla 'tanio'. Jak u konkurencji będzie 'taniej' - zgadnij, dokąd pójdą? Między klientami a przedsiębiorcą nie istnieje stała zgoda co do ceny - zapytaj ludzi (kolegów), którzy liczą Twoje pieniądze, jakie koszty poza samym ewentualnym zakupem towaru od hurtownika wzięli pod uwagę? Nie mówiąc o państwowym zdzierstwie...
Biznes to też hobby
Biznes to hobby zarządzania ludźmi, motywowania, walki z biurwami i sensownego zarządzania pieniędzmi. To nie hobby robienia naleśników. Ale przede wszystkim: biznes to hobby rozwoju: zarabiania więcej, posiadania więcej, pomagania więcej, dawania większej satysfakcji coraz większej ilości klientów. Hobby zadowala się 'tu i teraz', nie lubi zobowiązań, deadline'ów, stresu i angażowania pieniędzy. Jest więc między 'biznesem' i 'hobby' zasadnicza rozbieżność: źródło satysfakcji.
Hobbyści zakładając firmy spodziewają się, że ich 'konik' przeniesie się na super-level: będą zewsząd otoczeni swoim hobby, źródłem satysfakcji. Po pierwszym miesiącu euforii jednak najczęściej przychodzi rozczarowanie. Okazuje się, że są otoczeni różnymi ZUA, PITami etc... Do tego pojawiają się pierwsi trudni klienci: ci, co to zawsze wiedzą lepiej, wszystko widzieli, wszystko używali, i do tego wszędzie towar maja tańszy.
I nagle hobby zamiast źródłem satysfakcji staje się źródłem stresu. :(
Koledzy
Na temat współpracy biznesowej z przyjaciółmi i kolegami przedsiębiorcy mają różne opinie. Sam stosuję zasadę 'Kochajmy się jak bracia, liczmy się jak Żydzi' (i wbrew pozorom jest to oznaka szacunku dla Narodu Wybranego). W Polsce niestety pieniądze są jakimś tabu, nikt nie umie o nich poważnie i bez emocji rozmawiać. Najczęstsza umowa z kolegami już momencie sakramentalnego 'tak, żeby każdy był zadowolony' jest obarczona grzechem (niejako pierworodnym) braku konkretów.
Prędzej czy później przedsiębiorca-hobbysta stanie przed potrzebą podjęcia współpracy. Choroba kogoś z rodziny, czy chęć odpoczynku - skutkują potrzebą opuszczenia frontu sprzedażowego. Naturalnym sprzymierzeńcem w takiej sytuacji są stali klienci / koledzy / inni hobbyści. Ale przedsiębiorca-hobbysta najczęściej staje w pozycji psa ogrodnika: sam nie osiągnie satysfakcji (w tym wypadku niematerialnej), ani komuś jej nie da (zarobić, czyli nie da satysfakcji materialnej).
Przyczyny takiego stanu rzeczy są dwie. Albo uważa się za mega-znawcę (bo 2 lata firmę prowadzi) i każdy inny jest 'ciemny' i zepsuje sprawę. Albo też obawia się, że jego 'uczeń' zabierze ze sobą know-how i uruchomi konkurencyjną działalność. Przynajmniej to drugie stanowisko jest jakoś usprawiedliwione, choć rozsądny i doświadczony przedsiębiorca konkurencji się nie boi...
Rower?
Życie jest podróżą. Najpierw wożą Cię rodzice, później przesiadasz się do komunikacji publicznej. Śmierdzi, ciasno, powoli, wykopią Cię kiedy zechcą - ale ludzie jakoś jadą na tym etacie. Niektórzy odważą się na wysiadkę, za odłożone grosze kupują rower i jadą w jednoosobowej działalności. Pedałują, to jadą - przestaną i się wy... wiadomo co. Doświadczony kolarz jedzie w peletonie: co chwilę zmienia się lider, ale bardziej chodzi o zmniejszenie oporu (powietrza) dzięki współpracy.
Przedsiębiorca staje się biznesmenem, kiedy z roweru przesiada się do limuzyny. Inwestuje w środki (auto) i kierowcę (ludzi, najczęściej menadżera). Nie musi pedałować, kierować, wystarczy, że rzuca hasło, które prowadzi innych. Hobbyści najczęściej nie docierają do tego momentu. O ile radzą sobie jeszcze z urzędami i klientami, to pracownicy i inwestycje (szczególnie kredytowane) rozkładają ich na łopatki. Wolą sobie powoli pedałować na rowerze, który tak lubią.
-
Ostatecznie śmieszą mnie ludzie prowadzący 'jednoosobową działalność gospodarczą' a mówiący o sobie 'biznesmen'. De facto jednoosobową działalnością gospodarczą jest też etat (wprawdzie ograniczoną, ale jest) a osoby prowadzące JDG są SAMOZATRUDNIONE i do biznesu im daaaleeekooo... Sam jestem samo-zatrudniony :).
-
Jak kończą hobbyści
Najgorszą konsekwencją podejścia hobbystycznego do biznesu jest sytuacja znana ze sklepów numizmatycznych czy modelarskich: rower na którym właściciel jest jednocześnie sprzedawcą i nie ma czasu na rozwijanie przedsiębiorstwa. Otoczony garstką kolegów-zauszników, którzy korzystają z 'wiecznych zniżek za uśmiech', jednocześnie traktujący nowych klientów jako pytających o wszystko upierdliwców, którzy i tak kupią najtańsze gówno... Zero prób, czy nawet pomysłu na rozwój - samozatrudnienie dla zapchania kichy w najprostszej postaci. Na tym blogu nie o taki 'biznes' chodzi.
Czasem trafia się inna modyfikacja: zmiana hobby. Przedsiębiorca staje się sprzedawcą. Przechodzi od logiki przyjemności z przebywania w 'otoczeniu' hobby do logiki przyjemności z dobrze zaksięgowanej transakcji. Takie biznesy charakteryzuje ogromna rotacja klientów i niskie ich przywiązanie. O ile w prawdziwie hobbystycznym sklepie możesz wkupić się (dosłownie) w łaski sprzedawcy, o tyle przedsiębiorca 'oddhobbizowany' myśli wyłącznie kategorią zysku, otwiera setki różnych biznesów, wchodzi w setki dziwnych spółek... I kiedy coś padnie cały system sypie się jak domino - powiązania są zbyt napięte.
Życzę Ci firmy-hobby
Trzecia opcja jest moim skromnym zdaniem najkorzystniejsza, i jeśli myślisz o spieniężeniu swoich zainteresowań i umiejętności życzę Ci tej ścieżki: dywersyfikacja. Jest połączeniem dwóch wcześniej wymienionych. Niektórzy przedsiębiorcy wykorzystują doświadczenie zdobyte przy sprzedawaniu hobby do otwierania podobnych do pierwszej, ale zoptymalizowanych rynkowo inwestycji. Nowe firmy prowadzone są bez hobbystycznego zacięcia, dla zysku, ale nigdy nie jest ich wiele.
Znam właściciela (choć ze względów prawnych ciężko go tak nazwać) franczyzowego McDonalds'a, który powierza restaurację najemnym menedżerom a sam prowadzi sklep z artykułami dla artystów i maluje obrazy w wolnym czasie. Sklep jest elementem hobby, restauracja biznesem. Powoli rozwija kolejne firmy i odsprzedaje je z zyskiem, ale prowadzi też satysfakcjonujące go przedsiębiorstwo.
Dodatkowych firm nie jest wiele z dwóch powodów: po pierwsze nie są nastawione wyłącznie na maksymalizację zysku, ale też na maksymalizację satysfakcji klienta, co wymaga wiele więcej uwagi. Po drugie: hobbyści mają bardzo złą cechę, która nazywa się syndromem Midasowego dotyku: 'pańskie oko konia tuczy', i we wszystko muszą wetknąć palce, sprawdzić, poprawić. Jeśli miałbym porównać biznes do polityki to przychodzi mi na myśl popularne w gronie doradców politycznych stwierdzenie, że w prowadzeniu polityki najbardziej przeszkadzają politycy...
Dwa światy
Prowadzenie firmy jest sprawą logiki, chłodnej kalkulacji, pieniędzy, które nikogo nie lubią ani nie nienawidzą. Hobby jest sprawą samopoczucia, emocji, związków. Wyważone podejście i umiejętność zatrzymania emocji jest podstawą sukcesu w biznesie. Niestety hobbyści najczęściej wnoszą do swoich firm więcej emocji niż rozsądku, co nie zbliża ich do sukcesu finansowego. Życzę Ci, i szczerze Cię zachęcam do otwarcia własnej firmy w oparciu o Twoje hobby, żebyś nauczył się wszystkiego, czego będziesz potrzebował w biznesie.
Studia to dobry moment żeby zacząć. Firma oparta o hobby nie będzie wymagała wielkich nakładów (część środków już masz), być może coś zarobisz, a przede wszystkim dowiesz się, czego potrzeba w biznesie i czy bardziej nadajesz się do 'pójścia na swoje' czy do słuchania cudzych rozkazów.
A co Ty myślisz na temat przedsiębiorców-hobbystów i ich 'biznesów'?
Bardzo dobry tekst. Pozdrawiamy.:)
OdpowiedzUsuń