Podoba Ci się ten blog? Chcesz być na bieżąco z nowościami - subskrybuj kanał RSS... Co to jest RSS?

wtorek, 26 kwietnia 2011

Mały Anioł Biznesu: W co inwestować? cz. I

Kilka tygodni temu przedstawiłem Ci pokrótce co można zainwestować jako Anioł Biznesu. Dzisiaj nadszedł czas na kolejny krok: jeśli wiesz już co możesz zainwestować zastanówmy się nad podstawową strategią. Będziemy szukać możliwości pomnożenia Twoich pieniędzy i zdobycia satysfakcji we wszystkich ogólnych kategoriach rynkowych. Na szczegóły przyjdzie czas później.

Kiedy zaczniesz poszukiwać ciekawych firm, w które mógłbyś zainwestować, prawdopodobnie dostaniesz od razu kilka propozycji od ludzi, którym wydaje się, że wiedzą jak zagospodarować Twoje pieniądze. W tym wpisie postaram się Ci podpowiedzieć jak stworzyć ogólne sito, przez które oddzielisz tych, którzy widzą w Tobie trzecie 'F', od tych, którzy proponują Ci deal mający szanse powodzenia.

Miara wszechrzeczy
Ponoć jest nią człowiek. Klasyczna literatura twierdzi, że AB inwestują albo w ludzi, albo w produkt. Moim zdaniem w ludzi inwestuje się zawsze, w produkt tylko czasami. Pomagając komuś prowadzić własną firmę inwestujesz w jego biznesowe doświadczenie i 'obycie', wiedzę i konkretne umiejętności. Ale skoro Twój kandydat nie ma wiedzy ani umiejętności, to po czym poznać, ze jest wart Twojego zaangażowania? Po pewnych cechach charakteru:

Chciwość
Z grubej rury, nie? W procesie socjalizacji wszyscy wmawiają nam, że to jedna z najgorszych cech. Ale są ludzie, jak John Stossel, którzy twierdzą, że to ona popycha świat w dobrym kierunku. Jeśli ktoś przychodzi do mnie z propozycją inwestowania w jego firmę, to powinien sam wiedzieć, że prowadzi ją dla zysku, którego części oczekuję. Jeśli chce chronić wieloryby czy badać tożsamość Kuby Rozpruwacza – trafił nie do tego 'F', którego szukał.

Najlepsza inwestycja
Oczywiście chciwość nie jest jedyną cechą dobrej inwestycji AB. Liczy się choćby chęć nauki czy doświadczenie w dziedzinach, w których nie możesz pomóc. Jednak kiedy Twoje podejście skoncentruje się na człowieku, w którego inwestujesz – istnieje wielka szansa na zwrot inwestycji nawet przy niepowodzeniu przedsięwzięcia. Dlaczego?

Ludzie chciwi rzadko poprzestają na jednej próbie. Udoskonalają model biznesowy i produkt, szukają niszy, uczą się rynku i klienta. W końcu tego potrzeba, żeby zarobić więcej. I próbują jeszcze jeden raz, i jeszcze jeden – nie odpuszczają. I wracają. Oczywiście nie wszyscy, ale nieudacznikami szkoda zawracać sobie głowę – takie już ryzyko Anioła Biznesu.

Produkt
lub usługa. Najważniejsza cecha dobrej inwestycji to skalowalność. Budowa systemu partnerskiego czy franczyzowego, międzynarodowy reseller, możliwość sprzedania licencji czy sieć MLM – najlepiej jeśli wszystkie opcje są możliwe równocześnie. Druga ważna cecha to wyłączność geograficzna, niszowa etc. - do jej analizowania posłuży Ci kanwa błękitnego oceanu.

Produkt jest w pewien sposób bardziej przewidywalny niż człowiek. Ale zawsze może trafić się 'zły dzień', i nawet najlepsza inwestycja nie obroni się sama. Inwestowanie w produkt jest formą zabezpieczenia się przed niepewnym człowiekiem. Tematowi bezpieczeństwa inwestycji poświęciłem już jednego posta...

Przemysł
Produkt przemysłowy, jeśli jest innowacyjny, można przede wszystkim opatentować. Później sprzedaży podlega sam produkt, jak i patent/licencja. Patent gwarantuje wyłączność praw, więc warto mieć w nich swój udział. Prawda jest jednak taka, że producent nie będzie chciał się podzielić patentem choćby dlatego, że jest on potencjalnym źródłem pasywnego dochodu.

Co z produkcją, która nie jest innowacyjna? Cóż, z pomocą znów przychodzi kanwa błękitnego oceanu i Twoja głowa :). Trzeba poświęcić trochę czasu na badanie rynku, poszukiwanie przewagi konkurencyjnej lub tworzenie drobnej innowacji. Ostatecznie sprawa zawsze jednak sprowadzi się do handlu.

Rozważając inwestycję w przemysł warto myśleć właśnie o prawach majątkowych i dochodzie pasywnym. 5% udziału w prawach 'Mody na sukces' jest dzisiaj warte więcej niż niejedna Kiyosakowska nieruchomość, a do tego nie wymaga żadnych wydatków na utrzymanie. Pierwsi 'Aniołowie' inwestowali właśnie w Hollywoodzkie produkcje...

Handel
Sprzedaż jest tak naprawdę clue biznesu, bez niej nie ma firmy. Odpowiednikiem patentu, o wiele mniej trwałym, jest wyłączność. Może być geograficzna, czasowa, bądź na określony rynek (na przykład B2B). Dosyć ciężko tutaj ze skalowalnością, o ile firma nie stara się o kreowanie nowych rynków lub poszerzenie asortymentu. Przewagą inwestycji w handel jest niemal natychmiastowy obrót, który daje możliwość 'mnożenia' inwestycji.

Nie polecam natomiast w zasadzie w ogóle interesować się handlem internetowym, jeśli marże nie wynoszą minimum 120% - a takie są przy niewielu produktach. Dlaczego? Wszystkie rynki z niższymi marżami są 'zepsute' przez wujków Józków dorabiających do etatu towarem zgromadzonym w garażu. Dla niedopieszczonego etatowca dodatkowy 1 000 złotych miesięcznie to marzenie, dla inwestora to niewart uwagi ochłap.

Usługi
to bardziej lifestyle niż biznes. Niskie bariery wejścia, łatwość skopiowania i bardzo zmienny rynek z trudną do zidentyfikowania średnią jakością to największe wady tego typu przedsięwzięć. Istnieje zawsze coś, co nazywa się system franczyzowy, jednak zbudowanie solidnych podstaw takiej inwestycji zajmuje sporo czasu. Co jednak może zwrócić uwagę inwestora w usługach?

Po pierwsze wąsko wyspecjalizowane usługi dla konkretnej grupy odbiorców, wymagające drogich maszyn. Przykładem niech będą usługi czyszczenia kanalizacji za pomocą zdalnie sterowanych robotów. Wąski rynek i duże nakłady na uruchomienie inwestycji dają przynajmniej chwilową przewagę nad konkurencją.

Inną wartą zainteresowania usługą jest ta, która wymaga nietypowej, trudno osiągalnej wiedzy – czy to interdyscyplinarnej, czy specjalistycznej. To właśnie ten poziom wiedzy pozwala zabezpieczyć poważną część, a czasami nawet cały rynek. Dzisiaj ciężko w zasadzie o dobrą obsługę inwestycji w raju podatkowym bez udziału kogoś z 'wielkiej czwórki'...

Pomysł
Na ten temat będzie kolejny wpis MAB... W pomysły inwestują hazardziści i fundusze Venture/Seed, te drugie mają przynajmniej własne metody ich wyceny.

Cz. II
W następnym wpisie, który pojawi się za jakiś czas (:P) zajmiemy się dokładniej pojedynczymi cechami, na które należy szczególnie zwrócić uwagę szukając dobrej inwestycji.


Specjalnie w zasadzie przemilczałem rynek internetowy, bo chciałbym na początek poznać Twoją opinię na jego temat...


piątek, 22 kwietnia 2011

Old school hacking, czyli 'współpraca' z urzędami od kuchni.

Nie mogłem się powstrzymać...
Demot by zolty_75
Mali i średni przedsiębiorcy najczęściej narzekają na panującą ich zdaniem biurokrację, ZUS, US, i inne 'biura'. Jest w tym wiele racji, ale też należy pamiętać, że boisko w tej grze jest niemal dla wszystkich takie samo. Ludzkość od zawsze radziła sobie z dziczą z 'innego świata' na dwa sposoby: kijem i marchewką. Ta zasada obowiązuje również w urzędowej dżungli. Dzisiaj opowiem Ci jak przeprowadzać badanie rynku za pomocą ludzi, którym płacisz od dnia swoich narodzin.


Mistrzowie hackingu, jak Kevin Mitnick, twierdzą, że łatwiej jest łamać ludzi, niż hasła. Doświadczenie mówi, że mają rację (wspomnijmy choćby przygody pana Krauzego). Wielcy i średni inwestorzy mogą sobie pozwolić na takie działania, w końcu networking to ich podstawowe źródło przychodu. Jednak 'ustawodawca' pozostawił nam, skromnym szarakom, możliwość. Ta prymitywna możliwość przez hackerów nazywana jest 'brutalną siłą' (brute force)...

Biurwa też klient
Rozmowy z biurokratami to ciekawy sport. Prędzej czy później zaznasz tej przyjemności, dlatego jak w każdej wojence lepiej jest uderzyć jako pierwszy. Podstawą badania rynku przy pomocy networkingu z urzędnikami jest znajomość ich psychiki. Tutaj niewątpliwie przydają się studia humanistyczne i znajomość choćby takich zachowań jak 'wyuczona nieudolność'.

Urzędnicy mają swoje strachy, swoje potrzeby i ambicje. Nieważne jakimi przymiotnikami je dookreślisz. Potraktuj urzędnika jak swojego klienta. Musisz mu dostarczyć jakąś wartość, coś, za co będzie gotów udzielić Ci informacji lub innego wsparcia.

Miej strategię
Zacznij od znajomych, są nie tylko świetnym źródłem kontaktów w urzędach (przy obecnej ilości zatrudnionych tych instytucjach nie można chyba nie znać żadnego urzędnika), ale też świetnym tematem na otwarcie rozmowy. Postaraj się tylko nie 'obrabiać komuś d**y'. Umów spotkanie zaraz po pracy, ale daleko od jej miejsca. Atmosfera urzędu wpycha siano w buty Twojego rozmówcy, a Ciebie może przytłoczyć.

Biurwy lubią druki, druczki, tabele, więc nie targaj ze sobą laptopa – drukuj. Lubią być traktowani jak eksperci, nie pytaj więc o zgodę, pytaj o opinię. Urzędnicy lubią mówić 'nie', więc jeśli już pytasz nieformalnie o zgodę pytaj 'czy nie ma pan nic przeciwko?' (metoda Michela Marbot'a). Na koniec – nigdy nie proponuj korzyści majątkowych; ba, jeśli rozmówca dwukrotnie odmówi Ci 'przyjemności' zapłacenia za jego rachunek – odpuść. Możesz narazić się na oskarżenie o łapownictwo, jeśli biurwa zechce zabłysnąć przed szefem i miejscową sitwą.

Doświadczenie a polityka
W szczególności poszukuj kontaktu ze starszymi biurokratami. Część z nich wykazuje zrozumienie i chętnie pomaga. Inni znów tak świetnie pasują do wszystkich stereotypów, że nie będziesz miał problemu ze znalezieniem przycisku 'play' w ich myśleniu. Starsi urzędnicy nazywają doświadczeniem wiedzę o tym kto, z kim, i pod kim dołki kopie. A nade wszystko – po której stronie stanąć zawczasu. Gdyby tego nie wiedzieli, nie byliby na swoim stanowisku.

Tutaj dochodzimy do kwestii 'powiązań' biznesu i polityki. Prawda jest taka, że nie da się robić sporych pieniędzy bez udziału polityki (przypominasz sobie romans pana Foltyna z PSL?). Jeśli starasz się pracować z daleka od polityki ta sama się upomni o Twoje pieniądze i kontakty. Rozważenie kwestii konformizmu czy etyki pozostawiam Tobie, ja sam nie lubię kłócić się z rzeczywistością.

Wczesne ostrzeganie
Gdybym musiał Cię przekonywać, że warto utrzymywać dobre kontakty z miejscowymi urzędnikami przytoczyłbym przede wszystkim słowa człowieka, którego uważam za jednego ze swoich mentorów – biurwy to najlepszy na świecie system wczesnego ostrzegania. Niemal pół roku przed wyborami samorządowymi wiedziałem kto w Lublinie będzie wice-prezydentem, ile to kosztuje, kogo pobłogosławi Palikot, etc.

Dowiesz się jakie zmiany prawa się szykują, jakie inwestycje, remonty, ograniczenia w ruchu drogowym (cholernie ważne!), kto składa jakie wnioski o pozwolenia. Ale to i tak niewiele – poznasz mnóstwo ciekawostek na temat przetargów, konkursów, zamówień, 'partnerstwa' publiczno-prywatnego, o funduszach skradzionych mieszkańcom 'unii' nie wspominając...

Dzieciaczku... czyli siłą
Moja historia stosowania socjo-techniki opisanej wyżej nie jest tak skuteczna, jak w wykonaniu bogatszych i starszych znajomych. Tak, kwestia wieku i rodzaju inwestycji są kluczowe. Nie dość, że jestem młody, to wyglądam jak gówniarz. Jeśli rozmawiam z kobietami-urzędniczkami najczęściej wszystko jest ok – panie bardzo lubią mi 'matkować'. Ale pracownicy urzędów ozdobieni penisami, kiedy tylko zaczynamy rozmowę, rzucają spojrzenie pod tytułem 'co ty ku**a wiesz o biznesie, masz bogatego ojca, czy co?'.

Dlatego też o wiele częściej jestem zmuszony odwoływać się do metody brutalnego przypominania urzędnikom, że są opłacani z mojej kieszeni. Po wielu ciekawych procesach i wpadkach nasz oświecony 'ustawodawca' wpadł na pomysł napisania niedoskonałej jak zawsze ustawy... I Bogu dzięki. Od 6 września 2001 roku mamy możliwość żądania od urzędników udzielenia informacji na podstawie Ustawy o dostępie do informacji publicznej.

Ludzie listy piszą
Zgodnie z ustawą możesz zapytać o wszystko, co wie urząd, a co nie podlega ochronie informacji niejawnych lub ochronie danych osobowych. Choć nie do końca, jest pewna metoda wyciągnięcia z urzędu danych osobowych za pomocą tej ustawy, ale nie o tym ma być dzisiejszy wpis :). Pamiętaj tylko aby swoje pytania przygotować w jasnej i klarownej postaci, do każdego dołączając zastrzeżenie o dostarczeniu informacji zbieżnych z pożądaną w przypadku braku informacji pożądanej.

Wniosek/prośbę o udzielenie informacji wydrukuj w dwóch egzemplarzach i złóż w sekretariacie odpowiedniego urzędu. Na drugim egzemplarzu poproś o datownik, pieczątkę i podpis urzędnika, który przyjął od Ciebie dokument. Podziękuj i oczekuj na odpowiedź. Urząd musi odpowiedzieć na Twoje pytania; jeśli nie odpowie brak danych musi uzasadnić ewentualnie skierować do innego urzędu, który odpowiednie dane posiada.

Na skróty
Nie będę Cię uczył pisania listu urzędowego, ale podrzucę Ci wstęp i zakończenie takiego listu.
Wstęp:

Na podstawie art. 2 ust.1 ustawy o dostępie do informacji publicznej z dnia 6 września 2001 r. (Dz. U. Nr 112, poz 1198 z późn. zm) zwracam się z prośbą o udostępnienie informacji publicznych dotyczących:

Zakończenie:
Na podstawie art. 12 ust. 2 wyżej wymienionej ustawy proszę o przekazanie informacji w formie drukowanej na adres nadawcy, oraz w formie elektronicznej na adres: login@serwer.pl
Na podstawie art. 15 ust. 2 wyżej wymienionej ustawy proszę o rozpatrzenie mojego wniosku w terminie 14 dni.

Na koniec własnoręczny podpis i gotowe. Jeśli możesz, postaraj się znaleźć umocowanie prawne swojego pytania w innych ustawach. Ja na przykład, kiedy chcę otrzymać wyniki badań natężenia ruchu w danej lokalizacji powołuję się na art. 19 ust. 5 ustawy o drogach publicznych z dnia 21 marca 1985 r. (Dz. U. 04.204.2086 z późn. zm)...

Pamiętaj, że zgodnie z ustawą urzędnicy nie mają prawa uzależniać udostępnienia danych od podania powodu, dla którego o nie pytasz!

Praktyka
Ustawa działa przyzwoicie. Urzędnicy bardzo rzadko odpisują mailem (drogówka chlubnym wyjątkiem), za to listy w miejscu mojego adresu mają adres e-mail. Na szczęście koperty urzędnicy adresują prawidłowo. Termin 14 dniowy nie jest przestrzegany, ale w 3-4 tygodniu od złożenia wniosku powinieneś dostać odpowiedź.

Jak jest z trafnością odpowiedzi? Różnie. Najczęściej jednak jeśli nawet nie dostanę wprost tego, czego chciałem, to jestem w stanie dosyć szybko wydobyć dane z bełkotu samodzielnie. Ciężko spodziewać się, że urzędnicy będą dla Ciebie zarywać noce, aby tylko znaleźć Twoje wymarzone dane. Otrzymasz wypis z tego, co już jest, obróbka należy do Ciebie.

Po co to wszystko?
Chociaż w ustawie jest mowa o tajemnicy przedsiębiorcy, to tajemnica ta nie jest w żaden sposób sprecyzowana. Domyślnie też można żądać wszelkich danych rejestrowych prowadzonych w celach statystycznych. Dlatego też podczas badania rynku nigdy nie spotkałem się z odmową udostępnienia informacji na temat konkurencji (choćby wyciągów z raportów z Monitora B).

Pierwszy przykład praktyczny jest banalny, ale i ważny: natężenie ruchu i charakter tego ruchu ma ogromne znaczenie w poszukiwaniu dobrego miejsca pod biznes usługowy, ale też i pod reklamę (billboard czy akcję ambientową).

Przedszkolny case
Drugi przykład będzie bardziej skomplikowany. Moja dziewczyna od jakiegoś czasu rozmyśla w temacie biznesów przedszkolnych. Badanie rynku polega na zapytaniu do Urzędu Stanu Cywilnego o ilość małżeństw zarejestrowanych w kolejnych latach na terenie osiedla/dzielnicy i ilość zarejestrowanych przez nie noworodków. W rejestrze REGON/KRS pytamy o adresy istniejących przedszkoli, a Sanepid, kuratorium i urząd miejski podpowiedzą gdzie szukać odpowiednich aktów prawnych i obowiązującej ich interpretacji.

Wystarczy dane liczbowe nanieść na mapę, aby zidentyfikować to 'bogate' osiedle w Lublinie, na terenie którego największa ilość dzieciaków w wieku przedszkolnym nie ma odpowiedniej opieki. Kilka telefonów do placówek w pobliżu (aby zbadać ich 'pojemność') potwierdzi przypuszczenia. Po przestudiowaniu kilku ustaw można zabierać się do poszukiwania lokalizacji i budowania wstępnego budżetu.

Voila!

Co zrobić, kiedy nie odpisują?
Niestety, zrobić można niewiele. Można złożyć kolejny wniosek z przeformułowanymi pytaniami, lub pytać w innym urzędzie, ale grozi to uznaniem za natręta i upierdliwca, co skutecznie zminimalizuje szanse na sukces. Wtedy należy po prostu szukać innych źródeł informacji lub zlecić badanie na przykład wywiadowni gospodarczej (co słono kosztuje).

Zawsze można zwrócić się do instytucji, które prowadzą nadzór bądź badania statystyczne w szerszym zakresie. Warto też pamiętać o informacjach zawartych w Biuletynie Informacji Publicznej i na stronach:


P.S. Szansa za każdym rogiem
Kilka dni temu w moim domu zawitał rachmistrz spisowy. Bieżący spis powszechny będzie prawdziwą kopalnią informacji przydatnych w trakcie badań rynku do biznesplanu. Ja akurat będę poszukiwał w nim informacji o rynku emerytów ze średnich miast, bo uważam, że przed firmami oferującymi osobom starszym odrobinę niezależności i komfortu stoi świetlana przyszłość. Szczególnie patrząc na naszą tragiczną piramidę wiekową (choć rząd i ZUS starają się to światło gasić)...


A jaką receptę na użycie biurokracji w biznesie Ty znalazłeś?

-
Proszę, zawsze samodzielnie sprawdzaj aktualny stan wspominanego przeze mnie prawa, aby uniknąć nieporozumień...
-

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Drugi zjazd KP ASBIRO – relacja i garść przemyśleń

Miniony weekend obfitował w emocje za sprawą Alternatywnej Szkoły Biznesu. Zaczynając od pomyłki z budzikiem i trzyminutowego sprintu za autobusem, na pomyłce z biletami PR/TLK kończąc – było ekstra :D. I to nie tylko ze względu na 'wykładowców', ale i na uczestników. Rozkręciła nam się integracja, oj rozkręciła... A w maju integrujemy się w Żywcu, strach pomyśleć ;).

Tak jak ostatnio relację napiszę w zestawie: najpierw info o faktach, później moje opinie. Sobotę zaczęliśmy od premierowego pokazu nowego roll-upa ASBIRO, po czym na scenę (czy jak to tam się nazywa) wkroczył

Jacek Chmielecki
Czego człowiek turlający się latami po korporacjach IT może nauczyć przedsiębiorców? W zasadzie chyba nikt nie wiedział czego się spodziewać po tym wystąpieniu. Ale wszyscy byliśmy zaskoczeni. Wystąpienie Jacka miało dwie części: pierwsza koncentrowała się na strategiach inwestycyjnych dotyczących rynku nieruchomości. Odrobina Kiyoskiego i całkiem sensowna lista podpowiedzi dotyczących dwóch sfer: konstruowania umowy z najemcą i negocjowania ze sprzedającym.

Druga część była w zasadzie warsztatem dotyczącym skutecznej rekrutacji. Eksperyment chyba się powiódł – po małej 'dramie' okazało się, że 90% z nas zatrudniłoby kłamcę na sprzedawcę, 'bo sprzedawca powinien świetnie umieć kłamać'. Jak to mówią – wyszło szydło z worka ;). Jacek po swoim świetnym przede wszystkim aktorsko wystąpieniu otrzymał długie brawa. A po przerwie obiadowej słuchaliśmy człowieka, który wie czym jest skuteczny networking.

Jacek rozkręca aktualnie firmę związaną z produktami inwestycyjnymi - dostała nam się promocyjna oferta, w której można dostać w prezencie 1000 złotych...

Grzegorz Turniak
Szef polskiego Business Network International opowiadał o... networkingu w kontekście kariery, poszukiwania pracy i poleceniach jako metodzie zdobywania klientów. A ten ostatni temat szczególnie w odniesieniu do biznesów usługowych.

Poznaliśmy prywatną wersję słynnego już kwadrantu przepływu pieniądza i opinię pana Turniaka na wiele tematów. Ale chyba najważniejsze co usłyszeliśmy to praktyczne wskazówki dotyczące tworzenia własnej strategii networkingowej i etyki. To bardzo ważna i przydatna wiedza: jak nie zrobić z siebie agresywnego i bezczelnego automatu do rozdawania i zbierania wizytówek. Wydaje mi się, że przydała by się kilku zagorzałym MLMowcom ;).

O sobotniej integracji napiszę kila słów później, w niedzielę natomiast mieliśmy emocjonalny roller coaster, który zaczął się od wystąpienia prezesa niszczonej regularnie przez bank PeKaO SA MALMY.

Michel Marbot
Urodzony we Włoszech Francuz, który rozwijał (między innymi) greckie banki... aby przeprowadzić się do Polski, zrealizować tutaj pierwszą prywatyzację i z małego malborskiego zakładu zrobić producenta najlepszego rankingowo makronu na świecie. Jak wiadomo 'mały prężny' szybko podpada 'większym'. O negocjacjach, roli rodziny i prawa – o tym odpowiadał szef Malmy.

Poznaliśmy też wiele ciekawostek z zakresu rozwoju biznesu przemysłowego, jak i intencjonalnego oddziaływania na ludzi. Wystarczy powiedzieć, że pracownicy Malmy przez rok pracowali bez wynagrodzeń i nie uciekli od swojego szefa. W zasadzie ogląd sprawy uzyskasz choćby w oświadczeniu Stowarzyszenia Przejrzysty Rynek.

W tym wystąpieniu poza merytoryką w oczy raził... optymizm. Zrozum związkowców, zrozum sędziów, zrozum biurwy, polityków – wygrasz.

Jan Piński
I optymizm się kończy. Szef Agencji Informacyjnej TVP i publicysta ekonomiczny Wprost (ujawnił 'Taśmy Oleksego') mówił jak rozszyfrowywać język mediów, dlaczego warto odpuścić sobie czytanie Pulsu Sedesu, i jak złapać dziennikarza za 'pióro'. Słuchaliśmy o burdelu panującym w każdym medium, bankowo-komórkowej supremacji reklamowej nad każdym naczelnym i innych rzeczach oczywistych dla wielbicieli teorii spiskowych.

Ale dla przedsiębiorców najważniejsze były te części wystąpienia, w których pan Piński przedstawił PR od kuchni. Kogo się śledzi, jak się śledzi, jak się go niszczy. Za co płacić, jak płacić, ile płacić. Żeby nie było tak 'obskurnie' dowiedzieliśmy się też jak się bronić przed takim atakiem i jak podejmować współpracę z dziennikarzami w przyjaznej formie.

I oczywiście – ile Rubik zarabia na 'muzyczce' z Wiadomości, kto pisze 'artykuły' Kaczyńskiego i Tuska...

Spóźnialska sobota
Teraz czas na odrobinę opinii. W sobotę najbardziej drażniły mnie nie zamykające się drzwi. Kultura kulturą, ale kilkugodzinne spóźnienia potrafią wyśmienicie zepsuć przyjemność z wykładu tym, którzy wykładowców, organizatorów i współ-słuchaczy szanują.

W wystąpieniu Jacka dla mnie akurat najbardziej wartościowym elementem był pomarańczowy bonus na końcu sali – w postaci jego żony, Renaty. 'W kuluarach' przekazywała nam doświadczenie inwestora i pośrednika na tacy i z wielką chęcią pomocy. Dowiedziałem się choćby tego, jak zabezpieczyć sobie w umowie możliwość bezproblemowego eksmitowania wynajmującego.

Pana Turniaka udało mi się poznać ponad rok temu w lubelskiej grupie BNI. Nie byłem (inni byli) zachwycony tą postacią. Nie lubię agresywnych 'amerykańskich' akwizytorów. Podczas sobotniego spotkania poznałem kolejną twarz szefa Business Network International Polska. Tym razem był to nieźle intelektualizowany i racjonalizowany wykład w stylu akademickim.

Śmieszył mnie choćby z tego powodu, że widziałem praktykę w wykonaniu tego człowieka skrajnie różną od treści przedstawianych na prezentacji. Było to jednak jakiś czas temu, więc może i w samym networkingu coś się zmieniło?

Malmowa niedziela
Muszę zacząć przede wszystkim od tego, że bardzo lubię i szanuję Francuzów, jestem bardzo związany z ich krajem choćby przez osobę mojego ojca. Szef Malmy potwierdził w mojej głowie wszystkie pozytywne stereotypy na temat tej nacji. Optymizm człowieka, który wszystko postawił na firmę i ludzi, którzy w niej pracują. Który walczy z polityczno-korporacyjnym potworem pamiętając o tym, że ważne jest w życiu mieć do kogo wracać.

Po raz setny okazuje się, że w biznesie to nie konkurencja szkodzi Ci najbardziej.

Popołudniowe wystąpienie Jana Pińskiego również bardzo mi się spodobało. Było nieco 'kontestacyjne', ale też miało wyraźnie taki cel. Co do wiedzy praktycznej nie dowiedziałem się czegoś niesamowicie odkrywczego (współ-moja pierwsza firma jest do dzisiaj agencją PR; studiuję dziennikarstwo), ale sposób prezentacji i dobór argumentów naprawdę zasługuje na pochwałę.

Najweselszym elementem układanki jest sytuacja, w której pan Piński odmówił powtórzenia wystąpienia na moim uniwersytecie, kiedy go o to poprosiłem. Cóż, uniwersytet – lewacka dola.

Przemyślenia, czyli Kamil Cebulski i niańdzia niańdzia
Pierwsze moje przemyślenia dotyczyły warsztatów zatrudniania PH. 90% zatrudniło kłamcę, argumentując, że sprzedawca B2B przecież musi umieć kłamać i 'dobrze się sprzedać'. To, że tak właśnie wygląda polski rynek B2B wcale nie przekonuje mnie, że powinno tak pozostać. Pomyśl:


  • czy, jako klient chcesz, żeby obsługiwał Cię sprzedawca-kłamca?
  • czy uważasz, że Twoją grupą docelową są ludzie ulegli, kretyni i debile?
  • czy sądzisz, że uzyskasz wiernego i zadowolonego klienta przy pomocy kłamstwa?
  • o wiarę i chęć zawierania win-win deal aż wstyd pytać...


Cieszę się, że znalazłem się w grupie 10%, którzy kłamcy by nie zatrudnili. Wierzę w prawdę i jakość (i pewnie to jest jeden z moich słabych punktów).

Drugi zestaw myśli dotyczy naszej integracji i osoby Kamila Cebulskiego, któremu wyrwałem w sobotni wieczór kilka godzin z życiorysu. Z dnia na dzień nabieram coraz większego szacunku do Kamila. Nie tylko dlatego, że 'podarował' mi wjazd na zajęcia z Tadem Witkowiczem w trakcie MBA, ale przede wszystkim za godną podziwu spójność myśli, słowa i działania w jego wykonaniu.

Najmłodszy milioner w Polsce jeździ dziesięcioletnim Megane na gaz, sypia z nami w hostelach po 25 złotych za łóżko, i cieszy się życiem. Opowiada z prawdziwą fascynacją o tym, co robią ludzie dookoła niego, o polskich misjach w Afryce (stąd niańdzia niańdzia), o logice i sprawiedliwości. Wszystko szczerze i wprost. Otoczony od kilku lat prezesami-pozerami napinającymi wizerunki do granic możliwości jestem pod ogromnym wrażeniem tej osobowości. Wielki szacunek.

Ostatnie spostrzeżenia dotyczą przedsiębiorców jako 'stada'. A dokładnie tego, że stada nie ma. Przedsiębiorcy jako grupa są jednym z klasycznych przekrojów społeczeństwa: tak samo trafiają się wśród nich chamy, prostacy, oszuści, cwaniacy i pozerzy jak i ludzie, których należałoby nazwać przede wszystkim 'pozytywistami'. Pamiętasz 'pracę organiczną'? To właśnie o takich... Powoli leczę się z szanowania ludzi tylko dlatego, że zarobili kupę kasy i rządzą wielkimi przedsiębiorstwami. Naiwny jestem, nie? ;)

Cóż mogę jeszcze dodać? Tony materiałów wideo już są na serwerach ASBIRO, hasło dostał kto pytał :). W te święta będę miał co oglądać/słuchać (materiały można ściągać w .flv i .mp3). I jestem już pewien, że będę studentem MBA, kiedy? – zależy od zasobności portfela, pewnie za rok, w końcu absolwenci KP mają zniżkę :)...


środa, 13 kwietnia 2011

Analiza PEST: biznesplan a inwestycja

Jedną z podstaw sukcesu w biznesie jest zrozumienie i akceptacja otaczającego nas świata. W ślad za nimi idzie odnalezienie swojego miejsca na rynku i dosłowna implementacja strategii. Dlatego też analiza PEST jest równie ważna, co o wiele popularniejsza analiza SWOT. Z punktu widzenia klasycznych inwestycji jest więc podstawą fundamentalnej analizy rynku/otoczenia...

Co ciekawe, analizy PEST o wiele częściej używa się w marketingu politycznym czy marketingu NGOsów niż w klasycznym zarządzaniu. Jednak ma ona zasadnicze znaczenie z punktu widzenia Aniołów Biznesu i ludzi inwestujących w podobnym stylu. Dlaczego? Przede wszystkim opisuje wrogów i przyjaciół przedsiębiorstwa, traktując ich jako elementy, które poddadzą się wpływom biznesu dopiero w długim okresie.

Zapraszam Cię do podróży po czterech obszarach tej techniki analitycznej, w której postaram się wyjaśnić Ci znaczenie każdego z nich.

P – czyli uderzenie z grubej rury.
'P' ma kojarzyć się z polityką. Rekiny biznesu mają wiele wspólnego z politykami, ale co z nimi mogą mieć start-upy? Polityka jest pierwszym z elementów, na który młode firmy nie mają wpływu. Nie mają wpływu na rozdzielanie dotacji czy informacje o przetargach...

Czy aby na pewno? Jak wiadomo to znajomości kręcą tym światem. Jedne możesz mieć Ty, inne firma, w którą inwestujesz. Im bliżej znasz się z politykami, z którymi nie zna się Twoja inwestycja, i w drugą stronę (im mniej znasz tych polityków, których ona zna) – tym lepiej. Czasami brak znajomości z obu stron również nie musi być wielkim problemem.

Jeśli biznes, w który masz zamiar zainwestować rozwiązuje ważny społeczny problem możesz postawić na marketingowy hardball i grać przeciw politykom. Ryzyko oceniam bardzo wysoko, ale są inwestorzy, którzy nie stronią od hazardu.

Drugie znaczenie 'P' to prawo. Stan prawa w sprzedaży na targu nie musi mieć znaczenia dla każdego biznesu, ale prawo konsumenckie czy prawo uczciwej konkurencji ma znaczenie praktycznie zawsze. Warto, aby osoba ubiegająca się o Twoje pieniądze miała pełną świadomość legalności swoich działań i działań konkurencji.

Jeśli lubisz ryzyko możesz tutaj rozważyć inwestycję w firmę, która stosuje pewne metody zgodnie z zasadą 'co nie zabronione – to dozwolone'. Jest to niewątpliwa przewaga wobec ustawobojnej konkurencji, jednak nasi (p)osłowie ostatnio chcą wsadzać ludzi do więzienia nawet na podstawie prawa, którego jeszcze nie ma (vide dopalacze).

Kiedy biznes już 'podrośnie' zyska pewnie dostęp do szefa odpowiedniej komisji sejmowej i niewielki wpływ na jej 'ekspertów', czyli treść prawa. Nie możesz przegapić takich możliwości, niech przekona Cię o tym sylwetka najbogatszego aktualnie człowieka na świecie.

E – tak, ekonomia
W przypadku literki 'E' nikt chyba nie ma problemów z rozszyfrowaniem jej znaczenia. Ekonomia jest podstawowym skojarzeniem z biznesem, więc środowisko ekonomiczne tak czy inaczej zostanie opisane w biznesplanie w części z analizą SWOT. Jednak w analizie PEST znaczenie mają nieco inne czynniki:

Najważniejsze będą tutaj dane GUSowskie: w jakim miejscu w cyklu rynkowym jest cała gospodarka, w jakim rynek danego produktu/usługi, w jakim rynek pracy. Jaka jest inflacja, jakie są oczekiwania banków, zasobność portfeli klientów i dostępność finansowania (np. unijnego czy VC). A wszystkie te dane mają znaczenie w dwóch wymiarach: ogólnym i lokalnym. Dla biznesu ogólnopolskiego w wymiarze europejskim i polskim, dla miejskiego: w wojewódzkim i miejskim.

W przypadku 'E' mamy do czynienia z elementami otoczenia, na które firma nie ma właściwie żadnego wpływu. Za to może je wspaniale wykorzystać. Wiadomo, że w innym momencie atrakcyjne są przedsiębiorstwa oferujące konsumpcję, a w innym oferujące możliwości oszczędzania czy zwiększenia sprzedaży.

Pamiętaj, że każdy przedsiębiorca pała entuzjazmem do swojego pomysłu i bardzo często w tym miejscu spotkasz się z tekstami w stylu 'jest marnie na naszym rynku, ale sytuacja się poprawi'. To czy się poprawi, czy nie – zależy od sytuacji, nie od firmy. Na każdym rynku po stronie ludzi przedsiębiorczych istnieje optymizm...

S – czyli Marks w pigułce
Socjokulturowe otoczenie firmy może mieć druzgocący wpływ na model biznesowy. To właśnie płaszczyzna, na której z daleka widać było, że 'dopalacze' to golden shot. Analiza 'S' obejmuje przede wszystkim wzorce zachowań i wartości panujące w danym społeczeństwie. O co chodzi?

O przyzwyczajenia 'czy się stoi, czy się leży...', przesłanki stanowiące o ekologicznym stylu życia, szanowanych autorytetach, przyzwoleniu na naruszenia zasad wiary (handel w niedzielę), mobilność i szybkość adaptacji nowości (nie tylko technologicznych). Ważna jest też podatność na wpływ mediów (PRowo i marketingowo), autorytety i modę. Społeczeństwo to tłum, a nawet motłoch, który zmiecie różne dziwaczne i przekraczające normy w danym czasie biznesy z powierzchni ziemi.

Rozsądny przedsiębiorca oczywiście będzie umiał temu przeciwdziałać. W produkowaniu różnych pierdół ekologiczną technologią nie jest ważna ani technologia, ani produkt. Ważny jest skuteczny sponsoring odpowiednich akcji i organizacji. Podobnie jest z lokalnym patriotyzmem i kościołem. Wracam tutaj trochę do polityki, co oczywiste – polityka jest najprostszym i najtańszym sposobem wodzenia pospólstwa za nos...

Jeszcze jedną myśl w tej części tekstu uważam za kluczową: stereotypy i kompleksy. Że chińskie to szajs, że niemieckie to cudo, że francuskie wyrafinowane, a włoskie i hiszpańskie z temperamentem. Ale też, że kobieta nie wie, jakie są skutki działania proszku do prania, że tabletki od bólu głowy neutralizują ból głowy, że politycy kłamią ale pomogą. To wszystko okazje, podane na tacy przez społeczeństwo.

T – technika, czy technologia?
Przeróżne opracowania dla menadżerów stawiają tutaj takie zagadnienia, jak na przykład: wydatki na badania i rozwój, na infrastrukturę, szybkość transferu wiedzy i umiejętności czy współczynnik skolaryzacji. Podchodząc do tego współczynnika w ten sposób znów otrzymamy stan świata nas otaczającego, na który większość biznesów nie będzie miała żadnego wpływu.

Jednak patrząc na technikę i technologie z punktu widzenia inwestycji należy brać pod uwagę takie czynniki, jak: powszechność wiedzy i umiejętności, na których opiera się pomysł na biznes, czy też dostępność technologiczna narzędzi związanych z produkcją czy świadczeniem usług danego typu. Ważna jest łatwość, z jaką pomysł może zostać skopiowany – ponieważ drastycznie skraca cykl życia produktu w jego pierwotnej postaci i zawęża rynek.

Należy też pamiętać o technologicznym i 'wiedzowym' zapleczu przedsięwzięcia – czy już istnieją zewnętrze sposoby rozwiązania problemów, jakie mogą zaistnieć? Czy firma ma potencjał i zasoby do samodzielnego radzenia sobie z problemami? Jaka jest dynamika cen i rozwoju w zakresie wykorzystywanej technologii? Czy firma ma zamiar samodzielnie prowadzić dalsze prace badawcze i rozwojowe?

Ogólnie przyjmuje się, że im bardziej zaawansowana technologia, tym ryzyko inwestycji większe. Z drugiej strony biznes, który każdy może skopiować niewielkim wysiłkiem również nie jest warto uwagi, o ile nie proponuje na przykład innowacyjnego w branży systemu sprzedaży (ostatnio wiele 'innowacji' polega na wdrożeniu systemu MLM). Należy też pamiętać o geograficznej dostępności (bliskości) infrastruktury i zasobów wiedzy.

LoNGPESTEL
Oczywiście w świecie korporacji i nauki nic co proste piękne nie jest, więc w podręcznikach czy też korpo-slangu znajdziesz wiele rozwinięć analizy PEST w całej masie dziwnych i sprawiających pozory logicznych skrótów. Najwięcej literek posiada skrót LoNGPESTEL, który w zasadzie nie wnosi nic nowego. A rozszyfrowuje się go tak:

Lo – lokalne
N – narodowe / krajowe
G – globalne
P – polityczne
E – ekonomiczne
S – socjologiczne / kulturowe
T - technologiczne
E – tutaj mądrale sami nie wiedzą, czy wolą ekologię, czy etykę
L – legalne / prawne

Chyba nie ma tutaj więc spraw, których byśmy nie omówili :D.

Analizując biznes plany musisz pamiętać, że żadna, nawet najznakomitsza technika zarządcza nie gwarantuje Ci powodzenia. Zdrowego rozsądku i logicznego myślenia będziesz musiał użyć we własnym zakresie ;).

W bonusie mały filmik YT z podsumowaniem i mini-przykładem do zapamiętania :)



Ciekawi mnie, jakie są Twoje doświadczenia z analizą PEST?


niedziela, 10 kwietnia 2011

AIP – jak działają inkubatory i jak w nich szukać inwestycji?

Inkubator jest jak przedszkole – pozwala rozwijać pewne cechy w sprzyjającym otoczeniu. Jest to też pierwszy przystanek, na którym na gwiazdy czekają inwestorzy. Ale przedszkolna edukacja może spalić na panewce choćby dzięki leniwym lub przesadnie troskliwym opiekunom. Inkubatory to ciekawe i pomocne sito pozwalające przesiać przedsiębiorcze ziarno od plew – tak z punktu widzenia inwestora, jak i przedsiębiorcy. Jak się odnaleźć w tym systemie?

Moje doświadczenia z AIP zaczęły się 4 lata temu od współpracy przy różnych biznesowych projektach studenckich. Zaczęły się bardzo źle – ówczesny dyrektor lubelskiego Inkubatora (a dokładnie dyrektor dwóch inkubatorów naraz) uczynił z tej instytucji pasmo porażek. Po jakimś czasie (i zmianie dyrektora) sam zarejestrowałem swoją quasi-firmę w AIP. Potem jeszcze jedną, i jeszcze jedną... A dzisiaj przyglądam się kolejnej, aby w nią zainwestować.

Nie taka 'zwykła' firma
Nawet przy okazji ostatniego zjazdu ASBIRO spotkałem chłopaka, który prowadzi jeden z pionów w AIP (tak się nazywa firma w ichniej nomenklaturze). Chyba z pół godziny spędził na przekonywaniu mnie, że forma w AIP to taka sama firma jak każda inna, tylko lepsza. ;).

Cóż, gdyby to była 'taka sama' firma, nie byłoby powodu do przekonywania kogokolwiek. Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości to fundacja użyczająca swoim beneficjentom osobowości prawnej w celu prowadzenia działalności gospodarczej. I z samego tego faktu wynika całkiem pokaźny zestaw problemów, z których po prostu trzeba sobie zdać sprawę przy konstruowaniu modelu biznesowego.

Plusy
Podstawowa pomoc świadczona beneficjentom poza użyczeniem osobowości polega na prowadzeniu dla nich księgowości i porad prawnych. Pakiet kosztuje 250/300 złotych w wersji podstawowej. Powyżej 50 faktur miesięcznie lub w przypadku nietypowych problemów prawnych niestety trzeba znaleźć jeszcze troch dodatkowej gotówki. Prawnicy zajmują się przede wszystkim opiniowaniem umów...

Nawet ważniejsze od 'gwarantowanych' świadczeń są te, które są w pełni zależne od 'władz' inkubatora.

-
Części związane z praktycznymi aspektami piszę oczywiście na podstawie moich doświadczeń w lubelskim AIP. Spotykając się z wieloma beneficjentami z całej Polski muszę niestety stwierdzić, że nie wszyscy dyrektorzy są profesjonalistami i działania niektórych z nich wydają się przeczyć idei inkubatorów. Zanim więc zajmiesz się zabawą w AIP poznaj jak najlepiej funkcjonowanie tej instytucji w Twoim mieście...
-

W Lublinie dyrekcja inkubatora dba o spotkania networkingowe i integracyjne, szkolenia, wywiady i poradnictwo coacha czy prawnika (np. rzeczniczki patentowej), wewnętrzne przetargi, etc. Dodatkową niemałą wartością jest indywidualne traktowanie i cenne konsultacje ze strony dyrektora (ile jego opinii słyszałem – po czasie niemal wszystkie okazały się słuszne).

Bardzo dużym plusem inkubatorów jest oczywiście brak obowiązku uiszczania składek ZUSowskich, choć równoważy kwota miesięcznej opłaty za preinkubację. Z drugiej strony – 2 lata w inkubatorze nie redukują obniżonej składki ZUS w 2 pierwszych latach 'normalnej' firmy. Dodatkowo obrót pomiędzy firmami wewnątrz inkubatora nie jest obciążony podatkiem VAT.

Ostatnia rzecz, o której wspomnę powinna zainteresować każdego, kto już prowadzi własną działalność gospodarczą. Pion (firma) AIP może wystawiać fakturę na niemal dowolną usługę/dowolny produkt... Poza działalnością obarczoną koncesją czy pozwoleniem – w AIP możesz robić wszystko.

Minusy
Największym minusem inkubatora najczęściej jest jego dyrektor. W wielu miastach (z tego co słyszałem) część preinkubacji zależna od dyrekcji nie jest po prostu realizowana. Dostajesz za trzy stówki konto i regon – i działaj, CEO! Dyrektor powinien też sprawować pieczę nad poprawnością faktur i przepływami pieniężnymi przez wyrażenie akceptacji każdego przelewu... Ponoć może to trwać i tydzień.

Innym minusem jest limit ilości faktur i fakt, że prawnicy tak naprawdę 'tylko' opiniują poprawność umów, i najczęściej zajmuje im to 7-10 dni. Kto prowadził kiedyś firmę wie, że to naprawdę 'przedszkolne' tempo a limit 50 faktur w B2B może być zabójczy (choć nie oszukujmy się, da się to obejść).

Dla wielu osób mankamentem będzie też niemożność wciągnięcia wydatków na paliwo w koszty. Fundacja AIP jako taka nie posiada auta...

Ostatni minus, bardzo poważny, to wizerunek. Inkubatory, choć prezesi prężą się do prasowych obiektywów jak tylko mogą, ciągle nie doczekały się poważania wśród przedstawicieli 'poważnego' biznesu. Oczywiście widać postęp, ale znam 'firmę', która pół roku temu została wykreślona z konkursu przez organizatora, 'bo to jakiś inkubator'.

Inwestycje w AIP
Firmy z inkubatorów są smakowitym kąskiem dla inwestorów – stąd projekty, w których zaangażowany jest na przykład Tad Witkowicz. Do tego własny fundusz AIP Seed Capital i slogan powtarzany jak mantra: 'Poszukujemy innowacji na miarę Skype'a'. Ale dla małych też coś zostaje :). Znalazłem sobie perełkę - w przypadku firmy, której się przyglądam w ciągu roku istnieje całkiem spora możliwość sześciokrotnego wzrostu wartości inwestycji.

Podstawą w przypadku poszukiwania inwestycji w AIP jest skuteczny networking. Jeśli nie masz kilku 'stówek' na sponsoring i wejście oficjalne w projekt szkoleniowy staraj się uczestniczyć w odpowiednich spotkaniach lub po prostu... zaproponuj dyrektorowi inkubatora współpracę. Ostatecznie zawsze aby być na bieżąco możesz otworzyć swój własny pion (jeśli masz mniej niż 30 lat).

Plusem inwestycji w inkubatorze jest bezpieczeństwo. Masz do pomocy dyrektora, który zna wszystkie firmy i prawdopodobnie pomoże Ci w selekcji odpowiedniej. Dopisanie wspólnika do prowadzących 'firmę' kosztuje 50 złotych miesięcznie, dzięki czemu zyskasz dostęp do konta i wszystkich informacji o danym pionie (oczywiście nie możesz tego zrobić samowolnie).

Każdy może mieć firmę
dzięki inkubatorowi. Jeśli masz odrobinę doświadczenia to wiesz już pewnie, że to wcale nie jest dobry prognostyk. Wiele z tych firm to przedszkolna zabawa w sklep (a raczej: w pozycjonowanie, tworzenie stron www czy szkolenia...). Dlatego też ważna będzie umiejętność selekcji i rozumienia planów i pomysłów.

Inkubator nie jest oczywiście jedynym miejscem, w którym można poszukiwać biznesowych 'perełek', ale jest na pewno najłatwiejszym startem w inwestycje Aniołów Biznesu.


A co Ty myślisz o inkubatorach i atrakcyjności rozwijających się tam przedsiębiorstw?


poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Książka na weekend XI: Wolność finansowa dzięki inwestowaniu w nieruchomości


"(...) Inwestowanie w nieruchomości to proces trwały. Nie zbudujesz sobie wolności finansowej w rok czy dwa. I to nawet, jeśli masz dużo oszczędności na koncie. Dlatego, że jest wysoce prawdopodobne, że osoba z dużą liczbą zer na koncie ma równie duże aspiracje i oczekiwania wobec swojego poziomu życia. (...) Tym bardziej, jeśli nie jesteś dzisiaj osobą majętną i dla zbudowania portfela mieszkań dających w perspektywie wolność finansową będziesz musiała zaciągać kredyty hipoteczne..."
Sławek Muturi, Robert Zduńczyk; Wolność finansowa dzięki inwestowaniu w nieruchomości


Jako urodzony pesymista szukam radości we wszystkim, co pozwala mi zdobyć przekonanie, że nie miałem racji. Szukając szczęścia szukam więc przełamania swoich czarnych myśli... W poprzednim roku kilku moich znajomych pod wpływem lektury Kiyosakiego postanowiło 'zainwestować' w nieruchomości. Dzisiaj ledwie stać ich na spłatę raty. Doświadczony (pośrednio) ich nieszczęściem nie skaczę z radości na myśl o inwestowaniu w mieszkania pod wynajem, szczególnie te kupione 'z lewarem'. Ale szukam sobie czegoś, co przekona mnie, że nie mam racji. Jeden zestaw argumentów już znalazłem - dzisiaj przybliżę Ci jego zawartość.

Autorzy
Robert Zduńczyk: absolwent handlu zagranicznego w SGH i MBA w GSB University of Chicago. Pracował w agendzie ONZ w Polsce – UNIDO i firmie doradczej (1990-1998 w Arthur Andersen, 1998-2005 w Andersen Business Consulting). Przeszedł wszystkie stopnie wtajemniczenia od asystenta do partnera, realizując szereg pionierskich w Polsce projektów. Na początku 2005 r. porzucił korpo-życie i został niezależnym konsultantem ds. zarządzania i podróżnikiem.

Sławomir Muturi: absolwent handlu zagranicznego na SGH, prawa na Uniwersytecie Warszawskim oraz MBA w London Business School. Również pracował w ONZ (UNCTAD) i Andersen Business Consulting, gdzie specjalizuje się w doradztwie dla sektora publicznego. W Polsce doradzał m.in Ministerstwu Finansów, ZUS-owi czy Bankowi Światowemu.

Obaj panowie udzielają się społecznie w ramach Forum Kenijsko-Polskiego.

Rozdział I: Wolność finansowa
Do książki podchodziłem 'jak pies do jeża'. Zrażony płytkimi bajkami o głupim i mądreńkim tacie Kiyosakiego i niepowodzeniami natchnionych przez niego 'inwestorów' już na etapie empikowej półki starałem się wybrać publikację zawierającą treści związane z podatkami i konkretnymi radami co do doboru inwestycji. I okazało się to dobrym posunięciem.

Oczywiście na wstępie nie dało się uniknąć kilku(dziesięciu) stron opowieści o niesamowitym potencjale i atrakcyjności inwestycji w nieruchomości. Ba, nawet wzorem zachodniego 'guru' autorzy wprowadzili nam do swojej pracy fikcyjne postaci trzech inwestorów, z których każdy odzwierciedla możliwości właściwe innym strategiom. Jak dobrze, że ich historie zajmują raptem pojedyncze strony...

Rozdział II: Inwestowanie w nieruchomości
Co ciekawe w książkach (i produktach informacyjnych, np. e-bookach) o niezależności finansowej większa część tekstu zawiera treści motywacyjne. Merytoryka często jest na drugim miejscu. Z jednej strony to oczywiste: lepiej dolać klasycznej wody i sprzedać jedną wiedzę w cenie dziesięciu jej odcinków, niż napisać konkret, którzy zarobi tylko raz. Nauka amerykańskiego mistrza nie idzie w las. Autorzy zresztą pod koniec książki zapowiadają kolejne odsłony...

Może lepiej byłoby tworzyć dwie wersje takich książek? Dla myślących 80 stron konkretu, dla myślących inaczej 300 stron kiyosakowskiej motywacji i bajania.

Rozdział III: Budowanie twojego portfela nieruchomości
Dlaczegóż tak się wyżywam na tej, niczego sobie, książce? Jestem w kwestiach nieruchomości dyletantem, ale w trzech pierwszych rozdziałach (w sumie 110/235 stron) nie znalazłem niczego nowego, żadnej olśniewającej wiedzy czy porady, która uzasadniałaby włożenie tych stron w książkę. Pierwsza lepsza strona www, pierwszy lepszy blog - zawierają te same treści, często jeszcze okraszone obrazkami :P.

Jedno jednak autorom trzeba oddać: pomimo całego hura-optymizmu w pierwszej części książki zdołali zachować rozsądek, co jakiś czas przypominając o problemach, jakie mogą spotkać nieodpowiedzialnego inwestora i nieprzemyślane inwestycje. Cieszy te kilka słów rozsądku w świecie po kryzysie sub-prime.

Rozdział IV: Jak dobrze kupować mieszkania?
I tutaj zaczyna się 'mięso' :). Od początku czwartego rozdziału można przecierać oczy ze zdumienia. Zaczynają się argumenty, przemyślana kompozycja, ciekawe informacje. A lektura zaczyna przynosić satysfakcję.

Dowiemy się (w końcu), jak szukać dobrej okazji w zależności od strategii, jaką obraliśmy; z kim współpracować i jak przygotować się do badania rynku, oceny inwestycji i ewentualnych negocjacji. Cieszy nawet zahaczenie o wątki etyki w inwestycjach. Dla mnie to oznaka rzeczywiście szerokiego światopoglądu i przede wszystkim rozsądnego dystansu, którego tak bardzo brakuje amerykańskim 'guru'.

Rozdział V: Jak możesz sfinansować zakup mieszkania?
Nie wątpię, że jest to temat na osobną publikację. W tym rozdziale autorzy przedstawiają większość powszechnie znanych produktów pozwalających uzyskać lewar przy inwestowaniu w mieszkania pod wynajem. Brakuje może opisu opcji na zakup i ewentualnie kilku słów o negocjowaniu spłaty w ratach bezpośrednio sprzedającemu (taka 'odwrócona hipoteka' bez udziału banku). Innym znów będzie brakowało wspomnienia o aukcjach komorniczych - wszystkiego nie da się zawrzeć na kilkudziesięciu stronach.

A to, co zostało napisane, ma zasadniczą wartość przede wszystkim z punktu widzenia rozumienia roli kredytu w inwestowaniu w nieruchomości. Szukałem w tej książce między innymi argumentów 'za' kredytem hipotecznym i 'przeciw' inwestowaniu 100% gotówki. I znalazłem odpowiedzi na większość nurtujących mnie pytań. Dzisiaj jestem już przekonany o sensowności 'podparcia się' kredytem.

Rozdział VI: Kupiłaś mieszkanie, i co dalej?
Kolejny cholernie ważny rozdział. Umowy, zarządzanie pojedynczą nieruchomością i całym portfelem - to podstawowe tematy tej części książki. Ale nie tylko. Ubezpieczenia i kwestie optymalizacji podatkowej mają kolosalne znaczenie w każdym biznesie i działalności związanej z 'mnożeniem' pieniędzy. W tym rozdziale poznamy ich znaczenie (i zastosowanie) w inwestycjach w mieszkania pod wynajem.

Znów: wartością są konkrety. Jak się rozliczać, jakie progi obowiązują, co można odliczyć, jak obsłużyć taką inwestycję w ramach własnej firmy. Wartość merytoryczna ogromna, a i przyjemność z czytania nie do przecenienia. Cała druga część książki przekonuje o eksperckim statusie autorów.

Rozdział VII: Czas na refleksję
Zakończenie książki jest powrotem do bajania z jej początku. To kilka pytań i kolejnych argumentów, które mają przypieczętować ewentualną decyzję o 'wejściu' na rynek nieruchomości.

Gdybym miał podsumować dzisiejszą lekturę jednym zdaniem napisałbym pewnie: 'Bogu dzięki - niezbyt udana polonizacja amerykańskich poradników inwestycyjnych'. I nie byłaby to wcale opinia negatywna. Dobrze stało się, że mamy na rynku poradnik, który zawiera wiele argumentów i merytorycznych podpowiedzi, skonkretyzowanych pod kątem naszych warunków prawnych. Edutainmentowy eksperyment się nie udał (i dobrze).

Moje narzekania na początku recenzji są trochę przesadzone - nie jestem po prostu archetypowym czytelnikiem. Choćby z tego względu, że książka kierowana jest przede wszystkim do kobiet (rozdział vi...). Być może to stąd próba nakręcania emocji na początek lektury. 

Przecież w kraju, którego 'przeciętny' mieszkaniec czyta kilka stron programu tv rocznie ciężko założyć, że 'losowy' czytelnik pochwyci lekturę 'Wolności Finansowej' i będzie wymagał wręcz nakręcania go na dalszą czytaninę...

Wisienki
Amerykanizacja przekazu ma też jeden pozytywny skutek, obok którego nie można przejść obojętnie: dodatki. Na stronie www.fridomia.pl autorzy (przede wszystkim pan Sławek Muturi) prowadzą często uaktualnianego bloga i dążą do uruchomienia forum. W międzyczasie panowie we współpracy z portalem www.bankier.pl nakręcili serię filmików, które możesz oglądnąć tutaj.

Czy warto
Książkę w 2009 roku wydało Wydawnictwo Emka - 240 stron marnego papieru w miękkiej błyszczącej okładce - w cenie drukowanej 34,00 złotych. I tyle też zapłaciłem w lubelskim Empiku. Jak zwykle radzę: jeśli możesz, wypożycz zanim kupisz. Będę bronił zdania, że warto - jest to najbardziej merytoryczne zorientowane na polski rynek wydawnictwo, jakie udało mi się znaleźć we wspomnianym empiku.

W bonusie wideo podsumowujące serial Fridomii na bankier.pl:



Ciekawi mnie (jak zawsze) Twoja opinia o recenzowanej dzisiaj książce...


sobota, 2 kwietnia 2011

Portfel: żegnamy Simple SA [SME] +13%; małe podsumowanie marca

Pierwsza ćwiartka 2011 'padła'. Na samo zakończenie z portfela usunąłem akcje Simple SA z niewielkim zyskiem. Ale też z błędem, czyli nauczką i przyczynkiem do kolejnego ulepszenia strategii. W portfelu zostały walory leniwie rosnącego grosikami MCI Management, ale nie zasypuję gruszek w popiele i szykuję się na JW Construction... W ten sposób, z małym opisem moich wyczynów na innych polach, powstanie niby-podsumowanie marca. :)

Pożegnanie z Simple
Plan na tę uroczystość wyglądał banalnie - wykres point&figure zapowiadał zwyżkę do ceny 17,58 więc miał to być 'przewidziany' punkt wyjścia. Tydzień temu kurs osiągnął 17,57 a inwestorów nawet nie obeszła ciekawa informacja lubelskiej GW (która przy ewentualnym procesie może mieć znaczenie dla ceny). Postanowiłem twardo trzymać się przewidzianej ostatnio strategii - sprzedać po przebiciu ceny wyznaczonej XO (take profit 17,60) lub po zjeździe poniżej ceny ustalonej przez wsparcie trendu rysującego się od początku inwestycji.

W środę kurs zbliżył się do linii trendu na tyle wyraźnie, że postanowiłem działać. Około 10.00 spróbowałem zlecenia za 16.40 - nie poszło. Aktualna cena była na poziomie 16.10. Bezmyślnie wysiadłem po 16.15. W ciągu dnia można było załapać się jeszcze na sprzedaż po 17.00, ale nie ma co już płakać. Modyfikacja dla strategii brzmi: sprzedawać nawet do 5 groszy poniżej ceny docelowej. Czas pokaże, czy wyszedłem za wcześnie. Dziennik inwestycyjny wzbogaci się o nowe doświadczenia.

Sytuacja na rysunku chyba nie wymaga komentarza:



Nie ma tego złego, czyli MBA
W marcu najwięcej działo się dookoła zabawy w Małego Anioła Biznesu. Jedna z firm padła, to już moje 6 bankructwo, jeszcze 3 i odzwierciedlę statystykę ;). Najbardziej boli to, że człowiek, w którego zainwestowałem zaczął stosować moje rady kiedy było już za późno. Oczywiście nie mogę mieć pewności, czy gdyby słuchał od początku zanotowalibyśmy zysk, jestem 'tylko' o tym przekonany. Będzie o czym pisać w serii 'Nauka na błędach'.

Z drugiej strony: najlepsza inwestycja świetnie sobie radzi, wartość netto portfela MAB wzrosła w marcu o 300%. W związku z czym miejsce bankruta w portfelu zastąpiła inwestycja w firmę budowlaną ex-klienta. Budżet się rozrósł, w związku z czym drogi są dwie: doinwestować starą średnio sobie radzącą inwestycję, lub szukać nowej. Stara inwestycja nie wykazuje chęci współpracy; zresztą od początku była to 'tylko' pożyczka, więc raczej odpada. Na szukanie nowej będę musiał poświęcić trochę czasu, ale przecież pieniądze nie leżą na ulicy...

Psyche leszcza...
Przyznam się, że dopiero teraz, niemal po roku od zmiany nastawienia i sposobu działania, pracy z coachem i mentorami (i ze sobą samym oczywiście) zaczynam ogarniać świat dookoła mnie. Moje przemyślenia okazują się śmieszne jak na 25latka, kiedy dzielę się nimi ze znajomymi, ale cóż - lepiej późno, niż wcale.

Odechciało mi się studiować, nie mówiąc już o doktoracie. Odechciało mi się pracować jako freelancer, nie robię w zasadzie już grafik. Odechciało mi się całkowicie pomagać w biznesach, w które nie jestem zaangażowany finansowo.

Nagle poczułem potrzebę pracy fizycznej. WTF?

...a nieruchomości
Zacząłem przede wszystkim inaczej patrzeć na moje inwestycje. Przeliczyłem sobie progres w portfelu, i okazało się, że mrzonki o piwnicy inwestycyjnej wcale nie są mrzonkami. Pod koniec roku najprawdopodobniej zakupię jakąś piwnicę. Udało mi się w inwestycję wciągnąć ojca, teraz muszę jeszcze sprzedać mu swoją wizję (upiera się przy klasycznym zakupie pod wynajem). Na razie pod uwagę bierzemy Kraków i Trójmiasto. Ale to jeszcze sprawa miesięcy...

Teraz masa wiedzy czeka na przyswojenie. Zaczyna się od bloga pana Michała: Moje inwestycje; i od najlepiej reklamowanej książki o inwestowaniu w nieruchomości poczynionej przez polskich autorów - recenzja w poniedziałek. Oczekuję, że ta książka przekona mnie nieco do inwestowania pod wynajem, i do inwestowania z kredytem.

Plany na kwiecień
są proste: nauka w kwestii nieruchomości, nowe MAB, jakieś drobne ruchy na GPW i praca, praca, praca...


A co Ty zrobisz w tym miesiącu?


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...