Podoba Ci się ten blog? Chcesz być na bieżąco z nowościami - subskrybuj kanał RSS... Co to jest RSS?

niedziela, 29 maja 2011

Mały Anioł Biznesu: krok I – strategia inwestycyjna

5 maja udało mi się wykupić 25% udziałów w małym, acz perspektywicznym przedsiębiorstwie produkcyjnym. Jako, że obiecałem napisać coś więcej o tym, jak przebiega taka inwestycja, rozpoczynam małą sekcję 'pamiętnikarską' na przykładzie tej właśnie firmy. Zapraszam więc do zapoznania się z pierwszym krokiem, który powinien uczynić każdy inwestor: próbą odnalezienia swojego miejsca na rynku.

Istnieją dwie metody zarządzania i wygrywania w życiu: metoda planowania i metoda 'żywiołu'. Wbrew pozorom i słowom inwestycyjnych guru metoda 'żywiołu' jest skuteczna, wymaga tylko od osób ją stosujących nieprzeciętnej inteligencji, bogatego doświadczenia i wybitnych zdolności. Ja akurat co do siebie nie mam wątpliwości: wszystkich trzech wymienionych cech mi brakuje. Dlatego lepiej zabiorę się za planowanie...

Sito
Planowanie inwestycji informal investors nie podlega standardowej procedurze 'planowania od końca' (jaki wynik chcesz osiągnąć). Skuteczność aniołów biznesu (choć moim zdaniem większości inwestorów w ogóle) nie zależy od czynników leżących wyłącznie w ich rękach. AB w ramach planowania budują przede wszystkim sito, przez które oddzielają inwestycje dla nich sensowne, od tych niewartych uwagi.

Takie sito stoi na dwóch nogach: modelu biznesowym i pożądanym wzorcu osobowym przedsiębiorcy. Część dotycząca modelu jest najczęściej związana z osobistymi doświadczeniami i możliwościami inwestora. Natomiast poszukiwania odpowiedniej osoby są związane z przekonaniami na temat tego, jakie cechy charakteru pomagają przedsiębiorcy odnieść sukces. Jak wiadomo lepiej zainwestować w średnio atrakcyjny biznes prowadzony przez odpowiedniego człowieka, niż w świetną firmę prowadzoną przez przeciętniaka.

Wielki rachunek sumienia
Wymagania dotyczące modelu biznesowego oparte są na przewagach danego inwestora jako wspólnika. Anioł biznesu nie jest jedynie dawcą pieniędzy. Czasami nawet ważniejsze od określonej kwoty są aktywa w postaci znajomości konkretnych ludzi i rynków, rozwiązań prawnych czy też zaawansowanych technologii.

Z drugiej strony inwestor musi pamiętać o tym... czego sam nie umie, na czym się nie zna, bądź czego będzie chciał uniknąć. Jest to raczej pomijane w literaturze planowanie oparte na słabościach (odnosząc się do popularnej analizy SWOT). Słabości inwestora to tak naprawdę pożądane mocne strony inwestycji.

W mojej strategii więc muszę uwzględnić wielkość firmy (nigdy nie zarządzałem zespołem większym niż 19 osób w 3 poziomowej strukturze), jej formę organizacyjną (interesuje mnie wyłącznie AIP, komandyt i z o.o.), charakter rynku podstawowego (B2B), i konkretne rodzaje zadań do spełnienia (np. ostatnio okazało się, że choć nie lubię być sprzedawcą, to moim podstawowym zadaniem jest organizowanie i przeprowadzanie akwizycji).

Łączmy się w pary, kochajmy się...
Istnieją dwie podstawowe kategorie inwestorów nieformalnych: jedni zajmują się budową i wdrażaniem modelu, drudzy sprzedażą. Dlatego też np. Nivi i Ravikant zalecają prowadzenie inwestycji w parach lub małych grupach inwestorów. Oczywiste jest, że jeśli inwestujesz sam, to potencjalna inwestycja powinna prezentować kompetencje i wyniki w jednej z tych dziedzin.

Ale w inwestowaniu nieformalnym inwestycja w człowieka ma trochę inne podłoże. Chodzi tutaj raczej o cechy charakteru i postawy, zrozumienie rynku i nastawienie do otoczenia. Wszystko to sprowadza się do racjonalności ekonomicznej. Do zrozumienia, że pieniądze nie mają uczuć ani pamięci.

Dla mnie ta część jest najbardziej rozbudowanym elementem inwestycji. Ciężko udzielić jednoznacznej odpowiedzi na większość pytań dotyczących idealnego przedsiębiorcy. Czy powinien być chciwy? Tak, ale w granicach 'uczciwości'. To znaczy w jakich granicach? Powinien być szczery? Tak, ale nie wobec wszystkich. Czyli wobec kogo powinien? I tak w nieskończoność.

Strategia Networkingowa
Networking jest najważniejszym narzędziem informal investors. Po pierwsze jest to najlepsza metoda zdobywania wiedzy i poszerzania swoich możliwości i rynków zbytu. Pozwala na budowanie zaufania – a to w biznesie jest najważniejsze.

Po drugie networking pomaga znaleźć dobrą inwestycję pośród chłamu chłopców z politechniki z głupawymi 'pomysłami na portal'. O wiele bezpieczniej wykupić udziały w kolejnym przedsięwzięciu kolegi-przedsiębiorcy, którego doświadczenie i znajomość rynku gwarantuje przynajmniej umiarkowany sukces.

Po trzecie: na eventach networkingowych (i nie tylko) można poszukiwać inwestorów, którzy przejmą od Ciebie inwestycję w momencie, w którym Ty już nic nie będziesz mógł wskórać dla jej dobra (i wzrostu wartości oczywiście). Niezależnie od strategii wyjścia (IPO, Akcje Serii A czy inne) taki inwestor zawsze jest nie tylko pomocą dla Ciebie i Twoim klientem. Jest też świetną kartą przetargową podczas negocjacji.

Z właścicielem firmy, w którą zainwestowałem, poznałem się podczas jednego z organizowanych przez AIP szkoleń. Takie właśnie eventy to świetny poligon do poszukiwań. Każdemu quasi-przedsiębiorcy wydaje się, że tworzy właśnie nowy MicroSoft, każdemu wydaje się, że ma za mało kapitału... Jeden na stu (albo i mniej) wart jest inwestycji.

Polowanie
Kiedy już wiem gdzie, kogo i z jakimi możliwościami poszukuję – z radością mogę wyjść na 'polowanie'. Jak na każdym polowaniu, tak i tutaj, pośpiech i roztargnienie nie są pożądane. Warto przepuścić kilka płotek, żeby wyłowić szczupaka. Szczególnie wtedy, kiedy na rekina nie ma co się porywać...

Po wyjściu na to polowanie okazuje się zresztą, że nic nie pasuje do strategii. Młodzi przedsiębiorcy mają gęby pełne PRowych frazesów i poprawności politycznej, głowy zawrócone stylem życia nowobogackich (new rich) i po jakimś czasie zadajemy sobie pytanie 'co jest nie tak'?

Na tym polega chrzest bojowy w tej zabawie :)...


poniedziałek, 23 maja 2011

Jak nakarmić milionera psim żarciem: Dragon's Den / The Shark Tank



W socjalistycznym kraju nie można było przetłumaczyć filmowego 'starring' na 'gwiazdorzą'... Szkoda, bo dzięki tej politycznej poprawności ledwie otarliśmy się o zrozumienie zasad działania telewizji, nie tylko edu-, ale i info-tainmentowej. Od niedawna w świecie telewizyjnych celebrities w Polsce możemy podziwiać inwestorski lans – Dragon's Den. Jaki koń (a raczej smok) jest – każdy widzi. Dlatego też dzisiaj chciałbym Cię przekonać, że warto bliżej zapoznać się z... anglojęzycznymi 'Smokami'.

Kiedyś Smoki były Tygrysami... Dokładnie: w Japonii, w 2001 roku wyemitowano pierwszy odcinek 'Money Tigers'. Wynik dziesięciu lat ewolucji, prób w 22 krajach i adaptacji do Polskich warunków mogłeś podziwiać w TV4 (do dzisiaj internecie). Kilka tysięcy pomysłów, kilkudziesięciu inwestorów, setki godzin nagrań i doświadczenia – na tacy. 

Dragon's Den UK
To najstarsza seria, odkąd 'Smoki' wyjechały z Japonii. W ciągu 9 sezonów 110 inwestycji, kilka pomyłek, 10 inwestorów. Świetne historie, powroty, komentarze – czyli spora dawka rozrywki. Pisać o wartości podpowiedzi co do prezentacji, księgowości etc. nie ma sensu; dlaczego więc uważam, że warto zawracać sobie głowę brytyjską wersją DD?

Odpowiedzią jest kultura biznesowa. Warto poznać tamtejszy styl zachowania, wymagania co do ubioru, polityczną poprawność... Jeśli odpowiada Ci dupno-kiblowe poczucie humoru – znajdziesz tutaj też wiele 'ciekawostek'. Dodatkowym bonusem dla osób słabo znających brytyjski-angielski będzie katowanie ucha akcentem Duncana Bannatyne'a i odrobina słownictwa związanego z księgowością...

Dlaczego w ogóle polski biznes powinien interesować się przedsiębiorczością w Zjednoczonym Królestwie? Uważam, że powody są dwa: Polonia i dosyć dobra znajomość języka angielskiego w naszym kraju. Oba te czynniki zbliżają nasze państwa w stosunkach import-export, a na dłuższą metę powodują wzrost atrakcyjności rynku brytyjskiego w stosunkach B2B. Dodatkowo warto zapoznać się z kulturą przedsiębiorczości w kraju, dzięki któremu z radością będziesz patrzył w oczy urzędnikom ZUSu.

Dragon's Den Canada
Znów szukam odniesienia do 'naszej' sytuacji: duży sąsiad będący potencjalnie świetnym rynkiem eksportowym (zgadłeś, Niemcy, Rosja). Kanada niby ciągle bije monety z wizerunkiem brytyjskiej królowej (CommonWealth ;) ), ale kulturowo i biznesowo o wiele bliżej jej do Stanów Zjednoczonych. Warto wspomnieć choćby, że inwestor zza oceanu (Dough Richard) wytrzymał w UK raptem 2 sezony, natomiast 2 z 5 kanadyjskich smoków lansuje się również w amerykańskiej edycji.

Co ciekawego znajdziesz w edycji spod znaku klonowego liścia? Przede wszystkim ciężkie negocjacje. O ile edycja brytyjska skupia się przede wszystkim na prezentacji, w kanadzie inwestorzy toczą prawdziwe boje i nie szczędzą cierpkich słów tak ubiegającym się o ich pieniądze, jak i sobie nawzajem. Warto też podkreślić o wiele większą kreatywność i odwagę przedsiębiorców, niż ta, którą prezentują 'wyspiarze'.

Pod względem rozrywki Kanadyjska wersja również bije na głowę pozostałe. Świetna reżyserka, dobór osobowości inwestorskich i przedsiębiorców... Udane karmienie smoków psią karmą, łzy, magiczne sztuczki i biznes z 1 000% marżą. Tego nie znajdziesz nigdzie indziej.

The Shark Tank, czyli jak to robią jankesi?
Mark Burnett to jeden z gwarantów dobrego telewizyjnego show zza oceanu. Potwierdza to też wtedy, kiedy smoki zmieniają się w... rekiny! W amerykańskiej wersji DD poznasz kilka metod wyceny inwestycji, od najprostszej metody (sprzedaż x2) do metod Venture. I to wszystko na przykładzie firm, które negocjacje zaczynają od kwot z 6 zerami.

Ja jednak najbardziej cenię sobie perełkę z Kanady (taaa, eksport, pamiętasz?) - Kevina O'Leary. Dzięki niemu autorzy kretyńskich pomysłów dowiedzą się, że mają kretyńskie pomysły. Bankruci dowiedzą się, że są toksyczną inwestycją. A hobbystom przypomni, że pieniądze nie mają emocji. Każdy show w TV musi mieć swojego chama-Wojewódzkiego, ten też ma swojego O'Lary'ego. Miło jest dowiedzieć się, że 'europejska' polityczna poprawność nie dociera do USA.

Choć to nie Kevin uzależnił swoją inwestycję od 30 funtów nadwagi Cactus Jacka...

Edycja zza oceanu niesie jedno, bardzo ważne przesłanie: jeśli nie masz patentu – nic nie masz.

Gwiazdorem być – behind the scenes
Jak zwykle najciekawsze jest to, czego 'nie widać'. Dodatkowe historyjki, reportaże, komentarze, wywiady. Nagrywanie jednego odcinka trwa nawet 12 godzin (pojedyncza prezentacja około godziny) – w tym czasie kamerzyści mają możliwość zebrania sporej ilości ciekawego materiału.

A za kulisami dowiesz się, że program ma (nie)wiele wspólnego z rzeczywistością. Rzeczywiste są pieniądze i inwestycje, ale 'prawdziwe' negocjacje wyglądają inaczej niż w TV.

W biznesie ważne są dwie strony: pieniądze i ludzie. Jedna ma emocje, i to jest ta słabsza strona. Tak przynajmniej wynika nie tylko ze słów samych gwiazdorów programu, ale też i z analizy i oceny ich działań.

Między smokami i rekinami
Na koniec tego wpisu, aby zachęcić Cię do poświęcenia kilku chwil DD i ST, przedstawię Ci kilka postaci, które dodają programom smaku.

Pierwszym jest Duncan Bannatyne, z Dragon's Den UK. Historia jego życia nadaje się na niezłą książkę motywacyjną. Pomimo jego okropnego akcentu (w ogóle nie lubię British English) żywię do niego ogromną sympatię. Zaraz zrozumiesz dlaczego:




Drugą postacią, której warto się przyjrzeć jest kanadyjczyk Brett Wilson. Jest to świetny przykład tego, jak nie powinien postępować inwestor. Brett inwestował jak na socjalistę przystało: w każdą roztrzęsioną dziewczynkę z marzeniami. Oficjalnie wycofuje się z kolejnej edycji z powodu 'zbyt agresywnego nastawienia reżysera', ale wnikliwi telewidzowie obliczyli, że pieniądze do rozdawania na głupawe pomysły quasi-biznesowe się kończą po pierwszych bankructwach tych 'inwestycji'.



Wisienką na torcie niech będzie mój Idol – Kevin O'Leary. Facet, który wie, że inwestuje się po to, żeby zarabiać. Przede wszystkim uważam, że ma rację twierdząc, że ludziom z kretyńskimi pomysłami robimy krzywdę poklepując ich po plecach i pocieszając, zamiast uderzyć ich w twarz prawdą...



Ciekawi mnie co Ty myślisz o Polskiej edycji Dragon's Den?...


poniedziałek, 16 maja 2011

Książka na weekend XII: Plan marketingowy w praktyce

„(...) Procedura realizacji procesu planowania marketingowego jest stała i z góry ustalona, a więc ułatwi Ci przygotowanie planu marketingowego. Bez względu na to, czy przygotowujesz plan dla pojedynczego produktu na jednym rynku, czy też pełny plan marketingowy, procedura planowania jest w obu przypadkach taka sama; różnić się będzie jedynie zakres planowania. Proces planowania marketingowego jest powtarzalny...”
John Westwood, Plan Marketingowy w praktyce.

Od jakiegoś czasu poszukiwałem świetnej książki o marketingu, która nie byłaby 'Kotlerem'. Wydaje mi się, że taką znalazłem. Chciałbym Ci dzisiaj przedstawić książkę o marketingu, a dokładniej o podejściu marketingowym w budowaniu modelu biznesowego, której oryginalny tytuł zawiera słowo 'workbook'. Czyli książkę z masą praktycznych wskazówek i analiz. Dzisiaj będę znęcał się nad 'Planem marketingowym w praktyce' Westwooda.

Autor
Kim jest John Westwood? Na pewno nie jest Johnem Westwoodem ;). JW to pseudonim kogoś, kto od ponad 10 lat pisze cieszące się wielką popularnością poradniki (znalazłem ok. 15 różnych tytułów) z dziedziny planowania marketingowego. Mieszka w Nowej Zelandii, lub jedynie korzysta z nowozelandzkiego prawa podatkowego – w każdym bądź razie pierwsze wydania jego książek pochodzą właśnie z kraju Kiwi. Niestety nie udało mi się znaleźć ani jednego tropu co do biografii czy prawdziwego nazwiska Westwooda.

Co to jest planowanie marketingowe, i w czym może pomóc małej firmie?
Wokół marketingu jako pojęcia panuje spore zmieszanie. Byle wujek Wiesiek z dużą drukarką, czy też inny garażowy importer pendrive'ów nazywa szumnie swoją działalność 'agencją marketingową'. Nazwijmy to (delikatnie) nieporozumieniem – ani to model agencyjny, ani firma nie realizuje usługi marketingowej, a jedynie 'promocyjną', czyli co najwyżej reklamową.

Marketing to, ogólnie rzecz ujmując, orientacja 'na rynek', budująca model na aktualnych warunkach i trendach. Podstawowym przeciwieństwem takiej orientacji jest ciągle popularna w Polsce orientacja sprzedażowa, czyli sprać mózgi i wcisnąć masę drogiego towaru niezależnie od realnych potrzeb i satysfakcji klientów.

Na szczęście w tej publikacji spotkasz bardzo precyzyjną definicję 'marketingu': marketing to nie sprzedaż, marketing to nie (tylko) reklama.

Audyt marketingowy i analiza sytuacyjna
Standardowy żart pracowników polskich uczelni mówi o tym, że książka sprzedaje się odwrotnie proporcjonalnie do ilości cyfr, równań, tabel w niej zawartych. 'Plan marketingowy w praktyce' jest dowodem, że to tylko żart.

Książka jest zbudowana z trzech zazębiających się elementów: informacyjnego, fabularnego i 'tabelarycznego'. Każdy rozdział zawiera dokładny opis zagadnienia i stosowanych technik. Konkretne techniki ilustrowane są z jednej strony przejrzystymi tabelami, z drugiej zaś fabularyzowanymi opowieściami o kilku ciekawych firmach, które pokazują jak uelastycznić modelową technikę i stosować ją w konkretnym biznesie.

Gdyby tego było mało – kompletne plany wszystkich firm znajdziesz na końcu książki. Taka budowa pozwala łatwo i szybko odnaleźć konkretną informację po jakimś czasie od pierwszego czytania...

Planowanie nowego produktu i rozwój nowych rynków zbytu
Publikacja Westwooda nie została przetłumaczona. Została zlokalizowana/spolonizowana. Żadna nazwa nie została przetłumaczona 'kalką' z angielskiego, adresy www i nazwy instytucji zostały zamienione na polskie odpowiedniki. Zlokalizowane zostały też drobne sprawy związane ze stanem prawnym.

Książkę tłumaczyła pani Marta Koch Szołtysek. Należą się jej słowa uznania, życzyłbym sobie, żeby każda anglojęzyczna publikacja była traktowana w ten sposób. Dotychczas nie zwracałem uwagi na tłumacza, kiedy szukałem dobrej książki. Od dzisiaj mam ulubionego(ą).

Budżet i sprawozdania finansowe
Tytuły poszczególnych sekcji tej recenzji odzwierciedlają zakres merytoryczny książki. Od prostego wyjaśniania koncepcji i (niewielu) pojęć, po listy kontrolne, badania marketingowe, analizy SWOT, matrycę BCG, budżetowanie i prezentowanie planów. Dosyć dużo miejsca autor poświęcił na omówienie zagadnienia dystrybucji czy analizę nisz rynkowych.

'Plan marketingowy w praktyce' będzie bezcenną pomocą dla wielu małych przedsiębiorstw i specjalistów, którym marketing bardziej niż z sercem i rozumem kojarzy się z 'maketingiem-mix'. Również informal investors znajdą w tej publikacji wiele wskazówek związanych z analizą i rozumieniem współczesnych biznesplanów.

Czy warto?
Książkę na licencji Kogan Page wydało wydawnictwo One Press – 450 stron solidnego druku w miękkiej okładce – cena: 67,00 złotych. To sporo, ale w komplecie z 'Marketingiem' Kotlera mały biznes zyska solidnego intelektualnego kopa. Dlatego też uważam, że warto poświęcić te 7 dych i kilka godzin na dokształcanie, tym bardziej, że do tej książki warto wracać.

Wydawnictwo One Press od jakiegoś czasu udostępnia na swoim serwerze pierwsze 30 stron książki – znajdziesz je tutaj (link).


Czytałeś 'PMwp' lub inne książki Westwooda? Będzie mi miło, jeśli podzielisz się z nami swoją opinią...


piątek, 13 maja 2011

Jak inwestują wielcy VII: Naval Ravikant & Babak Nivi – jak zostać aniołem biznesu?



Powrót zapomnianej serii – w wielkim stylu. Kolejni inwestorzy podnoszący na swoich barkach Twittera (i 30 innych firm) opowiedzą nam dzisiaj, jak zacząć swoją przygodę z inwestowaniem w firmy, o których jeszcze na giełdzie nie słyszeli. W 30 minutowej prezentacji zawarli kilkanaście bardzo ciekawych podpowiedzi, między innymi o tym, kiedy mówić 'nie', kiedy 'tak', a kiedy... uznać inwestycję za nieudaną (haczyk).

Obaj panowie reprezentują grupę inwestorów, która jeszcze nie gościła na tym blogu. Nigdy nie prowadzili portalu dla milionów, ani żadnej innej wielce popularnej firmy. Od początku obaj zajmują się inwestycjami w stadium seed oraz start-up i to z nich uczynili swój pomysł na życie. Zajmują się, poza zarabianiem jako AB, propagowaniem tej formy wsparcia małych przedsiębiorstw i budowaniu sieci kontaktów między inwestorami a przedsiębiorcami.

Więcej informacji o obu inwestorach znajdziesz tutaj:
http://startupboy.com/ (blog Ravikanta)
http://blog.angel.co/ (wspólny blog sieci AngelList)

Notesy w dłoń – zapraszam na szkolenie ;). Plik pochodzi z bloga AngelSoft.




wtorek, 10 maja 2011

Kim jest i czego oczekuje Anioł Biznesu: statystyczna wiwisekcja

Od ponad pół roku paplam na tym blogu o Aniołach Biznesu, swoich ambicjach i porażkach w  drodze do zajęcia skromnego stołeczka u ich boku – a nijak jeszcze nie napisałem czegokolwiek, co mogłoby zyskać miano 'wstępu' w temacie inwestorów pierwszego kontaktu. Dzisiaj naprawię swój błąd i postaram się przybliżyć Ci AB od strony statystyk sporządzanych przez różne ich sieci, stowarzyszenia i fundacje na całym świecie.



Statystyka to zinstytucjonalizowana półprawda, co wiemy choćby dzięki głupawym żartom przytaczanym przy byle okazji. Kiedy jednak opisujemy jakieś zjawisko jako ogół, musimy się odnieść do tzw. agregatów. Chciałbym, abyś o tym pamiętał czytając ten artykuł.

Anioł wieczorową porą
Nazwa 'Aniłowie Biznesu', czy jak wolą jankesi: 'Angel Investors' powstała na początku XX wieku. Nazywano tak przedsiębiorców, którzy finansowali pierwsze Hollywoodzkie produkcje. Dzisiaj tak nazywa się ludzi, którzy inwestują swoje pieniądze i inne zasoby w młode przedsiębiorstwa na zasadzie pozabankowych kredytów lub wykupu udziałów.

'Statystyczny' Anioł Biznesu ma 47 lat, co najmniej wyższe wykształcenie i prowadził już kiedyś własną firmę. Zarabia rocznie około 90 000$, i niemal połowę tej kwoty chce przeznaczyć na pojedynczą inwestycję. Jego wartość netto wynosi około 800 000$, co biorąc pod uwagę warunki USA i zachodniej europy nie pozwala go zaliczyć do grona krezusów (co można uznać za informację zaskakującą).

Metoda inwestowania
Większość aniołów inwestuje w pobliżu miejsca zamieszkania: co drugi inwestor interesuje się firmami zlokalizowanymi najwyżej o 4 godziny jazdy od domu. Najpopularniejsza (45%) strategia inwestycyjna każe ograniczyć działanie do 3-5 firm, w więcej niż 10 przedsiębiorstw jednocześnie inwestuje raptem co dziesiąty 'anioł'.

90% aniołów wykorzystuje w swoich inwestycjach banki: kredyty bądź poręczenia. Pozwala to zwiększyć wartość księgową przedsiębiorstwa średnio o 57% . Inwestorzy najczęściej nie negocjują oferowanych im udziałów bądź oprocentowania (57%, co przeczy wrażeniu z Dragon's Den). Jeśli już podejmują negocjacje nigdy nie zyskują wiele (Strenghten Slightly – 25%, Strenghten Significantly – 0%).

Najważniejszy element strategii inwestycyjnej Anioła Biznesu to plan wyjścia z inwestycji (najczęściej IPO).

W kupie raźniej
Obecnie, dzięki wielu sieciom, aniołowie biznesu bardzo aktywnie działają w grupach inwestycyjnych. Jednak 80% spośród inwestorów zrzeszonych grupach jednocześnie inwestuje samodzielnie. Podobny odsetek poza inwestowaniem jednoosobowym dorzuca część swoich środków funduszom Venture.

Przeciętne stadko inwestorów zrzesza średnio 55 aniołów (mediana 41). Co ciekawe, połowa z takich grup zarejestrowana jest jako organizacje non-profit. Coraz większą popularnością cieszą się też grupy/sieci stworzone przez kobiety dla kobiet, oraz struktury organizowane przy lokalnych uniwersytetach.

W co inwestuje 'przeciętny'?
Przede wszystkim: w firmy w stadium start-up i wczesnym stadium rozwoju. Niecałe 40% inwestorów zastanowi się nad inwestycją w przedsiębiorstwo w stadium ekspansji.

Najpopularniejsza czwórka inwestycji to: oprogramowanie, medycyna, B2B i energetyka. Najtrudniej znaleźć inwestora do współpracy przy przedsięwzięciach związanych z półprzewodnikami (?), handlem, usługami finansowymi i mediami/rozrywką.

90% inwestycji dotyczy małych firm, zatrudniających nie więcej niż 20 pracowników. Średnio 3 z 10 propozycji zostaje zaakceptowanych przez inwestora.

Czego oczekuje inwestor?
'To zależy' ;). Mało statystyczna odpowiedź. Od 30% wewnętrznej stopy zwrotu, nawet do pięciokrotnego zysku w ciągu kilku lat.

Większość oczekuje akcji uprzywilejowanej, czasami również akcji niemej. Niektórzy aniołowie żądają dodatkowych zabezpieczeń majątkowych. Często zdarzają się też umowne zastrzeżenia dotyczące prawa pierwokupu kolejnych transzy akcji lub współdecydowania o wprowadzeniu do spółki kolejnego inwestora.

Ostatnią z popularnych 'linii oporu' jest lista decyzji, które nie mogą zostać podjęte przez inwestycję bez zgody anioła biznesu.

Ekstrapolacja, czyli zmiany
Jeszcze kilka lat temu aniołowie biznesu inwestowali 10 razy więcej niż fundusze Venture. Przyrost liczby internetowych geniuszy zakładających VCF zmienia tę statystykę, jednak przede wszystkim na korzyść hazardów www. W końcu informatycy nie mają pojęcia na temat szczepionek czy zielonej energii.

Ostateczna statystyka mówi, że na 10 inwestycji należy się spodziewać 7 bankructw, 2 średniaków i 'złotego strzału'. Ciekawe w którym to roku inwestycji?

-
Artykuł powstał jako mix danych udostępnianych przez Fundację Kauffmana, Angel Capital Education Fundation, AngelSoft i MBA Depot, oraz kilkunastu artykułów z netu.

BTW: w dniach 12-23 maja w Warszawie odbywa się konferencja European Bussiness Angels Network – czekam na ciekawostki :).
-

Jak widać – aniołowie biznesu to nie tylko milionerzy, jak Marc Andreessen, którego mogłeś poznać w jednym z wpisów z serii 'Jak inwestują wielcy'. Marc wczoraj odsprzedał swoją część udziałów w Skype MicroSoftowi, dzięki czemu zamienił 'skromne' 50 milionów $ na 255 milionów $... Więcej o całej transakcji poczytasz na gigaom.com (link).


Czy Ciebie też coś w tych statystykach zdziwiło?


sobota, 7 maja 2011

Nauka na błędach cz. II: umowy, szacunek i bajki dla potłuczonych

Nadszedł czas na kolejną część opowieści w temacie 'czego nie robić'. Dzisiaj opowiem Ci o początkach pierwszej w moim życiu firmy... Będzie to wpis o tym, jak zmarnować wiele czasu, energii i pozbawić się złudzeń. Ale też dla odmiany, będzie to firma, która istnieje do dzisiaj, ba – ma się świetnie. Ostatni sukces możesz podziwiać po lewej stronie :)...


Background
III rok studiów i paląca ambicja: zejść mamie 'z cycka'. 300 złotych w kieszeni i dużo szczerych chęci. Co z tym można zrobić? Otworzyć własny kościół, lub inną firmę usługową. Dwóch gówniarzy z Lublina (znaczy się: jeden importowany (ja) z Rzeszowszczyzny, drugi rodzony 'Lubelak') wpadło na pomysł stworzenia agencji; no, nazwaliśmy ją agencją PRowo-Marketingową.

Ja znałem nieco oprogramowanie, które było potrzebne takiej firmie. Miałem też sporo odwagi i łeb sprany NLPowską wiarą we wszystko poza rozsądkiem. Dorian, bo tak ma na imię druga połówka tej opowieści, miał za sobą pierwsze sukcesy na międzynarodowej arenie dziennikarskiej (brzmi dumnie, ale anglojęzyczne wydanie F1 Racing czyta niemal cały świat). Całości dopełnia jeszcze dobra wola rodziców, czyli nieodpłatne użyczenie jednego pokoju na 'biuro'.

2006/2007 rok, 1, 2, 3 – i poszliiii.... :)

Lekcja 1: optymalizuj zawczasu
Firmy mają dwie metody na niezauważalne podnoszenie zysków: stopniowe obniżanie jakości produktu lub optymalizowanie sposobów naliczania obciążeń fiskalnych. O ile ten pierwszy sposób jest zarówno wątpliwy w stosunku do klientów, co i samobójczy w długim terminie w stosunku do marki, to drugi sposób jest niemal bezbolesny :).

Firma, o której dzisiaj mowa, nigdy nie była spółką (za 300 złotych nawet nie dało by się wtedy założyć spółki). Jednoosobowa DG rozliczała się z 'niezależnymi ekspertami' na zasadzie umowy o dzieło. Jaki ma to sens? ZUS i dochodowy płatny tylko przy realnym zarobku. Twój 'protektor' państwowy nie będzie pytał, czy Twoja firma zarobiła coś w tym miesiącu. Po prostu zażąda swojego haraczu i 'cześć pieśni'.

Pamiętaj o tym, zanim będzie za późno.

Lekcja 2: nie masz klientów – nie otwieraj firmy
Chyba, że masz masę pieniędzy do rozdania. Nawet jeśli uda Ci się jakoś załatwić sprawy z notariuszem i prawnikami na rozsądnych warunkach, to nie licz, że ZUS choćby jednego grosza odpuści. Dlatego też postaraj się mieć przynajmniej dwóch lub trzech stałych klientów (dywersyfikacja), którzy będą stanowili finansowy fundament Twojej firmy.

Coś, co jest działalnością gospodarczą (de facto) możesz prowadzić na umowę zlecenie lub o dzieło przez jakiś czas, zanim uznasz, że stać Cię na własne przedsiębiorstwo. Nigdy nie opieraj działalności na jednym dużym kliencie, który gwarantuje Ci ponad 50% przychodu. Możesz po prostu ten przychód stracić w najmniej oczekiwanym momencie.

Lekcja 3: dzięki wkładowi własnemu nauczysz się gospodarności
Nie jestem zwolennikiem 'unijnych' dotacji. Uważam, że nie ma powodów, aby spodziewać się, że osoba, która wcześniej nie pokazała żadnej umiejętności obchodzenia się z pieniędzmi, inwestowania, lub choćby oszczędzania – nagle, dzięki magicznemu numerowi REGON te umiejętności wykaże. Jeśli wkładasz w firmę każdy ciężko zarobiony grosz rozumiesz jaką głupotą jest 'wyciąganie' z niej tego grosza.

Uczysz się rozsądnie gospodarować. Kupować tylko to, co niezbędne; inwestować w to, co potencjalnie najbardziej zyskowne; spać, kiedy na prawdę musisz... Nie chodzi o to, aby zostać łachmaniarzem, ale o zdrowy rozsądek. Dlatego też polecam, nawet pomimo dofinansowania, czy to 'unijnego', czy też 'maminego' – dokładać do firmy jak najwięcej własnych oszczędności.

Lekcja 4: nie licz na kokosy w pierwszym roku
Biznesplan piękna rzecz, choć pierwsze b-plany są jak scenariusze filmów porno – wyglądają całkiem atrakcyjnie, ale niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Zdarzają się oczywiście firmy, które już w pierwszym roku realizują te plany, ale należą one do mniejszości.

Każdy przywiązuje się do swojego pomysłu, stara się nie utracić optymizmu, co właśnie najczęściej objawia się w trakcie przelewania myśli na papier/ekran. W większości branż biznesplany zawsze ukazują pozytywny obraz przyszłości: będzie zysk nawet w pesymistycznym wariancie. Wszyscy popełniamy jednak jeden błąd.

Korzystamy ze statystyk dotyczących podmiotów, które na danym rynku działają już od jakiegoś czasu w odniesieniu do start-upa. Skoro działają, to trudno się spodziewać, że nie są zyskowne. Ale mają też coś, co z tego działania wynika: znajomość rynku, ludzi, klientów, innych firm w branży. Znajomość na poziomie, na którym naprawdę niewielu konsumentów jest w stanie coś sensownego wybąknąć. Starsze firmy również dyskontują: markę, przywiązanie klientów, ich zaufanie, etc. - to, czego właśnie Tobie brakuje.

Lekcja 5: biznesowe kije i marchewki
Jednym z największych problemów młodych firm jest ściąganie należności. Prawidłowość jest przykra: im większa firma, tym później/rzadziej płaci maluchom. Jak wiadomo lepiej zapobiegać niż leczyć...

Kluczem jest rozsądne układanie umów. Marchewka płatnicza to 5% rabatu przy spłaceniu faktury 30dniowej przed 14 dniem od wystawienia (i proporcjonalnie dla innych terminów). Zdziwisz się jak wielu firmom przyda się te kilka procent.

Kije też są banalne: po pierwsze ustalaj kary umowne za niespłacenie faktury w terminie. Tak dla przykładu 3% za każde 14 dni spóźnienia. Czasami przedstawiciel kontrahenta wykonuje niesamowite akrobacje, aby takiego zapisu uniknąć. Cóż, czyżbyście Państwo nie byli uczciwą i rzetelną firmą, że tak bardzo się boicie? ;) Po drugie: w przypadku wielu produktów możliwe jest dodanie do umowy zapisu, że korzystanie z nich bez zapłaty po jakimś czasie staje się bezprawne ze względu (na przykład) na prawa autorskie, i podlega ściganiu z X paragrafu Y kodeksu i grozi karą siakąś-tam...

Lekcja 6: ceń się!
Jeśli Twoja strategia zawiera się w słowach 'robimy to co wszyscy – taniej', to pozwól mi złożyć sobie kondolencje. Po pierwsze jesteś leszczem, czerpiącym z rynku mniej za taki sam wysiłek, po drugie zaś najprawdopodobniej padniesz ofiarą tej strategii – starsze podmioty stać na dokładanie do biznesu, ale czy Ty masz takie zasoby?

Start-upy, szczególnie usługowe, tłumaczą niedoszacowane cenniki potrzebą budowania portfolio i zbierania doświadczenia bardziej niż zysków. Oba problemy obejdziesz stosując się do wniosków z lekcji 2: buduj portfolio i doświadczenia zanim otworzysz firmę. Jest coś takiego jak Customer Lifetime Value. Analiza CLV mówi, że nie warto marnować swojego czasu dla klientów, którzy nie mają ochoty dużo płacić.

Lekcja 7: zadatek należy się jak pieskowi micha
1. Tobie. Jest w końcu zabezpieczeniem przede nieuczciwością lub niewypłacalnością klienta. Podejmujesz jakieś działania, poświęcasz swój czas i zasoby – i to jest najlepsze uzasadnienie wpisania w umowę zadatku. Jeśli wszystko dobrze obliczysz na żadnej umowie nie stracisz nawet przy czystym agencyjnym success fee.

2. Twoim kontrahentom. Powinieneś rozumieć taką 'przedpłatę' nie tylko jako gest dobrej woli i element PRu firmy. Zadatek to też najprostsza forma rozłożenia płatności na raty, co może mieć zbawienne skutki dla budżetu, szczególnie w momencie awarii.

Poczytaj o różnicach między zadatkiem a zaliczką i stosuj obie formy z rozsądkiem.

Lekcja 8: szanuj się!
I wymagaj szacunku do siebie od innych. Brak poczucia własnej wartości jest w biznesie chorobą śmiertelną. Kiedy kontrahent w negocjacjach wyczuje, że masz jakąkolwiek wątpliwość, co do wyznaczonej przez siebie ceny – obedrze Cię ze skóry. Bardzo często starają się to robić przedstawiciele wielkich firm, bo Ty, startujący szaraczek, powinieneś skakać z radości, że moloch rzucił na Ciebie okiem.

Firmy, których szefowie nie są pewni wartości, jakie reprezentują ludzie i produkty, nie potrafią dokonywać trafnych porównań, szacunków i prognoz. Jak więc mogą prowadzić biznes?

Z drugiej strony też nie napinaj się zanadto. Wyślesz do rynku nieprawidłową informację o swoim produkcie, co będzie skutkowało serią nieporozumień z niezadowolonymi klientami i wymusi albo szybką zmianę wizerunku, albo oferowanych produktów i usług. A to zawsze niesie za sobą dodatkowe koszty.

Lekcja 9: etyczny próg bólu
W każdej branży trafia się duży gracz, który działa zgodnie z prawem, ale nie fair wobec reszty. Oczywiście nieprawdą jest bajanie lewaków o przekręcie za każdym rogiem. Pamiętaj jednak, że wszystkie Twoje przekonania o tym, co jest 'uczciwe' a co 'nieuczciwe' zostaną przetestowane.

Nagle zrozumiesz, że ludziom nie należy płacić za sam fakt bycia przedstawicielem rodzaju ludzkiego, że państwo zabiera Ci pieniądze nic nie dając w zamian... Spotkasz się z czymś, co teraz nazywasz 'przekrętem', ale za kilka miesięcy zrozumiesz, że jest to tylko korzystanie z resztek praw, jakich 'ustawodawca' nie zdążył Cię pozbawić.

Spotkasz się raz z bezczelnym, raz z wyrafinowanym łamaniem prawa. I zrozumiesz naturalny konflikt między jednostką a stadem.

Marzenie początkującego przedsiębiorcy...
Bajki dla potłuczonych
W poprzednim wpisie o moich akrobacjach biznesowych starałem się dodawać 'fabułkę' wyjaśniającą skąd biorą się moje przemyślenia. Dzisiejszy wpis w zasadzie kręci się wokół szacunku do samego siebie i rozsądnego konstruowania umów, dlatego też opowiastki zostawiłem na koniec. Mam nadzieję, że po pierwsze wyciągniesz z nich dodatkowe wnioski, po drugie zaś zrozumiesz pełniej to co przeczytałeś wyżej.

Bajka pierwsza: pomarańczowa erekcja
Początek każdej firmy to kampania sprzedażowa. Pierwsi klienci są traktowani jak Bogowie – obrót jest przecież podstawowym sygnałem dającym powody do optymizmu. Jednym z nich, niedoszłym, okazał się polski producent elektroniki (z Chin :P). Dostaliśmy zaproszenie na negocjacje do stolycy – oczywiście przygotowania do ostatniego dnia: analizy, propozycje, raporty. Gotowi jak na podbój kosmosu ładujemy się do 10letniego Opla Omegi kombi i wyjeżdżamy.

Na miejscu szybka toaleta w samochodzie, przystrajamy się w garnitury i ruszamy na podbój serca i umysłu prezesa. I od samego początku coś jest nie tak. Prezes nie tylko nie słuchał, ale nawet nie pozwolił się wypowiedzieć. Potrzebował po prostu audytorium do prezentacji swojej quasi-intelektualnej erekcji na temat nowo opracowanych w firmie pomarańczowych pudeł na jej produkty. Do tego oczekiwanie cudów: za 130 k pln w ciągu roku marka ma zająć miejsce gdzieś między Samsungiem a LG.

Po dwóch godzinach monologu prezesa dowiadujemy się najważniejszego: nie przeczytał oferty. Tydzień kosztów alternatywnych.

Bajka druga: co to jest sen?
Jeden z pierwszych klientów 'z polecenia'. Duże zlecenie. Potem małe 'przy okazji'. Potem jeszcze jedno. I jeszcze. Świetnie – dobry klient. Ale podstawowe wymaganie: 'na wczoraj'. Ok, zrobi się szefie.

Czy wiesz, że po wypiciu 4 litrów kawy i 3 litrów Red Bulla, o 5 nad ranem, kiedy wydaje Ci się, że może powinieneś iść już spać – nie jesteś w stanie zasnąć? Ja dowiedziałem się właśnie wtedy. To bardzo dziwne uczucie, gdy senność przechodzi dokładnie w momencie, w którym przyjmujesz pozycję horyzontalną...

Kiedy klient mówi Ci przez telefon, że ta 'umowa' to gentlemen's agreement, zrób wszystko, aby sprawdzić czy aby na pewno on jest 'gentleman'. Firma po tygodniu wodzenia za nos takimi tekstami uznała, że nasza praca to w ogóle do niczego nie jest im potrzebna i że 'nie chcą'.

Bajka trzecia: etyczny próg bólu
Nam trafiła się banalna okazja. Wysoko posadzony korpo-manager zaproponował (w zasadzie niemożliwy do udowodnienia) deal: dostaniemy więcej niż potrzeba, ale kiedy go wywalą z pracy po miesiącu bezrobocia znajdzie zatrudnienie u nas, finansowane z tej nadwyżki. Taka to prosta metoda przelania korporacyjnej kasy do własnego portfela.

Ta propozycja przekroczyła naszą definicję gry fair. Skoro korpo-niewolnik jest gotów zdradzić swoją złotą klatkę, dlaczego miałby być wiernym wobec nas? Pojawia się oczywiście masa złych emocji, przeświadczenie o wszechogarniającej moralnej zgniliźnie. Uwierz mi, po takim kolesiu zostaje co najwyżej zatwardzenie, z którego leczy kolejny, tym razem rozsądny klient.

The end
I tak to dobrnąłeś do najdłuższego jak na razie posta na tym blogu. Gratuluję, świadczy to niezwykłej wytrwałości, a dla mnie jest komplementem :). Jeszcze przyjemniej będzie mi, kiedy skomentujesz to, co przeczytałeś...


niedziela, 1 maja 2011

Podsumowanie kwietnia: wino, denaturat, lans i podatki.

Chyba się starzeję. Wpadam w jakąś rutynę. A może to wiosna? Nevermind. W kwietniu, jak co miesiąc działo się wiele, ale w zasadzie od dawna dzieje się tyle ciekawych rzeczy w mojej 'okolicy', że przestałem się czymkolwiek podniecać. Odnaleźli się starzy znajomi w tarapatach, nagle zaczął się inwestycyjny tłok... W maju pewnie też nic ciekawszego nie będzie się działo. Jak to powtarzają miłośnicy Kiyosakiego 'pracuj mądrze, nie ciężko'. Cóż, kiedy na początku jedyna mądra praca, jaką mogę wykonać – to ciężka praca...

Czwarty miesiąc tego roku zaczął się, hmm, ze sporą dawką emocji. Od pogrzebu babci. Już tak w życiu jest, że po jakimś czasie poumierają moi rodzice, później ja, a po mnie moje dzieci... Prawdziwy powód do smutku mamy kiedy ta logika zostaje naruszona, i najpierw umierają młodsi. 

Później była komputerowa katastrofa, w której omal nie straciłem kilkunastu biznesplanów i innych ważnych plików. Na szczęście co miesiąc robię backup, więc musiałem ratować tylko te najświeższe zmiany. I od połowy kwietnia jak ręką odjął, kłopoty się skończyły. What a wonderful world...

Biznesowy lans
W kwietniu dowiedziałem się, dlaczego znajomi uważają, że na blogu lansuję się 'jak jasna cholera'. Dzięki wpisom na blogu i znajomym coraz częściej trafiają do mnie ludzie 'z trzeciej ręki', których ani ja, ani moi znajomi na oczy nie widzieli.

Smutna prawda o 90% z tych osób jest taka, że powinni zająć się polityką lub karierą w korporacji. Uważają najwyraźniej, że własny biznes to nie jest ciężka praca, a jedynie rodzaj białych adidasków lub kolczyka w nosie. Wykazują się nie tylko elementarną nieznajomością zagadnień rynku, na którym mają zamiar działać, ale niektórzy z nich nawet nie potrafią odpowiedź na skype na pytania, które zostały rozwiązane w biznesplanie, jaki mi wysłali.

Biznes to nie tylko lans. W szczególności nie start-upy.

Ambicje promotora
Moją ambicją blogową nie jest lans. Jest nią praca organiczna (brzmi dumnie). Moja próżność zostaje wystarczająco połechtana, kiedy ktoś pod wpisem komentuje, że zamieszczam przydatne treści. Jeśli czytasz tego bloga od jakiegoś czasu pewnie wiesz, że mógłbym prowadzić firmę sam. Ale nie jestem człowiekiem, który wszystko musi 'ja sam!'.

Kiedy pracowałem z moją przyszłą (no, na 99%) inwestycją nad negocjacjami z największym możliwym pojedynczym klientem w Polsce sprawy potoczyły się tak: w pewnym momencie negocjacji zauważyłem okazję – możemy przycisnąć agresywnie, albo się obrażą, albo przekonają. Masz na tyle dobry produkt, że moim zdaniem 'klękną'. Kolega się zgodził z moją opinią. A kontrahent zmienił zamówienie.

Z 200 sztuk, na 640 miesięcznie, co oznacza w tym momencie ponad 10krotny wzrost produkcji; przy którym też moja inwestycja jest potrzebna firmie jak woda na pustyni (nie tylko ze względu na pieniądze). To mniej więcej taka satysfakcja, jaką odczuwa bokserski promotor na widok zwiewającego Gołoty...

W drugą stronę
Jednocześnie kilka dni temu dostałem drugą propozycję pod MAB, którą niechętnie, ale traktuję poważnie. Niechętnie, bo chłopakom brakuje koherencji. Widziałeś kiedyś firmę, w której żaden ze wspólników nie chce być szefem? To samo w sobie wiele mówi o ryzyku przedsięwzięcia. Poważnie, bo całej zabawie przyglądam się od prawie 3 lat i jestem przekonany, że można jeszcze coś uratować. Ciekawe jaki biznesplan przedstawią chłopcy w środę...

Po 'artykule' o inwestycjach winnych w Equity Magazine odechciało mi się takich inwestycji. To już nawet nie marketingowo-PRowa nagonka, to po prostu obraza inwestycyjnej inteligencji. Tematu nie będę rozwijał,o polecam po prostu czytanie ze zrozumieniem. Na szczęście pojawiła się bardzo konkurencyjna finansowo, choć też nie do końca przejrzysta kwietniowa oferta Wine Advisors, z której skorzystam. Kończą się powoli lokaty, zarobki pozwalają na większe inwestycje...

Tak Wine Advisors zaciemnia obraz sprawy w swoim
dokumencie. Powiedzmy sobie jasno – na winie można
stracić!
Cała oferta dostępna tutaj (link).

Miesiąc optymalizacji podatkowej
PIT uzupełniałem sam. Z radością. Od zawsze uważałem etatowców za biedulki, które grzecznie oddają biurwom dochodowy, potem jeszcze nieruchomościowy, belkowy, vacik, zusik... A już na takiej głupiej umowie o dzieło jest 50% kosztów uzyskania przychodu (przy drobnej, ale legalnej machniacji można też pożegnać ZUS). Tak to nasze kochane państewko wkupuje się w łaski dziennikarzy i 'środowisk twórczych'.

Przedsiębiorcy wiedzą jak legalnie bronić się przed każdym podatkiem. W swoich poszukiwaniach idealnego raju podatkowego dotarłem gdzieś między Belgię a Nową Zelandię. Na razie jestem oczywiście za biedny na takie wycieczki, ale trzeba przecież myśleć o przyszłości.

Kozacy, a sprawa MCI
Teraz tylko czekam na feedback ze skarbówki. Albo grzecznie wypłacą zwrot, albo będzie kontrola i wyjaśnienia, albo też mandat i sąd. Zobaczymy jaki ze mnie kozak :P.

BTW: Nie sprzedałem MCI z portfela, będę nawet sukcesywnie dobierał małe pakieciki. Znajomy ze skarbówki powiedział mi kiedyś, że sprawa jest nie do wygrania, a administracyjne odwołania mają jedynie na celu opóźnienie wypłaty odszkodowania. Słońca Peru po prostu nie stać na tak drobną rekompensatę... A kto za to zapłaci? Pan zapłaci, Pani zapłaci, ja zapłacę - byle po wyborach. Więc wolę już zapłacić sobie.

Majówka – na zdrowie!
Co będzie w maju? W maju na bloga pewnie zawita mały opis konkretnych inwestycji MAB, ciągle dostaję sporo maili w tej sprawie, więc uchylę rąbka tajemnicy ;). Nadciąga tydzień negocjacji i będzie się działo wiele ciekawego, choć teraz piłeczka czeka po stronie chętnych.

Później zacznie się weselne tournée, juwenalia, etc. Niestety nie uda mi się połączyć tych wesel z żywieckim zjazdem ASBIRO, ale cóż – w końcu to spotkanie połączone ze 'zjazdem absolwentów', więc odrobię sobie za rok z nawiązką.

Znów mały offtop. Pamiętasz jak kiedyś narzekałem na bóle pleców? Jeden ze studentów Uniwersytetu Medycznego powiedział mi 'stań na wagę'. Stanąłem, i omal od razu nie spadłem – w 3 sekundy do setki. Zaczęła się dieta 'mniej żreć', i już po 5 kg przestało mnie boleć cokolwiek, poza sumieniem. W zasadzie to nie jest dieta – to odwyk!

Wakacje na lazurowym wybrzeżu
No dobra, w Paryżu. Studia stawiają przed człowiekiem wiele ciekawych zadań. Każde zadanie to wyzwanie: jak połączyć przyjemne z pożytecznym? Przede mną stoi wyzwanie takiego odrobienia praktyk wakacyjnych, żeby jeszcze na tym zarobić, wzbogacić się niefinansowo, gdzieś wyjechać i robić co się tylko da ze znakiem dodatnim.

Mój ojciec od ponad 20tu lat mieszka we Francji, więc nie będzie to moja pierwsza taka wycieczka. Po 6 tygodniach praktyk zamierzam szukać pracy na budowach. Nie tylko dlatego, że tak naprawdę nadaję się tylko do pracy fizycznej, ale też dlatego, że 'tyrka' mnie leczy ze stresu. Wychodzi człowiek z pracy o 17.00 i pół dnia ma dla siebie, budynek przecież się nie zawali...

Co z moimi inwestycjami w tym czasie? Otóż mamy internet, maile, telefony, skype, a w ostateczności również samoloty. Wakacje to i tak sezon ogórkowy...

taaaa....
Jako urodzony pesymista na nadchodzący miesiąc patrzę przez okulary w kolorze denaturatu: tak po studencku, trochę czarno, trochę różowo, z oczekiwaniem 'wrażeń' ;).




A czego Ty spodziewasz się w tym miesiącu?


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...