Podoba Ci się ten blog? Chcesz być na bieżąco z nowościami - subskrybuj kanał RSS... Co to jest RSS?

wtorek, 28 czerwca 2011

Jak inwestują wielcy VIII: Sam Guren & Ira Weiss: Hyde Park Angels

Po ponad miesiącu przerwy wracamy do podglądania i podsłuchiwania zawodowców przy pracy. Dla wszystkich zainteresowanych inwestycjami aniołów biznesu wyszperałem dzisiaj materiały dotyczące przede wszystkim procesu ewaluacji / due diligence, czyli biznesowego 'zwiadu', badania firm i ludzi ubiegających się o pieniądze inwestora.


Sam Guren i Ira Weiss, dzisiejsi 'wielcy' to inwestorzy, założyciele Hyde Park Angels – grupy inwestorskiej, której warto przyjrzeć się choćby z powodu niezbyt popularnej strategii inwestycyjnej, polegającej na wyciąganiu młodych firm z dołka. Panowie z HPA rozmawiają z firmami młodszymi niż roczne, z przychodem rocznym od 500 k$. Inwestorzy HPA związani są z Polsky Center for Entrepreneurship i uczelnią Chicago Booth.

Sam Guren zaczynał jako inwestor ponad 35 lat temu w Continental Illinois Venture Corporation. Był współtwórcą William Blair Venture Partners, maczał palce w finansowaniu Apple'a i Yoplait.

Ira Weiss jest profesorem Chicago Booth, dyrektorem zarzdzającym RK Ventures. Inwestuje przede wszystkim w sektor energetyczny, opieki zdrowotnej i Biotechnologii. Pisuje dla Wall Street Journal, komentuje w CNN, specjalizuje się w prawie podatkowym.

Więcej o Hyde Park Angels i dzisiejszych prelegentach poczytasz na tych stronach:

Dodatkowo zachęcam do przeczytania świetnego wywiadu  Iriny Patterson i Candice Arnold z Irą Weissem na stronach sarmanamitra.com:
 http://www.sramanamitra.com/2010/10/06/seed-capital-from-angel-investors-ira-weiss-hyde-park-angels-part-1/

Na początek też proponuję prezentację HPA, przygotowaną dla osób, które mają zamiar ubiegać się o finansowanie aniołów:


A na koniec 90 minutowe wystąpienie obu panów sprzed 2 lat:



środa, 22 czerwca 2011

Co ja tutaj robię? Czyli historiozofia biznesowego startu...

Pod ostatnim wpisem Arek zadał mi pytanie o moje 'biznesowe początki'. Jako, że bardzo lubię wymądrzać się szczególnie w tym temacie postanowiłem naskrobać dłuższy tekst o tym, jak ja sam zaczynałem przygody z własnym biznesem i jakie moim zdaniem znaczenie dla początkującego przedsiębiorcy mają ludzie, prawo, dociekliwość i praktyka. Czyli o tym, jak zrobić podkop, i jak na nim zarobić...

Mimo wszystko nieco głupio mi występować jako 'autorytet'...

Przedsiębiorca z urodzenia, czy korpo-wyzwoleniec?
W opowieściach o budowaniu biznesu można wyróżnić dwie najpopularniejsze ścieżki, nazwijmy je ścieżką Marka Cubana (właściciel Dallas Mavs, tegorocznego mistrza NBA) i ścieżką Billa Gatesa (chyba nie trzeba tłumaczyć kto on zacz?).

Cuban (prawdziwe nazwisko: Chabenisky) zaczynał od prac dorywczych, aby zostać sprzedawcą w dużej firmie informatycznej. Ludzie szukający wolności jednak nie zagrzeją długo miejsca pracując dla dużego przedsiębiorstwa. Oprócz doświadczenia i znajomości rynku zabrał z firmy ich niedoszłego klienta – a swojego pierwszego wspólnika. Wyrzucony po roku z pracy miał już swoją firmę.

Bill Gates nigdy nie pracował na etacie. Swoje pierwsze zlecenie zrealizował mając 14 lat. Rozważając jego rejteradę z uniwersytetu należy pamiętać, że był wyjątkowo zdolnym uczniem, miał zamiar studiować prawo (wziął dziekański na Harvardzie, ale jakoś nie miał okazji wrócić).

Nie takie korpo złe...
Wielu przedsiębiorców przyznaje, że droga Cubana jest lepszym rozwiązaniem. Wchodząc do wnętrza jakiejś firmy wiesz jakie ma słabe strony i jesteś w stanie je wykorzystać odbierając jej klientów. Ważne, aby przygotowując się do rozpoczęcia własnej działalności pracować na stanowisku sprzedażowym, mieć kontakt z odbiorcami produktu/usługi.

Okazją do rozpoczęcia własnej działalności jest w końcu każdy ich problem, każda potrzeba, której korpo nie realizuje w ogóle, albo realizuje nieprawidłowo. To informacja nie do przecenienia.

'Ścieżka Cubana' ma jednak jeden minus. Nie uczy walki z niewielkimi zasobami: korporacja daje logo, marketing, miejsce w świadomości klienta, zaplecze, gotowe systemy sprzedaży, analizy, gotowy towar. Masę pracy, której uciekinier nie potrafi wykonać. Jeśli nie ma wystarczających zasobów pieniężnych na zlecenia, prawdopodobnie decyzję o odejściu będzie odkładał w nieskończoność (znam kilkanaście takich przypadków).

Za młody, za stary, za głupi, za brzydki...
Na szczęście nie ma granicy wieku, edukacji, czy urody, która wykluczałaby ludzi 'nie nadających się' do prowadzenia własnej firmy. Arek w swoim komentarzu zasugerował, że jest za młody na prowadzenie biznesu...

Gates omal nie zarobił 20 000 dolarów w wieku 14 lat. Ja swoje pierwsze pieniądze zarobiłem sprzedając jabłka na targu, w 1991 roku – miałem 6 lat. Moim aniołem biznesu była babcia, która pomogła mi zbierać te jabłka i pożyczyła wagę. Sanepidem, skarbówką i ZUSem w jednym byli rodzice, którzy po wielkiej awanturze zamknęli mój biznes w imię sloganu 'nie jesteśmy tacy biedni, żebyś musiał...'. Szkoda, że nie zarobiłem tych 20 000 dolarów ;)...

Za to kocham kapitalizm: za amerykański mit dzieciaka sprzedającego przy drodze lemoniadę, rozumiejącego, że uczynienie czyjegoś życia lepszym (głupią lemoniadą czy papierówkami z babcinego ogrodu) jest warte pieniędzy, które uczynią Twoje życie lepszym.

Rodzice a biznes
Kiedy na pierwszym zjeździe ASBIRO jeden z uczestników przyznał się, że utrzymuje się z pieniędzy rodziców sala rżała jak stado koni rażonych prądem. Jeśli chodzi o pieniądze jedyne czego powinieneś się wstydzić to kradzież, wymuszenie, wyłudzenie, oszustwo. Jedną z podstawowych przewag wczesnego startu w biznesie jest fakt, że to właśnie rodzina nie da Ci iść 'pod most' w razie niepowodzenia.

Kiedy otwierałem swoją pierwszą firmę na studiach moją ambicją było właśnie zejście mamie 'z cycka'. Na pierwszym roku utrzymywałem się sam za zarobione na francuskich budowach argent, co skutkowało bardzo... hm... ekstrawaganckim trybem życia. Wakacje też 'przebalowałem' więc drugi rok zaczął się od przelewów mamusi – zapomniałem jak smakuje piwo. Od tego zaczęła się firma, o której pisałem w poście Nauka na błędach II.

Teraz, kiedy już rodzice nie muszą mi pomagać, przelew z pierwszego czerwca pod tytułem 'z okazji dnia dzieciuszka' nie jest dla mnie przyczyną wstydu, a raczej wzruszenia.

Grupa wsparcia a rozwój osobisty
Moja babcia mawiała zawsze 'z kim przystajesz, takim się stajesz'. Towarzystwo, w jakim się obracasz narzuca tematy rozmowy, myślenia i działania. Rozmowa z kastratem o seksie może być bardzo rozwijająca duchowo, ale istnieją nikłe szanse, że przyczyni się do Twojego wzbogacenia. Biznesowe networkingi pełnią rolę zbliżoną do NLPowskich grup wsparcia.

Ze wstydem przyznam się, że kiedyś po okresie wielkiej fascynacji NLP prowadziłem z kolegą szkolenia. Wyglądało świetnie: ludzie zafascynowani, gotowi płacić, grupa się rozrastała... Tylko postępu brak. Po jakimś czasie zauważyłem, że grupy samorowoju pełne są ludzi, którzy fascynują się samym procesem, ale nie stanem końcowym. Przychodzą na szkolenia, na których zostaną dowartościowani, dostaną 'receptę na sukces', ale nie są w stanie jej zrealizować.

Warto uczestniczyć w takich spotkaniach, ale też warto szybko się z nich ewakuować – najlepiej w momencie, w którym stwierdzisz 'już to kiedyś słyszałem'...

Czyli z biznesem za pan brat
Współ-prowadząc pierwszą firmę i szkolenia NLP postanowiłem, że nie skończę jak stadko, z którym mam do czynienia. Szukałem okazji do działania w większej grupie. Dzięki koleżance z roku trafiłem do Studenckiego Forum BCC. Jakoś tak wyszło, że po roku zostałem wice, a po dwóch latach szefem regionu.

Dało mi to przede wszystkim możliwość podglądania wielkich predsiębiorców przy pracy, rozmowy z nimi, współpracy, a z niektórymi nawet pracy w relacjach B2B w mojej firmie. Z drugiej strony nauczyłem się też wiele o zarządzaniu, motywowaniu i integrowaniu podległego mi zespołu.

Z wszystkich ludzi, których wtedy poznałem, najbardziej wpłynął na mnie 'menedżer kryzysowy', pan Marek Moczulski (BTW: dzisiaj jest aniołem biznesu)...

Czy można przesadzić z przygotowaniami?
Można, i to nie tylko grzęznąc w samorozwojowej papce. Szkoła uczy nas bardzo szkodliwego dążenia do perfekcji. Mam kolegę, który co kilka miesięcy ma nowy, świetny pomysł na biznes. Później zaczyna biznes-planowanie: składa zapytania ofertowe, robi analizy rynku, SWOTy, PESTy, matryce BCG i inne pierdoły.

Zanim się wyrobi z planowaniem okazuje się, że jego pomysł ktoś już wdrożył w życie i z biznesu nici.

Pomyśl, gdyby MicroSoft próbował wdrażać perfekcyjne oprogramowanie nigdy nie mielibyśmy Windows 2000 czy Millenium – a brak wpływów z ich sprzedaży byłby przyczyną zwolnienia połowy programistów, co znów prawdopodobnie wydajnie opóźniłoby start Windowsa XP, czyli wykreowało dla innych producentów OS dobrą niszę...

Prawo
To jedyny element biznesu, w którym dążenie do perfekcji jest pożądane. Od wyboru najlepszej formy organizacyjnej, formy opodatkowania czy zatrudnienia pracowników, po regulacje BHP czy prawo konsumenckie – podstawową dewizą pozostaje ignorantia iuris nocet (nieznajomość prawa szkodzi), czyli jeśli nie znasz prawa = sam jesteś sobie winien (znów mądrze: Ignorantia legis non excusat).

Wojowanie znajomością prawa nie zawsze jest ostatecznie opłacalne: przekonał się o tym choćby montujący na maminym strychu komputery pan Roman Kluska: znał prawo lepiej niż biurwy, ale nie uchroniło go to przed klęską z ich ręki...

Prawo poznajesz po to, by się bronić przed głupotą konsumencką czy urzędniczą, by egzekwować swoje należności od nieuczciwych kontrahentów, a przede wszystkim po to, by zapomnieć co to

Strach przed sądem
Chyba już z czasów 'komuny' zostało w narodzie przekonanie, że sąd jest najlepszą zemstą. Przy okazji powszechnej nieznajomości prawa i jego niezgodności z 'chłopskim rozumem' sądów boją się wszyscy, poza ich stałymi bywalcami...

Jednym z najbardziej wiejskich zachowań spotykanych w biznesie jest właśnie straszenie sądem czy skarbówką. Jeśli już kogoś informujesz, że go pozwiesz, to informuj – czyli powiadamiaj o faktach. Inaczej zachowujesz się jak szkolna menda, strasząca innych starszym znajomym. W biznesie bardzo cenioną cechą jest ta, która nie pozwala rzucać słów na wiatr – odpowiedzialność.

Jeśli Twoje ego zostaje dowartościowane kiedy inni się Ciebie boją lepiej zajmij się polityką.

Dociekliwość a przedsiębiorczość
Jedna z definicji przedsiębiorczości mówi o umiejętności dostrzegania (a nawet kreowania) i wykorzystywania okazji do zarobku. Aby umieć odróżnić okazję od plew trzeba znać rynek. A ten znów najlepiej poznawać 'organoleptycznie', czyli własnymi zmysłami. Książki niemal zawsze są w tym względzie nieaktualne.

Moja ostatnia inwestycja ma bzika pod tytułem 'jak to jest zrobione'. Wszystko rozbiera na części pierwsze, po czym szuka wycen, ustala marżę i punkt rentowności. Ja znów choruję na brak informacji lokalizacyjnych: jakie powierzchnie, jakie czynsze, jaki ruch przy witrynie, jaką drogę konsument pokonuje przy półkach...

Wszystko to daje możliwość łatwego dostrzeżenia wyjątkowej oferty – wiedzę o rynku.

Kamień bije nożyce
A praktyka teorię, nie tylko w szukaniu okazji. Tylko starając się coś samodzielnie sprzedać zrozumiesz dlaczego ludzie kupują, dlaczego nie kupują, na jaki marketing reagują jedni, na jaki inni, jakie są najczęstsze powody reklamacji, jaka jest sezonowość, ...

Oczywiście o tym wszystkim możesz poczytać w książkach, ponoć w nich jest już rozwiązanie każdego problemu. Niestety, kłopot w tym, że odnalezienie tej właściwej dla Twojego rynku może zająć dużo czasu. Zbyt dużo.

Szum informacyjny
Z czerpaniem biznesowej wiedzy z książek może być tak, jak z manią samorozwoju: braknie czasu na praktyczne zastosowania. Na początku jest fajnie, człowiek dowiaduje się wiele nowych fascynujących rzeczy, ale po jakimś czasie okaże się, że jedni autorzy przeczą drugim, kolejne badania ujawniają błędy w poprzednich, a rozwiązań do wyboru jest zbyt wiele.

Zaczynasz poruszać się w szumie informacji, który zamiast pomóc w podjęciu odpowiednich decyzji – przeszkadza.

Podkop najlepszym wyjściem
Jeśli porównać ludzkie problemy do ścian, a życie do labiryntu – początkujący przedsiębiorca jest gościem, który robi podkop. Potem nieco wygodniejsze drzwi, a w końcu bramę. A za przejście pobiera opłaty – w końcu napracował się ułatwiając życie innym.

Może biegać dookoła i szukać drzwi, które ponoć gdzieś tam zostały już przez kogoś innego otwarte – niezależnie od tego, ile czasu to zajmie. Może tych drzwi szukać w książkach. Może też być jak spece od rozwoju osobistego – obejść ścianę na całej długości i opowiadać innym gdzie jest niższa, aby mogli tam próbować przeskoczyć.

Nauka na błędach
i tak nastąpi, niezależnie od tego jak solidnie ktoś się do rozpoczęcia działalności przygotował. Przedsiębiorczość opiera się na szybkim podejmowaniu decyzji na podstawie niewielu informacji, i mężnym znoszeniu ich konsekwencji – oby jak najwięcej było tych pozytywnych.


Arku,
Nie ma znaczenia jak wysoka jest ściana, przed którą stoisz. Kamil Cebulski zaczynał w Jędrzejowie – miejscowości na biednej kielecczyźnie, w której nie było wielkich organizacji biznesowych czy ogólnie klimatu przedsiębiorczości. Zaczynał, będąc licealistą.

Znaczenie ma sposób, jaki wymyślisz na pokonanie tej ściany. Kamil jako osoba nieletnia pierwszą firmę zarejestrował na mamę. Inne ograniczenie pokonał pracując zdalnie – przez internet. Zajął się handlem. Ani wiek, ani miejscowość i brak wsparcia nie przeszkodziły mu zostać najmłodszym milionerem w Polsce.

Czego i Tobie życzę, może za pięć lat wrócisz na tego bloga uczyć nas wszystkich jak się zarabia grubą forsę, kto wie? Strach ma tylko wielkie oczy :).


5 godzin, 11 i pół tysiąca znaków – kolejny rekord pobity, kolejny wpis dla wytrwałych :).


sobota, 18 czerwca 2011

Negocjacje i manipulacja...

Czym różniłby się przedsiębiorca od zwykłego klienta, gdyby obaj kupowali w cenach 'z metki'? Jak kiedyś powiedział były prezes podlubelskiej Bogdanki – po co ryzykować milion na marketing, kiedy negocjując o jedną złotówkę możesz zarobić ten milion w dwa dni? Oczywiście nie z każdym partnerem, i nie w każdym przypadku da się osiągnąć taki sukces, ale... negocjować w biznesie po prostu trzeba.


Istnieją dwie podstawowe szkoły negocjowania, sprzeczne ze sobą od pierwszej do ostatniej litery. Pierwszą poznasz na byle studenckim szkoleniu – warto rozmawiać szczerze i dzielić się potencjalnym zyskiem proporcjonalnie do wysiłku włożonego w jego wypracowanie. Drugą poznasz na korpo-szkoleniu dla akwizytorów: ludzie noszą w portfelu Twoje pieniądze, więc musisz walczyć o ich odzyskanie. Walka ta obejmuje 'techniki', 'tropy', 'sposoby' i wszystkie inne politycznie poprawne parafrazy manipulacji.

Czy przedstawiciel Handlowy jest negocjatorem?
Kiedyś zastanawiałem się dlaczego zawód akwizytora (= komiwojażera, = przedstawiciela handlowego, = 'doradcy' klienta, = account 'menedżera', = telemarketera, etc.) ma niemal zawsze obniżone wymagania co do wykształcenia? Czyżby studenci mieli za wysokie wymagania finansowe?...

Chodzi jednak o poziom autorefleksji/samoświadomości, o to, jak łatwo adept łyka szkoleniowe bajki o swojej supremacji nad całym gatunkiem ludzkim. Studia uczą wątpić i brać pod uwagę wiele zmiennych, a to w zawodzie handlowca jest przeciw skuteczne. Mógłby przecież szczerze, zamiast 'prawidłowo', odpowiedzieć na pytanie...

Negocjował jak PH z idiotą
Trzeba brać pod uwagę, że to 'taka praca' i 'taki rynek', choć trochę zrozumieć drugą stronę. Sprzedawcy bardzo często nie znają nawet z nazwy technik, jakie im wpajają 'magicy' na szkoleniach; nie mają pełnej wiedzy o rynkach etc, - tacy z nich doradcy, jak z koziej... Ich zadaniem nie jest informowanie, a sprzedawanie. Są świadomi dynamiki rynku i nie inwestują w długoterminowe relacje, nie będą Cię rozpieszczać.

Dlatego o wiedzę musisz zadbać samemu. Od każdego PH można wziąć wizytówkę i umówić się na rozmowę za jakiś czas, kiedy już poznasz oferty konkurencji. Oczywiście wtedy pojawią się promocje i zniżki 'tylko dzisiaj, tylko dla Pana'. Mogą Cię one słono kosztować. Jedną z podstawowych technik PH jest wytwarzanie nacisku na natychmiastową decyzję – warto jednak dać sobie czas na zastanowienie.

'Doradca' też człowiek...
Innym ważnym elementem jest szacunek do drugiego człowieka. PH są czasem bezczelni i nieokrzesani, ale tacy już będą. Nie ze względu na cechy osobowe, ale dlatego, że podstawą tej pracy jest wdzieranie się w Twoje życie zawsze w nieodpowiednim momencie ;). Pamiętaj o tym, że ich czas jest wartościowy, postaraj się szybko wymienić te problemy, które może rozwiązać ich towar/usługa i rozmawiać tylko na ten temat. Wbrew pozorom taka drobna uprzejmość bardzo skutecznie otwiera umysły PH i czasami... rekomendują konkurencję.

Dokładnie tak było w czwartek, kiedy zaproszono mnie na spotkanie w Open Finance w celu negocjacji oprocentowania lokat. PH OF wystrzelił z całego szkoleniowego arsenału gadek o emeryturze i inflacji po czym przeszedł do prezentacji ofert Axy i Skandii. Po pierwsze delikatnie dałem do zrozumienia, że rozumiem powód wyboru tych dwóch ofert (prowizje), po drugie stwierdziłem, że moim największym problemem jest utrzymanie płynności przy dosyć dużych (w stosunku do portfela) inwestycjach.

To skutkuje
Negocjacje były udane dla obu stron. Z lokaty dostanę jakieś bonusowe grosiki, a od PH dostałem 4 wizytówki od przedstawicieli banków, które mogą dać mi leasing na potrzebne maszyny. PH oszczędził czas na rozmowę z innym klientem, a i zgodnie ze zwyczajem z wielu branż, od kolegi, który zgarnie prowizję za mój leasing, dostanie dobrą 'flaszkę'...

Niezależnie od tego, że PH to prawie zawsze ten chamski kierowca, bezczelny biurowy włamywacz czy akrobata z telefonem – gdzieś tam za wieśniakiem puszczającym regularnie 'niskie piłki', krojącym Cię na 'salami' czy usiłującym z Ciebie 'spijać śmietankę' (nazwy różnych 'technik' stosowanych przez PH) – jest normalny człowiek z wichrującą psychikę pracą, który nie ma powodu aby robić Ci krzywdę, jeśli traktujesz go poważnie.

Swój swojego zawsze pozna
Kiedy negocjują dwaj przedsiębiorcy nie ma potrzeby robienia się nawzajem w balona. Negocjacje między dwoma przedsiębiorcami budują relację na dłuższy okres, bo najbardziej pożądanym porozumieniem jest ograniczenie ryzyka. Przedsiębiorcy nie są zaślepieni żadnymi szkoleniami ani prowizją, rozumieją marże, koszty, potrzeby księgowości... Skoro już zaczynają rozmowy, to najwyraźniej chcą się dogadać.

Wiedzą też, że jeśli z towarem/usługą są problemy, to ukrycie ich nic nie da, bo kontrakt zostanie zerwany (albo też zapłacą spore kary). Z drugim przedsiębiorcą nie negocjujesz przecież jednorazowej sprzedaży z warunkami zapisanymi drobnym druczkiem.

Bardzo lubię negocjować z innymi przedsiębiorcami. Sprawa jest dla mnie oczywista: jedziemy na tym samym wózku, jeśli zarobimy – to tylko solidarnie. Bardzo często w negocjacjach tego typu nie rozmawia się o cenie samego produktu/usługi, ale o opcjach dodatkowych lub o tzw. obsłudze posprzedażowej. Kto bierze na siebie transport (i jego ubezpieczenie), kto reklamacje, jak rozwiązane zostaną zagadnienia marketingu, jakie będą terminy zapłaty, kary umowne...

Z korpo-człowiekiem rozmowy
To najtrudniejszy kawałek chleba. Pewnie też dlatego najbardziej opłacalny :). Pracownicy korporacji dysponują pełnym zakresem manipulacji znanych przedstawicielom handlowym, ale do tego dokładają niebywałą wręcz dozę bezczelności i arogancji.

Zwyczaj korporacyjny każe negocjować podstawę ceny bez osobistego kontaktu. Kiedy ta jest już ustalona następuje spotkanie 'w celu omówienia szczegółów'. I tutaj będą Ci wpychać stopę w miejsca, o których nawet Cialdini i inni magicy od negocjacji nawet nie zdążyli pomyśleć. Ale to i tak nic, bo...

Pierwsza rozmowa nie ma znaczenia
Wracasz do domu i wydaje Ci się, że wynegocjowałeś dobry kontrakt. Masz rację – wydaje Ci się. Na mailu czeka na Ciebie umowa, która w niczym nie przypomina tego, co wynegocjowałeś. Zgadza się cena i ilość, ale im dalej w las...

Czasem tłumaczą to błędem pracownika, czasem 'po analizie faktów uznaliśmy...' (jednostronnie!), czasem 'menedżer / dział księgowości / dział prawny zasugerował...'. Wielu przedsiębiorców w tym momencie się poddaje, przelicza, godzi się ze stratą części zysku. Nie chcą stracić ważnego przecież klienta. A jest to moment, w którym należy przycisnąć, ponieważ można sporo zyskać. Po stronie korporacji też ktoś nie chce stracić 'dobrej' umowy i zaczynać pracę od nowa, pod presją czasu...

Pamiętaj o jednym: w korporacji 50% uwagi poświęca się temu, co widać, 50% na pracę. Dlatego: żadnej białej koszuli, bez krótkich rękawków, buciki świecą jak psu...

High-level-corpo-man ;)
I znów wracamy do szczerej rozmowy. Na początku też jest nieco manipulacyjnego obmacywania i próby wybadania jaki kit dasz sobie wcisnąć. Ale po kilkunastu minutach (kto ma czas na takie zabawy?) rozmowa przechodzi do sedna: prawo i liczby.

Wystarczającym testem Twojej przedsiębiorczości i skuteczności w działaniu jest samo zdobycie kontaktu i rozpoczęcie akwizycji z taką osobą. Sieć jest tak gęsta, że krętacze nie przechodzą tak blisko. Jeśli tylko nie popiszesz się podstawową nieznajomością zagadnień, o których chcesz rozmawiać – możesz liczyć na traktowanie serio.

Tutaj nie ma 'technik', czasu na pochody. Masz świetny towar/usługę w dobrej cenie? Wyśmienicie, let's do business! Nie masz? – idź, popracuj jeszcze trochę...

PR i szacunek do samego siebie
Nie wiem skąd po świecie krążą opowieści o tym, jakie to biznesowe negocjacje są trudne. Jeśli znasz manipulacje, jakimi chcą częstować Cię partnerzy w rozmowie, prawdopodobnie na czas je zauważysz i odsiejesz od mowy-trawy. I wtedy znów zostanie czysta konwersacja w temacie ceny (i jakości).

Trudność w negocjacjach polega właśnie na stosowaniu nienaturalnej, zmanipulowanej komunikacji. Każdy potrafi mówić szczerze i raczej dla wielu z nas nie jest to problemem. Oczywiście negocjacje stają się  trudne kiedy chcesz kimś manipulować – żaden z Twoich rozmówców przecież świadomie nie pozwoli sobie przykleić penisa do czoła...

Ale cóż, PR i etos przedsiębiorcy należy budować :). Opowiadać, jakie to prowadzenie własnej firmy jest trudne, jak to na każdym roku widać zwłoki ex-przedsiębiorcy. Jak wszyscy czyhają na Twoje pieniądze. Robić z siebie herosa...

Matematyczna teoria gier
jest jedną z tych przydatnych w biznesie rzeczy, których nauczyli mnie na politologii. Bez wdawania się w szczegóły – nasuwa dwa proste wnioski:

  • nie śpiesz się
  • poszerzaj wiedzę o prawie i rynku


Każde negocjacje rozciągnięte (w granicach rozsądku) w czasie skutkują budowaniem jakiejś więzi, która pomaga stworzyć atmosferę otwartości. Ale bez kompetencji i wiedzy o rynku i tak będziesz tylko sympatycznym ignorantem z ulicy.

Praktyka dodaje: ucz się manipulacji negocjacyjnych, wiedz przed czym będziesz się musiał bronić.

Święty się znalazł :P
Z manipulacją jest jeden problem: granica. W zasadzie każdy może powiedzieć, że stosowane przez niego chwyty są w granicach 'gry' jaką jest rynek. Nie ma żadnych regulacji, komu co wolno, co jest szanowaniem drugiej strony, a co oszustwem.

Granicę manipulacji też trudno wyznaczyć sobie samemu :(. Czasami w trakcie rozmowy nagle dociera do mnie co robię i aż uśmiecham się do siebie – dobrze mnie wyszkolili. Kiedyś jeden z kolegów w przypływie szczerości powiedział mi – ty NLPowcu pier***ny... W pewnym momencie trudno się kontrolować, szczególnie jeśli rozmówca narzuci rozmowę w trybie 'technik'.

Zatrudniam też PH; wątpię, czy są lojalni wobec klientów (a to wcale nie stoi w sprzeczności z lojalnością wobec pracodawcy)...

Nie każdy pies we wsi Bureka nie każdy PH jest bezczelny, przedsiębiorca uczciwy...  

Znów wyszło 10k znaków, które raptem ślizga się po temacie... Przede wszystkim polecam świetny artykuł o negocjacjach w anglojęzycznej wikipedii...

czwartek, 9 czerwca 2011

Kaszanka, czyli kilkaset słów o etacie, podatkach i własnej firmie.

W tekstach unijnej propagandy samozatrudnienia wielokrotnie powtarza się hasło 'bycia własnym szefem' i wolności od etatowego 'ucisku'. Jak wiadomo 'lepiej' być niezależnym. Dlaczegóż więc większość Polaków woli pracę na etacie? Czyżby etat był lepszy? Lepszy – ale pod jakim względem? Otóż na pewno Amerykanie są lepsi w wykorzystywaniu rynkowych okazji, za to my jesteśmy lepsi w rozwiązywaniu krzyżówek...

Śliczne uśmiechy mam-businesswoman na ulotkach drukowanych za pieniądze rabowane obywatelom UE mają przekonać nas, że we własnej firmie z dnia na dzień znajdziemy czas na wszystko, a do tego pieniądze będą lały się do naszej kieszeni strumieniem. Cóż, nawet nie życzyłbym sobie, żeby tak było.

Samemu sobie szefem
Pierwsze nieporozumienie dotyczy od razu samego szefa. Dlaczego ktokolwiek uważa, że szef to ta osoba, która nic nie robi, a wszystko ma?

Mój szef to straszny Ch*j. Zmusza mnie niemal co rano do wstawania o 6.00 i pracy do 23.00. Kiedy mieliśmy klienta z Chin trzeba było wstawać o 5.00 i warować przy telefonie. Ten gnojek zagląda mi do sakiewki i mówi 'na razie nici z zakładania rodziny'. To przez niego moja dziewczyna narzeka, że nie mam dla niej czasu. To przez niego nie mam pieniędzy ani czasu na wyjazd wakacyjny. Każe mi jeździć po jakichś szkoleniach, żałuje kasy na hobby, wysyła na kretyńskie networkingi...

Ledwo trawię tego gnojka. W zasadzie, gdyby nie fakt, że jestem swoim własnym szefem – dawno zmieniłbym pracę. W końcu w tej pracy szef jest jedynym człowiekiem, który pracuje.

Czyli jedynym (sobie) pracownikiem
W początkującej firmie ktoś jednak musi pracować. Widziałem wielu ludzi, którzy otworzyli własne firmy dla lansu: wizytówek, stronki www, garniturów i opowiadania w 'towarzystwie' o cudach, jakie firma robiłaby, gdyby miał kto w niej pracować. Oczywiście żaden z tych 'biznesów' nie przetrwał roku.

W małej firmie szef jest swoim najlepszym i najwierniejszym pracownikiem. Nie na darmo biurwy mówią, że samozatrudniony ma 'nielimitowany czas pracy'. Musi w końcu zapracować na siebie (pracownika), na swojego szefa, ZUS, skarbówkę i lokalnych biurwokratów! Do tego ma w portfelu tylko jedną przegródkę, w której są i 'firmowe' i prywatne' pieniądze. Jak coś pójdzie nie tak nikt nie będzie pytał 'które to firmowe?'.

Autobus
Własna firma to odpowiedzialność... całościowa. Etatowcy mają małe 'widełki' decyzyjności, w których przyjmują i tak niewielkie konsekwencje swoich decyzji (zależy oczywiście od stanowiska). We własnej firmie decydujesz o wszystkim i ponosisz konsekwencje każdego działania. Zgub tylko fakturę... Kiedy rozmawiasz z etatowcem o niepowodzeniach, niemal zawsze dowiesz się, że uciekł mu autobus. Jako przedsiębiorca możesz się nie oszukiwać – to Ty spóźniłeś się na ten autobus.

Prowadzący własną działalność gospodarczą mogą nadziać się na byle kontrolę z każdego w zasadzie donosu. Etatowcy doczekają się najwyżej kontroli na chorobowym, a i to po 30tym dniu choroby. Bo to pierwszy dzień, kiedy świadczenie wypłacane jest z 'kieszeni' ZUSu. Wcześniej nie ma znaczenia, jak bardzo przedsiębiorca jest pewien, że 'chory' skubie go z kasy – ZUS kontroli nie przeprowadzi.

Zarządzanie ryzykiem
Bankowcy są w tym mistrzami świata (dopóki nie zabiorą się za sub-prime). I dobrze wiedzą, że 'czy się stoi, czy się leży', lepiej zabezpiecza kredyt, niż 30k miesięcznego obrotu na koncie. I hipotecznego nie dadzą. Inwestycyjny - a owszem :). Inwestowanie wiąże się z ryzykiem, zapytaj lekarza lub farmaceutę...

Strumień pieniędzy z unijnych ulotek nie pojawia się szybko. Wiele biznesów osiąga rentowność dopiero po roku obecności na rynku. I na ten rok darmowej harówki trzeba być przygotowanym. Nie lepiej to iść do 'normalnej' pracy i już za miesiąc mieć pełen portfel?

Samorealizacja i hobby
Inna unijna bzdura mówi 'uczyń biznes ze swojego hobby'. Po części rozprawiłem się z tą bzdurą we wpisie 'Dlaczego hobbyści nie odnoszą sukcesów w biznesie'. Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego budowanie biznesu na podstawie swoich zainteresowań nie wypali.

Otóż wiele ludzkich zainteresowań jest niesprzedawalnych. O ile znajdą się chętni płacić za filmy 'dokumentalne' o odkopywaniu egipskich nieboszczyków, o tyle nikt z własnej nieprzymuszonej woli nie płaciłby lingwistom normatywnym. Ale dzięki skarbówce płacimy im kolektywnie, w końcu są na uniwersyteckim etacie. To samo tyczy się tzw. animatorów kultury i innych ludzi związanych z 'ynteligencją uniwersytecką'.

Mam wątpliwości co do sadystów. O ile podstawą będzie tutaj etat biurwy w starostwie, czy innego wojskowego – to zawsze można otworzyć w stolycy gejowski jednoosobowy burdel sado-maso. (A może już taki jest? Nie wiem, nie moja branża....)

Specjaliści a wiedza
Melonmaker udowodnił kiedyś na swoim blogu, że etat daje wiele możliwości ludziom, którym chce się pracować na sukces. Można zapracować sobie na sporą dawkę niezależności, przy rozsądnym udziale odpowiedzialności. Za uczciwe pieniądze. Bez wymogu znajomości prawa, zasad księgowości, etc. Można w życiu nie zobaczyć na oczy faktury...

Po co więc zawracać sobie głowę takimi bzdurami we własnej firmie?

Schadenfreude
Ciekawi mnie fakt, że choć jako stado (społeczeństwo) chcemy być bogaci, to nijak nie chcemy szanować bogatych. Żyjemy w kulturze, w której wypada być średnim i szanować nieudaczników. Życiem bogatych interesujemy się najczęściej kiedy się wywrócą – mniej lub bardziej otwarcie zacieramy wtedy ręce z radości.

Nikt nie pyta Billa Gatesa ile nocy przespał w garażu, w którym startował Microsoft. Jeśli oglądałeś 'Social Network' wiesz, że Zuckerberg całymi nocami wklepywał swojego Facebooka w sieć. Jeśli rozmawiałeś kiedyś z Kamilem Cebulskim wiesz pewnie, że noce nagrywania CDków odsypiał w szkole. Nikt nie pyta, bo nikt nie chce mieć tej świadomości, że na sukces trzeba ciężko pracować.

Pracuj mądrze, nie ciężko
To najweselszy z Kiyosakowskich cytatów, tak szczodrze przytaczanych przez MLMowców. Pewnie jest to wynik ich skromności, nie chcą się przyznawać do tego, że pracują bardzo ciężko (a raczej 'nie pasuje im', przecież tak się łowi 'poleconych'). Szczególnie na starcie.

Bo prawda o wszystkich start-upach na własne ryzyko jest taka, że jedyna mądra praca, jaką możesz wykonać w pierwszych miesiącach Twojego biznesu, to ciężka praca.

'Biedny' etatowiec
Uznaje się, że na etacie ciężko dorobić się fortuny. Żeby nie nadwyrężyć przykładu wspomnianego Melonmakera posłużę się exemplum (ale mądrze brzmi, nie?) wice-prezesa lubelskiego MPWiK – milion złotych rocznie (a to tylko wice-prezes).

Oczywiście zarzucisz mi (bardzo słusznie), że posługuję się przesadzonymi przykładami. Jestem jednak przekonany, że schodząc 'w dół' drabiny zarobków zauważymy korelację. Przedsiębiorca zarabiający 4k miesięcznie prawdopodobnie pracuje na te 4k dłużej i ciężej niż pracownik etatowy dwie przecznice dalej.

Optymalizacja podatkowa
Czyli coś, co czyni różnicę. Przedsiębiorca, jeśli ma głowę na karku i nie potrzebuje kredytu, nie zapłaci podatku... Bieda etatu polega na tym, że pracownika etatowego 'rozliczają' z góry. Naliczą mu przychód zgodny z wypłatą i od razu opodatkują. Na koniec roku doliczy sobie biedula jakieś śmieszne ulgi, ale zostanie zgolony przez ZUS i skarbówkę, aż miło. A z tego co mu zostanie zapłaci wszystkie inne podatki 'od życia' – nieruchomościowy, belkowy, vacik...

Na przykład właściciel myjni samoobsługowej zapłaci tyle, ile zadeklaruje – czyli ile zechce :). Dostałeś kiedyś na takiej myjni paragon?

Niestety
Pracownicy nie rozumieją, że ich płaca to to, co na 'kwitku' jest zapisane przy kwocie brutto. Dokładnie brutto płaci pracodawca. To, co ginie między brutto a netto zabiera sobie nie wredny 'prywaciarz', a nasze kochane państewko, na utrzymanie tej hydry nienasyconej, ich dzieci, żon i wiceprezesów ;). Przecież nie na Twoją emeryturę...

Lifestyle lenia
Prowadzenie własnej firmy to lifestyle. Wielu ludzi zaczyna przygodę z biznesem z... lenistwa. Chcą zarobić dużo, dużo odłożyć, żeby móc wcześniej przestać pracować. W międzyczasie pojawiają się nawyki, zmienia się otoczenie, cisza i spokój stają się bolesne. Tak przynajmniej twierdziła większość starszych ode mnie przedsiębiorców, których o to pytałem. Prowadzą firmy, bo to jedyne co potrafią.

Coś, co ciągnie ludzi do prowadzenia własnych firm to wyzwania. To właśnie, że nie jest łatwo, że trzeba bardzo skutecznie przetestować siebie. Że jest szansa na milion. Jedna :).

Na miliard też jedna...

Moja?


-
Edycja I: Ano, wyszła kaszanka luźnych myśli kręcących się wokół tematu. Od godziny to edytuję i nijak nie mogę 'dorobić' tego tekstu. Ale może i o to chodzi, żeby czasem pozwolić sobie na niedoróbki...
-
Edycja II: Tekst powstał pod koniec kwietnia – od tamtego czasu nie 'dorobiłem' go, choć gnije mi na dysku. Pisałem go czując się jeszcze jednoosobowym przedsiębiorstwem :). Mam (i pewnie jeszcze chwilę będę miał) wątpliwości co do jego publikacji, jest nieco agresywny, zawiera dużo uogólnień i skrótów myślowych. Zamieszczam go dlatego, że to 'cały ja' – dokładnie to, co myślę o poruszonych w nim sprawach. Myślę też, że sobie z tym poradzisz. Nie wiem, dlaczego moje przemyślenia miałby Cię interesować, ale skoro już tu jesteś...
-


czwartek, 2 czerwca 2011

Majowy zawrót głowy: podsumowanie



W maju to dopiero było ciekawie... Poznałem nowe techniki wyciskania grosików na allegro, marne tropy w negocjacjach i zamieniłem 3 000 złotych na 40 kart do gry. Całkowite wydatki wyniosły ponad 12 000 złotych. Nic tylko skakać z radości ;). Ale przy stosunku zarobione/wydane = 80% nie jest źle. A maj i tak zapamiętam przede wszystkim pod znakiem networkingu.

Miniony miesiąc zamknął mój pierwszy rok odkąd się 'ogarnąłem'. Starzeję się w zastraszającym tempie – nie pamiętam nawet kiedy i jak się zaczęło, i gdyby nie najstarszy plik OOCalc nie wiedziałbym, że po roku 'ogarniania' w maju wydam dziesięć razy tyle.

komunie, wesela, znajomości
Z racji różnych zaproszeń moja kolekcja znajomości, a co za tym idzie i zakres wiedzy w pewnych sferach, uległy znacznemu rozrostowi. Lubię chodzić na imprezy, na których nikogo nie znam. Nie muszę słuchać setny raz tych samych pijackich bajań; spotykać osób, których nie trawię, etc. Wszystko nowe, świeże, wylewne...

Networkingowo miesiąc był naprawdę udany. Zaproszenie do wojewódzkiego sztabu wyborczego, kilka pozytywnych sygnałów z jedynej lubelskiej korporacji (Pi(E)mperia Holding), analityk ryzyka z BGŻ, kilku przedsiębiorców ze skutecznymi radami na obchodzenie prawa w swoich dziedzinach, inspektor Straży Pożarnej – masa wiedzy, dobrych kontaktów do podtrzymania, możliwości.

I jedna rada od osoby, którą bardzo szanuję. Rada, której się nie spodziewałem: spieprzaj z Polski, póki nie jest za późno.

Allegrowe cwaniactwo
Cwaniactwo, czy też spryt (jak kto woli) jest zawsze w cenie, jeśli chodzi o zarabianie pieniędzy. Firma, w którą zainwestowałem prowadziła dotychczas sprzedaż jedynie za pośrednictwem allegro. To zmusiło mnie do jeszcze bliższego przyjrzenia się stosowanym tam strategiom cenowym i marketingowym.

Najprostsza i najpowszechniejsza jest strategia marżowania 'pakowania i przesyłki'. Niektórzy mają takie koszty, jakby towar ubezpieczali na milion złotych i do jego nadawania używali wózków widłowych :). Taka strategia ma 2 plusy: klient nie widzi pełnej ceny, jaką zapłaci; a allegro nie może od kosztów pakowania naliczyć sobie prowizji. W ciągu roku kilkanaście tysięcy nieopodatkowanego zarobku przy uczciwym obrocie. Stałe umowy z kurierem pozwalają zarobić jeszcze więcej.

I allegrowa bezczelność
Kiedyś już pisałem, że kolekcjonerstwo nie ma nic wspólnego z inwestowaniem. Zbieractwo różnego badziewia mam we krwi, więc przy aktualnym poziomie przychodu uznałem, że raz na pół roku mogę sobie pozwolić na większe zakupy. Jednym z takich pasywów, jakie zbieram, są gry karciane. Niedawno pojawiła się okazja kupić w jednej paczce wszystkie brakujące karty do jednej z gier (akurat niezły lans: byłbym jedynym w Polsce i drugim w Europie kolekcjonerem z kompletem...).

Negocjacje poszły sprawnie, uzyskałem 25% rabatu za hurtowy zakup ziemniaka (pisałem o tej pokrętnej logice tutaj) i rozbicie spłaty na 4 równe nieoprocentowane raty. Przygotowania do wysyłki szły jak krew z nosa, ostatecznie dowiedziałem się, że jedna karta 'zaginęła' – dostanę gratis inne pierdoły. No dobra.

Po tygodniu od odebrania przesyłki dostaję maila: karta jest dostępna w cenie XXX zł + przesyłka. Jak miał mnie nie trafić …? Oczywiście grzecznie odpisałem, że oferta jest bezczelna i dla dobrych stosunków między nami uznam, że jej na oczy nie widziałem. Jeśli coś zbierasz wiesz jak frustrujące jest posiadanie 'kompletu bez jednej sztuki'. Mogę kogoś z pobłażaniem uznać za osobę niezorganizowaną, której towar ginie pod ręką, ale nie będę szanował kogoś, kto usiłuje zmienić brzmienie umowy już po jej 'przyklepaniu'.

Ot, jak stracić klienta.

Inwestycja miesiąca
Na początku mają ruszyły negocjacje, do których przygotowywałem się od jakiegoś czasu. Ostatecznie skończyłem z 1/4 udziałów, choć miałem okazję srogo zgolić swoją inwestycję. Ale jeśli mam z kimś współpracować, to nie wyobrażam sobie pracy z 'ogolonym' wspólnikiem.

A okazja była nie lada – osoba zabiegająca o moje pieniądze i mój czas nie wiedziała jak wycenić swoją firmę! Ba, pytanie o benchmark odnosiło się do... giełdy. W czasie, kiedy na PPS w miesięcznym interwale wchodziły 100% zyski. Do negocjacji podchodziłem z celem 33% udziałów, ale benchmark mnie zmiękczył :). Do tego Marcin, bo tak ma na imię inwestycja, rozpoczął negocjacje od najwyższego udziału na jaki chciał się zgodzić. Chciał sprzedać swoją firmę jak buty. To wszystko znaczy tylko, że człowieka będzie trzeba wiele jeszcze nauczyć...

Największym minusem tej firmy jest rodzina na liście płac. Tragedia. Ale cóż, będziemy rzeźbić. O negocjacjach i innych perypetiach będę pisał dalej w serii MAB. W środę w Stolycy podpisujemy kontrakt z największą polską siecią detaliczną, więc będzie pewnie o czym czytać :).

Co to znaczy przeinwestować
W połowie maja znalazłem się w sytuacji, w której musiałem pożyczać od współlokatorów ryż. Od zawsze miałem problemy z płynnością, zbyt wiele pieniędzy pchałem w okazje do inwestowania, co owocowało brakiem gotówki na bieżące operacje. Do tego mam jednak miękkie serce i pożyczam innym zbyt łatwo :(.

Pierwszej pożyczki udzieliłem na początku maja – 5% na dwa tygodnie. Dlaczego pożyczka? Bo przedsiębiorca nie umiał wycenić firmy (nie oferuje się inwestorowi udziałów po cenie, jaką mogą one mieć za rok – mogą, ale nie muszą). Dlaczego na 5% w dwa tygodnie? Po pierwsze moja potrzeba płynności, po drugie tak szybki miał być zwrot z inwestycji po stronie firmy.

Ja - chciwa świnia
Pożyczka jak na razie jest spłacona w 50% po małej dawce nacisków. Co mnie jednak wkurza nawet bardziej niż niespłacona część, to podejście pożyczkobiorcy. Za każdym razem, kiedy upominam się o należne, słyszę teksty, z których wynika, że firma z perspektywami zbankrutuje, kilkunastu ludzi straci pracę, maszyny pójdą na złom... bo ja tak bardzo chcę z powrotem te swoje marne kilka tysięcy.

Jest to oczywiście próba manipulacji moimi emocjami, osoba, która to robi wie, że pomagam, bo lubię i ostatnią moją myślą jest komuś szkodzić. Moim nałogiem jest 'kręcenie', lubię kiedy wszystko się kręci ;). So – chill out, teraz i tak nie rozważam windykatora. To właśnie z powodu tej 'inwestycji' straciłem płynność na kilka dni :(.

Do protokołu zapiszę też dwie szybkie nieoprocentowane pożyczki dla koleżanki z roku, która stadnie z rodzicami wykupiła miejsca pod garmażerkę na juwenaliach. Nieoprocentowane, bo po pierwsze kwoty marne (jakieś 2 k), po drugie należy je zapisać na konto budowania relacji. Kiedy już będzie prowadziła regularny 'własny' biznes może skusi się na współpracę?

Blogaskowe przeprosiny
Z racji pracy, jaką muszę włożyć w pilnowanie inwestycji ciężko mi wygospodarować czas i chęci do prowadzenia bloga. Kilka osób już mi o tym przypomniało na mailu. Nie, nie mam zamiaru przestać. Wpisy będą niestety nieregularne, i prawdopodobnie będą wyglądały tak, jak przez ostatnie dwa miesiące – raz, max dwa razy na tydzień. Mam nadzieję, że uda mi się trzymać tematyki i pisać rzeczy wartościowe.

Dlatego też liczących na regularne wpisy z góry przepraszam – na co dzień zajmuję się zarabianiem pieniędzy, blog powstaje tylko przy okazji, jako projekt... hm... dla spełnienia mojej 'misji' w życiu. Pisał będę już tylko w wolnym czasie.

W zamian
Zapraszam Cię na blogi moich znajomych. Pierwszy blog prowadzi Krzyś, jeden z moich kolegów z lutowej serii zapowiedzi weselnych. Pod adresem biednyojciec.blogspot.com znajdziesz jego przemyślenia. Mam nadzieję, że Krzyśkowi nie odechce się zbyt szybko, a jego blog będzie kiedyś dobrym źródłem porad i motywacji dla ludzi w podobnych tarapatach (eh, no, przecież w 'szczęściu' :P ).

Drugi blog, który chciałbym Ci polecić to http://magickey.pl/blog/ Kamili. Kamila to z pozoru wieczna dziewczynka, tak na oko 16 lat. Skarbnica wiedzy, kontaktów, optymizmu i dobrych rad. Od stu lat w biznesie samorozwoju, bez biznesu ;). Wszyscy zainteresowani tą tematyką powinni rzucić okiem na jej bloga choćby raz w miesiącu, aby wiedzieć co w trenersko-coachingowej trawie piszczy. Ja sprawdzam co tydzień, czy Kamila w końcu otworzyła swoją firmę...

W maju wystartował też blog Michała. Michał był prezesem KN Ekonomistów na UMCS, był też w Forum Młodych Lewiatana i kilku mniejszych projektach. Przede wszystkim od prawie dwóch lat prężnie i skutecznie rozwija swoją 'odnóżkę' Amwaya. MLMowcy są najlepszymi sprzedawcami na świecie, od których warto się uczyć. Jeśli myślisz o własnym biznesie to wiedz, że nie ma znaczenia czy lubisz, czy nie lubisz akwizycji – bez niej się nie obejdzie. Dlatego też warto śledzić tego bloga i korzystać z wiedzy Michała. Jego bloga znajdziesz pod adresem: www.michaljaniszek.pl/blog.html.


Więc, Go Back To Work, stołek czeka! (;



Powodzenia w czerwcu!
P.S. Zapomniałem - w maju zaczęła się sesja :P.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...