Podoba Ci się ten blog? Chcesz być na bieżąco z nowościami - subskrybuj kanał RSS... Co to jest RSS?

niedziela, 7 sierpnia 2011

Szkicownik Paryski #2: jak tu zarobić, żeby się nie narobić?

Nie tylko temu Panu płacą
za godziny przespane w pracy ;)...
Pierwsza mądrość życiowa polskich 'majstrów' budowlanych, jaką poznałem we Francji brzmiała: 'W robocie nigdy nie śpij na brzuchu!'. Dlaczego nie na brzuchu? - zapytałem naiwnie. Kiedy szef wpadnie na budowę natychmiast zobaczy na twojej twarzy odciśnięte dowody nieróbstwa...


W drugiej odsłonie 'szkicowników' opiszę moje osobiste doświadczenia i relacje moich bliskich znajomych z pracy we francuskich firmach.



Robolem być
Niedawno jeden z moich kolegów zadał mi na fb pytanie 'jak to jest być francuskim robolem?'. Otóż: jest cool! Francuzi pracują 'po włosku', więc najtrudniejsze zadanie to pozorowanie pracy tak, żeby nawet zabezpieczyć klientom widoczne postępy... Do tego socjalistyczne państwo 'daje' takie prawo pracy, które naprawdę nie pozwala na spocenie się na którymkolwiek stanowisku.

A najśmieszniejsze we wszystkim jest to, że szefowie kolejnych firm przychodzą na budowę i ze szczerym podziwem pytają 'jak wy to wszystko tak szybko zrobiliście?'...

Kontrakt budowlańca
Moje kontrakty: 36h tygodniowo – praca od 8-12, godzinna przerwa (midi, rodzaj tutejszej sjesty), 13-17. W kontrakcie miesięcznym 7,5 dnia płatnego urlopu, w kontrakcie rocznym już tylko 30 + 2 dni za pracę w zanieczyszczonym paryskim powietrzu (wiadomo: kury jaj nie niosą, krowy mleka nie dają...).

Aha - w piątek kontraktowo kończę pracę po midi (o 13.00 mam się stawić na stanowisku pracy i powiedzieć wszystkim 'bon week-end!'). Oczywiście pracuję w piątki do 17, a czasem nawet i w soboty, ale to już nadgodziny :).

Co jakiś czas firmie, w której pracuję trafiają się ciekawe zlecenia spoza Paryża. Wtedy zaczyna się 'delegacja', co dla pracownika oznacza: spanie za friko, dojazd za 50%, jeden posiłek dziennie za friko... 

A i tak mam powody do narzekań: na przykład hydraulicy kończą etat w czwartek o 17.00.

I myśl tu o własnym biznesie
Pracownikowi fajnie, ale pomyśl teraz o tych warunkach z punktu widzenia pracodawcy. Tak naprawdę miesięczne urlopy wszyscy wykorzystują w sierpniu – całe firmy lub oddziały firm są zamykane na ten jeden miesiąc na głucho. Nikt nie pracuje, firma nie zarabia, a na wypłaty trzeba mieć...


Sytuację ratują inne czynniki rynkowe: przede wszystkim dwukrotnie większe niż w Polsce średnie marże. Drugim jest solidarność przedsiębiorców, czyli tzw. ceny profesjonalne: niemal wszystko 'na firmę' można kupić taniej niż cena z metki, co pozwala jeszcze bardziej zwiększyć marżę.

A jak jest z podatkami? Osoby prawne obowiązuje podstawa podatkowa 34,43%, ale konkretne stawki dla każdej branży regulują osobne kodeksy. Na przykład restauratorzy są objęci obniżonym podatkiem 15%. VAT (TVA) obowiązuje w dwóch stawkach: 19,6% podstawowej i 5,5% obniżonej (na przykład jedzenie).

Tragedia w jednym akcie

Ale i tak największym wrogiem przedsiębiorcy są związki zawodowe. Nie tylko ze względu na ich polityczne znaczenie, ale też biorąc po uwagę choćby efektywność pracy. Przykład?

Masz w firmie 30 pracowników. Potrzebujesz zatrudnić kolejnego – lepiej od razu zatrudnij pięciu. Dlaczego? Zatrudnisz jednego – natychmiast otworzy Ci w firmie związek zawodowy. Utrudnianie uruchomienia takiego związku jest bardzo surowo karane przez sądy, więc lepiej nie podskakuj.

Jak już masz w firmie związek – natychmiast utworzy on pięcioosobowy zarząd, któremu musisz zapewnić biuro ze wszystkimi mediami i urządzeniami biurowymi oraz zadbać o ciągłość jego funkcjonowania.

Dostajesz w paczce konia trojańskiego: chciałeś mieć pracownika, a tracisz czterech i zyskujesz pięciu nierobów na utrzymanie. Żeby zwolnić takiego 'związkowca' trzeba mu (co do zasady) udowodnić wręcz, że sabotuje działania firmy. Im więcej pracowników w firmie, tym więcej 'związkowców' w zarządzie.


Korporacyjne marzenia
Kilka lat temu poznałem tutaj bardzo miłą pracownicę BNP Paribas, asystentkę dyrektorki do spraw czegoś tam... Od tamtej pory Lee, bo tak się nazywa moja znajoma (cóż za niecodzienne imię, jak na Azjatkę ;) ), awansowała dwukrotnie w swojej firmie. Choć zazwyczaj w korpo awansuje się z firmy do firmy, Lee awansuje za swoją dyrektorką.

Dlaczego? Otóż, powiedzmy – wspólnie reprezentują uśredniony rozmiar C75. Zwierzchniczka Lee jest bardzo cenioną w firmie specjalistką-negocjatorką. Jej przygotowania do ciężkich rozmów wyglądają zawsze tak samo: poleca Lee przygotowanie możliwych stanowisk (BATNA i całej reszty) i odpoczywa, a kiedy już wszystko jest opracowane i przedstawione na briefingowej prezentacji z odwagą rozpina kolejny guzik białej bluzki i rusza na 'negocjacje'.

Lee również nie przemęcza się przygotowaniami: analizy opracowują praktykanci/stażyści, sprawdzają je praktykanci/stażyści z działów księgowego i prawnego, a ona sama jedynie przygotowuje prezentację dla pani dyrektor.

Dlaczego wierzę w te bajki? Ciągle twierdzi, że jest bardzo zmęczona swoją pracą. Ja kiedyś też przez cały dzień musiałem udawać, że pracuję – nigdy więcej nie przeżyłem równie męczących 8 godzin.

Produkcja dzieci: próg opłacalności
Jak w każdym państwie socjalistycznym, tak i tutaj najlepsze 'fuchy' to te, w których płatnikiem jest urząd. A we Francji można nawet tak zakombinować, żeby nie pracować, zarabiać, mieć niezłe mieszkanie i nawet nie płacić podatków. Jak? Ano wystarczy uruchomić taśmową produkcję dzieci, bynajmniej nie 'na mięso'.

Kiedyś, kiedy jeszcze Francja miała normalnego prezydenta ;) państwo wspierało rozwój demograficzny, pozwalając stanąć młodym rodzinom 'na nogi' dzięki 'dopłatom' na pierwsze i drugie dziecko (i na tym koniec). Dzisiaj wyprodukowanie trzeciej sztuki daje 'dopłaty' przekraczające SMIC (wynagrodzenie minimalne), czwarta sztuka = 2x SMIC.

Kończy się to tym, że nie tylko nie warto podejmować pracy, ale wręcz 'nie wolno' jej szukać, gdyż ewentualne zatrudnienie powoduje utratę wszystkich przywilejów i zmniejszenie realnego miesięcznego przychodu...

-
BTW: Polacy również sporo skorzystali z Francuskich zasiłków... Nie tylko współcześni kloszardzi, ale i cały naród: Lelewel, Mickiewicz czy Słowacki (jak i cała 'wielka' emigracja) po powstaniach pobierali od przychylnego nam rządu francuskiego pensje. Kiedy Francuzi zrozumieli, że 'nasi' wydają wszystko na wino, dziwki i karty – cofnęli wsparcie. 
Co ciekawe najlepiej poradził sobie w tej sytuacji Juliusz Słowacki, jeden z lepszych inwestorów francuskiej giełdy tamtych czasów...
-

Wspólny mianownik
Szukając jakiegoś podsumowania dla powyższych moich wypocin nie mogę się opędzić od myśli o całkowitym braku etyki pracy we Francji. Z drugiej strony coraz bardziej rozumiem wszystkie te kiyosakowskie idee rentierstwa, semi-retirementu etc. Pozorowana praca nie przynosi efektów, co za tym idzie nie przynosi też satysfakcji; a pracując ciężko żywi się tutaj bardziej nierobów niż własne dzieci...

Za tydzień napiszę jeszcze trochę o tym jakich 'Francuzów' kształtuje socjalistyczne państwo - akurat od kliku dni pracuję w placówce wspierającej młodych i imigrantów w 'poszukiwaniu' pracy...

5 komentarzy:

  1. Hej, a jak jest z językiem? Czy naprawdę we Francji można dogadać się tylko w ich ojczystym języku, bo czasem nawet udają, że innego nie znają?

    Jeśli będziesz mieć refleksję na temat działań artystycznych, a ich opłacalnością w tym kraju, to również chętnie o tym poczytam.


    Ps. Twój blog mam w ulubionych. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, że nie odpisałem wczoraj, miałem dzień knajpiany ;)...

    Z językiem jest tak, że Francuzi świetnie mówią:
    - po arabsku,
    - w swahili,
    - w mandaryńskim i kantońskim dialekcie chińskiego,
    - a nawet afrikaans
    ... przynajmniej ci 'kolorowi'. Zgodnie z prawem każdy, kto dostaje 'papier' jest Francuzem, nie ma tutaj mniejszości.

    Jeśli chodzi o Francuzów pochodzących z metropolii - rozmawiają w langue d'oil, langue d'oc, po baskijsku (Pau), niemiecku (Metz), w dialektach celtyckich (Bretonia) i języku katalońskim. Nawet Korsykanie 'godojom' po swojemu...

    W szkołach jako język obcy najczęściej występuje łacina(!), hiszpański i włoski. Nie znam włoskiego, ale w dwóch pierwszych językach ludzie wykształceni - zagadnięci przeze mnie - rozmawiają tutaj swobodnie.

    Nie jest więc tak, że Francuzi żadnego innego języka nie znają :D.

    ---

    Oczywiście 'czuję', że chodzi o angielski, ale o tym za chwilę...

    OdpowiedzUsuń
  3. Francuzi, jak i my, żywią różne historyczne resentymenty, które wpływają na ich zachowanie...

    Jeśli chodzi o wyspiarzy: Brytyjczyka łatwo obrazić pokazując mu dwa palce - te, które Francuzi odcinali złapanym do niewoli poddanym królowej (aby nie mogli już dłużej strzelać z łuków, dziesiątkując francuskie armie).

    Tajemnicą poliszynela jest, że Francuzi uważają Brytyjczyków za łachmaniarzy otumanionych piwem, których największym osiągnięciem był Chippendale (nie, nie chodzi o rozbierających się facetów), utrzymujących jakąś przestarzałą fasadową monarchię .

    Francuzi co najmniej ignorują Brytyjczyków, ich język i dorobek kulturalny. Oczywiście, jak w każdym lewackim państwie - poza 'poprawnością polityczną'.

    To post-mocarstwowe nastawienie utrzymuje tutaj rząd wspierając tzw. Frankofonię (taki Commonwealth narodów francuskojęzycznych), nakazując ustawowo na przykład przeznaczenie kilkudziesięciu procent czasu antenowego TV i radia na programy w języku francuskim, dotowanie kina i produkcji muzycznych francuskojęzycznych czy też dotowanie firm dubbingujących filmy zagraniczne.

    Dlatego też jeśli chciałbyś swoje 'działania artystyczne' realizować, bądź sprzedawać we Francji - to broń boże po angielsku. Trafisz co najwyżej na półkę 'rozrywka dla amerykańskich i japońskich turystów'.

    Tego przynajmniej ja bym się spodziewał.

    Pozdrawiam i życzę powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  4. BTW: po śmierci Amy Winehouse Francuzi komentowali histeryczne brytyjskie wpisy na facebooku: Santo Subito!, co było tutaj odbierane jako świetny dowcip.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny język, świetny post i świetny blog. Podoba mi się Twój styl. Nie myślisz o pisaniu książek?
    Jeśli chodzi o języki obce, to podobnie jest w Hiszpanii. Tam też ciężko się dogadać w innym języku niż ich własny. Podczas pobytu w tym kraju nie miałem jednak żadnych problemów, by się porozumieć (bez mojej znajomości hiszpańskiego, a ze znajomością angielskiego, którego to oni nie znają). Było wesoło, ale udało się przetrwać przez prawie rok. Człowiek wszędzie sobie poradzi.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...